Quantcast
Channel: Paranormalne.pl - Forum
Viewing all 3198 articles
Browse latest View live

NAWIEDZONY ZAMEK?

$
0
0

Hej,
jestem nowy na forum na pewno to nie jest mój jedyny post na tej stronie.
Ale jeżeli chodzi o zjawiska paranormalne to bardzo zainteresowali mnie chłopaki z naszego kraju.
 
Nagrali na prawdę dziwne dźwięki w tym miejscu.
Według mnie dosyć wiarygodnie przedstawili śledztwo odsłuchując to od razu "na żywo"

Historia zamku jest dosyć obszerna ...

Nadsyłam link :)

Czekam na komentarze :)


 


Dziwna sytuacja na filmie - wasze opinie

$
0
0
Dość długo się zastanawiałem czy jest w ogóle sens tutaj to wklejać, ale jednak chciałbym poznać waszą opinię co sądzicie o tej sytuacji, która wydarzyła się na filmie.
Chodzi dokładnie o ten odlatujący korek od butelki z olejem, akcja około 12:37

Wiem, że to nie jest nic wielkiego i na początku pomyślałem, że to ciśnienie w butelce wywaliło ten korek, ale w środku nie ma żadnej cieczy więc to mało prawdopodobne.

Zło , bóg , istnienie i doskonalenie się.

$
0
0

Winą za złych duszy ponosi całkowicie pierwsza zła dusza która manipuluje wszystkimi złymi i w celu męczenia istnienia dobrego. Nic nie robi sobie z straty jakichś swoich duszy bo doskonale wie że już na etapie manipulacji przez siebie już nie są nic warte. Zrobi wszystko by nic nie istniało w tym jego dusze i inne jakie na drodze manipulacji udało mu się i jemu poplecznikom przekabacić. Nigdy nie przekaże wiedzy złym która mogła by spowodować lepszy rozwój złej duszy pod nim tzw"detronizacja" choć sam uczył się jej zgodnie z zasadami jakie ogólnie panują wśród dobrych. Dlatego mówi się o nim "upadły anioł".

Niszczy dzięki swojej wypaczonej władzy hierarchicznej całe istnienie choć wie że na końcu czasu nie istnieje już ani on ani nic innego , tylko stworzyciel.
Nie rozumie dlaczego tak jest , traktuje to dość prosto nie rozumiejąc o co chodzi, bo nie chodzi o całkowitą destrukcję jakby ktoś mógł wywnioskować.

Nikt tego nie rozumie że stworzyciel jest wszystkim i kreuję się w czasie teraźniejszym w całym czasie istnienia wszystkiego co jest było i będzie, a jednocześnie to on sam stworzył to w czym się wykreował. Nieskończoność dla ludzi w niej żyjących to ciąg liniowy , a to sprzężenie temu zaprzecza.

Jest to forma retrospekcji czasu który był jest i będzie a jednocześnie go niema. Spowodowane jest to błędami na etapie tworzenia w co wprowadza się poprawki ciągle.
Bóg widzi gdzie był błąd rozumie że sam go popełnił i stara się go naprawić , taka jest główna i niepodważalna zasada działania , wszystkiego co z niego i nim jest.
Na próżno szukać tu cech osobowych , celem jest doskonalenie siebie w tym innych wspólnie ponieważ są nierozerwalną całością.

Wyjściem z retrospekcji są wzorce dusz idealne , układy cech perfekcyjne , zły został wprowadzony by odsiać złe układy i wzorce a wyodrębnić najsilniejsze i prawidłowe.
Bądź zatem pewny że gdy nie doskonalisz się duszą , zatracając w odmętach wątpliwości nad życiem i jego boskim prawem istnienia sam z niego się usuniesz zgodnie z boskim prawem doskonałości która jest niepodważalnym dowodem perfekcyjnego systemu w jakim żyjemy.

Wiele dusz dostąpiło jego obecności choć i wtedy popadali w wątpliwości , ostatnią jest prawidłowość istnienia Ziemi czemu zaczęto zaprzeczać, jest tu by pokazać że ma to cel z każdym młodszym stworzeniem bardziej cudowny w skutkach. Potęga i siła na wieki. Absolutna i niepodważalna mądrość z której inni mogą czerpać natchnienie i doskonalić się sile własnej i mądrości.

 

Dusza składa się z 4 pierwiastków chemicznych których nie posiadamy, to najświeższe dane szaraków.

 

Aktualnie moja osoba znajduje się na 4 miejscu listy pentagonu jeśli chodzi o ilość posiadanej wiedzy a której pochodzenia nie są w stanie zweryfikować w żaden sposób, były próby poszukiwania przez nich moich korelacji z DarkWeb , aktualnie ich superkomputer z całą masą informacji odnośnie poszukiwania "odblokowanych" , leży i kwiczy i nie są w stanie wejść nawet w BIOS. Tak bywa jak korzysta się powszechnie z nie swoich technologii :) mam tu na myśli inżynierie wsteczną odnośnie Chipów elektronicznych z roku 1957. Chłopaki się już dawno pogubili w temacie.

fałszywa gra Reagana - afera Iran-Contras

$
0
0

en-00946147-4262-800x500_c.jpg

 

Afera Iran-contras pokazała, jak Ameryka destabilizowała legalnie wybrane rządy i sprzedawała broń swoim wrogom

 

Panie Waite, mam nadzieję, że szczegóły tej sprawy nigdy nie ujrzą światła dziennego – tymi słowami Oliver North, podpułkownik Korpusu Piechoty Morskiej armii Stanów Zjednoczonych, zakończył jedną z kilku rozmów, jakie w połowie lat 80. XX w. przeprowadził z Brytyjczykiem Terrym Waite’em, będącym oficjalnym przedstawicielem biskupa Canterbury. – Proszę być spokojnym, nasza umowa na pewno nie zakończy się drugim Watergate – Waite uśmiechnął się i wyciągnął rękę na pożegnanie.

 

Żaden z mężczyzn nie spodziewał się, że największa afera czasów prezydentury Ronalda Reagana spowoduje małe trzęsienie ziemi w Waszyngtonie. Afera Iran-contras nie doprowadziła do upadku 40. prezydenta Stanów Zjednoczonych, ale pokazała fałszywe oblicze najwyższych władz państwowych, które dla łatwego i pewnego zarobku nie cofną się przed niczym. Nawet przed wsparciem wroga.

 

W 1984 r. w Teheranie proirańscy szyici porwali obywatela Stanów Zjednoczonych Davida Jacobsena. Był on więziony aż półtora roku. Został zwolniony 2 listopada 1986 r. dzięki interwencji Brytyjczyka Terry’ego Waite’a. Tyle szczęścia co Jacobsen nie miał William Buckley, szef bejruckiej placówki CIA. Porwany, a następnie przetrzymywany ponad rok przez terrorystów z Islamskiego Dżihadu, Buckley został zamordowany na początku października 1985 r. Już wtedy Amerykanie próbowali wykupić swojego człowieka jednorazową kwotą pieniędzy i propozycją sprzedaży uzbrojenia Iranowi. W przypadku Jacobsena Biały Dom przyznał, że cała akcja była zorganizowana przez Brytyjczyków, którzy wykorzystali swoje kanały dyplomatyczne i dzięki temu Amerykanin cały i zdrowy wrócił do domu. Jak później się okazało, był to stek bzdur. Media w Bejrucie od samego początku utrzymywały, że akcję koordynował ppłk Oliver North, członek Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Jak relacjonował jeden z tajnych informatorów bejruckich mediów, „North pociągał za wszystkie sznurki, a Waite był jedynie pionkiem w tej wymyślnej grze”.

 

Broń dla Iranu, wsparcie dla Husajna

 

Był to początek międzynarodowej afery, która z biegiem czasu otrzymała wymowną nazwę: Irangate. Pod koniec listopada 1986 r. prezydent Ronald Reagan przyznał, że w czasie kiedy Jacobsen i Buckley znajdowali się w rękach proirańskich szyitów, amerykańscy dyplomaci robili wiele, aby uwolnić Amerykanów porwanych w Bejrucie. Podstawą tajnego porozumienia Waszyngtonu i Teheranu była umowa o dostarczeniu przez Amerykanów niewielkiej ilości sprzętu wojskowego, którego Irańczycy potrzebowali do prowadzenia wojny z Irakiem. Sytuacja była o tyle zaskakująca, że Stany Zjednoczone udzielały wsparcia reżimowi Saddama Husajna, ponieważ zależało im, aby to dyktator z Tikritu triumfował w wojnie iracko-irańskiej (1980-1988). Miała to być zemsta za nieudaną akcję uwolnienia zakładników z amerykańskiej ambasady w Teheranie w 1980 r. Saddam Husajn był zapewniany o wsparciu i pomocy przez samego wiceprezydenta George’a H. Busha (seniora).

 

Kiedy wraz z końcem zimnej wojny sytuacja geopolityczna na Bliskim Wschodzie uległa zmianie, ten sam Bush, już jako prezydent Stanów Zjednoczonych, skrzyknął międzynarodową koalicję, która ruszyła w rejon Zatoki Perskiej i rozbiła irackie siły dążące do opanowania Kuwejtu. Husajn z dnia na dzień z przyjaciela stał się zaciekłym wrogiem Białego Domu. Jednak to nie postawa Busha seniora ani operacja Pustynna Burza doprowadziły do upadku Husajna. Dopiero młodszy z Bushów, George Walker, zasiadając w Białym Domu, ostatecznie pozbył się Husajna w 2003 r., uderzając na Irak w związku z rzekomymi oskarżeniami o posiadanie przez Bagdad broni masowego rażenia.

 

Contras, Waite i Komisja Towera

 

Wracając do Irangate i Reagana, umowa z Iranem przyniosła Amerykanom poważny zastrzyk gotówki. Pieniądze, które Irańczycy zapłacili za amerykański sprzęt wojskowy, zostały przeznaczone na wsparcie terrorystycznego ugrupowania kontrrewolucyjnego contras w ogarniętej chaosem Nikaragui. Irangate zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Do dymisji podali się adm. John Poindexter, doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa, oraz Oliver North. Sam Reagan zasłaniał się faktem, że nie został w pełni poinformowany o szczegółach umowy z Iranem. Prezydent zlecił przeprowadzenie kontroli mającej wyjaśnić wszystkie nieścisłości w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa.

 

W styczniu 1987 r. Reagan mówił: „To był fatalny błąd, umowa »broń za zakładników« nigdy nie powinna mieć miejsca”. W tym czasie Terry Waite ponownie trafił na pierwsze strony gazet. Brytyjczyk został uwięziony podczas prowadzenia negocjacji z Hezbollahem, który zbrojnie wspierał rządzącego Iranem ajatollaha Chomeiniego. Libańczycy podstępnie porwali Waite’a i więzili go przez 1763 dni, czyli prawie pięć lat. Jego osoba budziła wiele kontrowersji. Na temat roli Waite’a powstało kilka teorii spiskowych, począwszy od bardzo bliskich relacji z CIA, a skończywszy na powiązaniach z międzynarodową mafią zbrojeniową.

 

Do zbadania afery powołano tzw. Komisję Towera (przewodniczył jej senator John Tower). Jej członkowie zasugerowali, że prezydent
Reagan powinien staranniej nadzorować operacje dotyczące międzynarodowych umów zbrojeniowych. Słowa ostrej krytyki spadły na szefa personelu Białego Domu Donalda T. Regana oraz Olivera Northa. Pierwszy z nich dopuścił do powstania ogromnego chaosu informacyjnego w Waszyngtonie, drugi popełnił fatalny błąd, ukrywając przed zwierzchnikami fakty dotyczące planu, którego był jednym z wykonawców.

 

Zniszczyć komunistów

 

Irangate była częścią ofensywy, jaką Ronald Reagan podjął przeciw państwom komunistycznym, w szczególności ZSRR. Pieniądze, które Teheran zapłacił za amerykański sprzęt wojskowy, miały posłużyć do zabezpieczenia najbliższej strefy wpływów Stanów Zjednoczonych. Miała być ona całkowicie wolna od komunizmu i rewolucji. W 1979 r. Sandinistowski Front Wyzwolenia Narodowego przeprowadził w Nikaragui rewolucję, która obaliła dyktatorskie rządy rodziny Somozów, akceptowane i wspierane przez Waszyngton. Biały Dom nie mógł znieść faktu, że w bliskiej odległości od amerykańskiego terytorium panoszą się komuniści, chcący po raz kolejny rozpalić ogień rewolucji w Ameryce Środkowej. W głowach polityków z Waszyngtonu cały czas majaczyły widma Kuby i Fidela Castro. W maju 1983 r. Reagan ogłosił, że Stany Zjednoczone popierają terrorystyczne ugrupowanie contras, walczące w Nikaragui przeciwko lewicowym sandinistom.

 

Do bojowników contras zaczęły trafiać dostawy amerykańskiej broni, którą zagwarantowały fundusze zdobyte dzięki pokaźnym kontraktom z Iranem. Reagan miał tłumaczyć, że „sandiniści zdradzili swoją pierwotną »nieszkodliwą« rewolucję gospodarczo-kulturalną i zmierzają do stricte wojskowej dyktatury, opartej na twardym komunizmie”. Nieważne, że w powszechnych wyborach mieszkańcy Nikaragui poparli sandinistów, dając im 67% głosów. Waszyngton nie zaakceptował tych wyników i w dalszym ciągu wspierał terrorystów z contras. Jednak w 1985 r. Kongres odrzucił wniosek prezydenta w sprawie legalnego wspierania contras. Rok później Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze orzekł, że dając przyzwolenie na finansowanie bojowników-kontrrewolucjonistów, prezydent Reagan złamał prawo międzynarodowe.

 

Stając przed Kongresem w lipcu 1987 r., John Poindexter wziął na siebie całą odpowiedzialność za finansowanie contras z pieniędzy otrzymanych z Teheranu. Admirał przyznał, że osobiście podarł umowę, która gwarantowała wspieranie kontrrewolucjonistów funduszami z irańskiej wypłaty. Oliver North gubił się w zeznaniach, zasłaniał brakiem wiedzy o podpisaniu przez Reagana umowy Iran-contras. Jego zabiegi uznano za „zrozumiałe działania ponad prawem pisanym”, a on sam został uznany za bohatera, który ratował Nikaraguę przed komunizmem. W listopadzie 1987 r. Kongres oświadczył, że ostateczna odpowiedzialność za kłamstwa i korupcję w aferze Iran-contras spoczywa wyłącznie na prezydencie Reaganie. Jako głowa światowego supermocarstwa Reagan powinien dysponować pełną wiedzą o pozakulisowych działaniach przedstawicieli amerykańskiej administracji.

 

Środkowoamerykański epilog

 

Kilka miesięcy wcześniej, w sierpniu 1987 r., prezydenci Kostaryki, Salwadoru, Gwatemali, Hondurasu i Nikaragui zawarli porozumienie dotyczące ogłoszenia amnestii, przywrócenia wolności prasy, wolności zgromadzeń politycznych, przeprowadzenia monitorowanych przez zagranicznych obserwatorów wolnych wyborów, uzgodnienia z siłami opozycyjnymi zawieszenia broni oraz uniemożliwienia grupom partyzanckim korzystania z baz wojskowych w innych krajach jako punktów wypadowych do ataków przez granicę. Porozumienie zaczęło obowiązywać 7 listopada 1987 r.

 

W maju 1989 r., w trakcie swojego procesu, Oliver North zeznał, że nie był autorem pomysłu, który zyskał miano Iran-contras. Pułkownik miał jedynie wykonywać polecenia otrzymywane z góry. North został uznany winnym trzech z 12 postawionych zarzutów: przyjęcia korzyści majątkowej, przeszkadzania w prowadzeniu śledztwa przez komisję Kongresu oraz nakłaniania podwładnych do niszczenia dokumentów państwowych. Sędzia Gerhard Gesell skazał pułkownika na karę trzech lat pozbawienia wolności oraz prace społeczne. Rok później North wygrał apelację ze względów formalnych i nie trafił za kratki. Jedyną formą kary były prace społeczne.

 

Afera Iran-contras nie zaszkodziła znacząco Reaganowi. Pojawiły się opinie, że prezydent miał tak silną pozycję, że nawet trzęsienie ziemi, tajfun i tornado nie zepchnęłyby go w polityczny niebyt. Według międzynarodowych obserwatorów, Reagan „był nie do ruszenia, ze względu na misję mającą na celu przybliżenie Związku Radzieckiego do upadku”. Zresztą jego druga kadencja prezydencka i tak kończyła się w styczniu 1989 r. Ster po nim przejął były dyrektor CIA i wiceprezydent George H. Bush.

 

W tym okresie w Nikaragui wojna domowa pochłonęła już życie 50 tys. osób. Podczas wyborów w 1990 r. społeczeństwo przerażone wizją dalszego rozlewu krwi wybrało na urząd prezydencki popieraną przez Stany Zjednoczone Violettę Chamorro. Lider sandinistów, Daniel Ortega jako pierwszy w historii Nikaragui w pokojowy sposób przekazał władzę nowo wybranej pani prezydent. Mimo że tajne porozumienie Iran-contras ujrzało światło dzienne, a Stany Zjednoczone miały związane ręce w sprawie działań w Nikaragui, Biały Dom i tak triumfował.

 

Nikaragua jest tylko jednym z wielu krajów, gdzie Stany Zjednoczone bez względu na wszystko realizują swoją międzynarodową politykę. Obalenie prezydenta Allende w Chile, wspieranie, a następnie pozbycie się Manuela Noriegi w Panamie to tylko kilka z wielu pozakulisowych działań amerykańskich prezydentów i agencji rządowych. Jeżeli przewrót czy nawet otwarty konflikt zbrojny wiąże się z potężnymi profitami finansowymi, należy się spodziewać, że amerykańscy agenci i żołnierze prędzej czy później zawitają do danej części świata. Przykład Iraku i znienawidzonego Saddama Husajna jest tego najlepszym dowodem.

 

Źródło: https://www.tygodnikprzeglad.pl/falszywa-gra-reagana/

 

do założenia tematu skłoniło mnie przedstawienie tej afery w serialu Narcos: Meksyk który polecam tak jak i pierwsze Narcos, jeśli ktoś nie słyszał o tej sprawie może go zaciekawi ten temat, mnie zainteresowała ta sprawa więc troche zgłębiłem temat pozdrawiam.

W meteorycie po raz pierwszy odkryto białko pozaziemskiego pochodzenia

$
0
0

meteoryt.jpg

Foto: domena publiczna

 

Zespół badawczy złożony m.in. z naukowców z Harvardu odkrył wewnątrz meteorytu nieznane wcześniej białko. Zwana hemolityną substancja zawiera żelazo i lit oraz może być jedną z kluczowych w kontekście występowania życia pozaziemskiego.

 

Dokonania odkryto dzięki analizom meteorytu zwanego Acfer 086, który znaleziono na terenie Algierii. Hemolityna składa się z aminokwasowej glicyny i posiada żelazo, tlen oraz lit. Taki skład był wcześniej niespotykany na naszej planecie, co oznacza, że życie na innych planetach mogło dosłownie przylecieć z kosmosu.

 

Tego typu teorie pojawiły się, gdy badacze znajdowali w meteorytach składniki budulcowe życia, takie jak cukry czy wczesne formy aminokwasów. W tym przypadku odkrycie jest wyjątkowe, bowiem zaobserwowana struktura jest naprawdę złożona. I choć nie jest to jeszcze bezpośredni dowód na występowanie życia pozaziemskiego, to z pewnością stanowi solidną poszlakę w tej sprawie.

 

Znalezienie białek takich jak hemolityna pozwala kompletować historię powstania życia na Ziemi. Oczywiście nie ma pewności, że właśnie tak zrodziło się ono na naszej planecie, ale z pewnością jest to jedna z ważniejszych hipotez, zwana panspermią.

 

źródło

Alias Irlandczyk. Prawdziwa historia mafijnego cyngla Franka Sheerana

$
0
0

Frank Sheeran ps. Irlandczyk był bezwzględnym egzekutorem, pracującym dla mafijnych rodzin ze Wschodniego Wybrzeża. To o nim opowiada najnowszy film Martina Scorsese

 

W Ameryce lat 50. i 60. Jimmy Hoffa był rozpoznawalny na równi z Elvisem Presleyem. Ogólnokrajowy rozgłos zdobył jako charyzmatyczny, acz mocno kontrowersyjny, lider potężnego związku zawodowego International Brotherhood of Teamsters (IBT; pol. Międzynarodowy Związek Woźniców). Gdy przez wytężone zabiegi swojego arcywroga, prokuratora generalnego USA Roberta Kennedy’ego, w 1967 r. trafił za kratki, wydawało się, że jego kariera jest skończona. Tymczasem w latach 70., dzięki przychylności administracji prezydenta Nixona, udało mu się wyjść na wolność na 8 lat przed końcem zasądzonego wyroku. Nie zdołał jednak, jak planował, odzyskać utraconej władzy nad IBT i zemścić się na swoich wrogach. Hoffa zniknął bez śladu 30 lipca 1975 r. Trop po nim urywał się na parkingu przydrożnej restauracji na przedmieściach Detroit.

 

Amerykańska opinia publiczna była w szoku. FBI zaangażowała w śledztwo potężne siły i środki, ale nie udało jej się znaleźć nawet resztek ciała związkowca. Wyglądało na to, że doszło do zbrodni doskonałej. Sprawa zaginięcia Jimmy’ego Hoffy na lata, obok tożsamości seryjnego mordercy Zodiaka, stała się jedną z największych kryminalnych zagadek USA.

 

Nowy film Martina Scorsese pt. „Irlandczyk”, który niedawno pojawił się na jednej z platform streamingowych, opowiada o tym, czego nie udało się ustalić amerykańskim służbom, czyli jak i dlaczego zginął Hoffa. Jego bohaterem jest gangster o tytułowym pseudonimie Irlandczyk, czyli grany przez Roberta De Niro Frank Sheeran - postać autentyczna, która w istocie była cynglem włoskich gangsterów i wieloletnim przyjacielem „znikniętego” związkowca. To na jego opublikowanych pośmiertnie wspomnieniach, pt. „Słyszałem, że malujesz domy”, oparta jest fabuła produkcji. Są one ciekawym studium psychologii mafijnego kata i pokazują szarą codzienność zmitologizowanych przez popkulturę organizacji przestępczych.

 

Robiliśmy to, co należy

 

Frank urodził się 25 października 1920 r. w Darby na przedmieściach Filadelfii. Był najstarszym z trójki dzieci Thomasa, robotnika budowlanego, i Mary Sheeranów. Jego rodzice mieli, odpowiednio, irlandzkie i szwedzkie korzenie. Przyszły cyngiel zdecydowanie mocniej utożsamiał się z dublińskimi korzeniami ojca, zawsze mówił o sobie jako irlandzkim katoliku. Stąd też potem wziął się jego uliczny pseudonim.

 

Dzieciństwo Sheerana przypadało na trudne czasy wielkiego kryzysu. Często bywało, że mały Frank kradł z ojcem plony z pól, by rodzina miała co zjeść na obiad. Poza tym co i rusz zmieniali mieszkania. Gdy przychodziła pora płacenia czynszu, całą familią ulatniali się do kolejnego lokum, gdzie nie byli jeszcze „spaleni”.

 

Frank od dziecka miał buntowniczą naturę. Nie mogła jej okiełznać nawet ciężka wychowawcza ręka jego rodziciela, często zaglądającego do kieliszka boksera amatora. Przez nią nastoletni Sheeran gwałtownie zakończył swoją edukację na poziomie pierwszej klasy ogólniaka. Pewnego dnia dyrektor szkoły, poirytowany jego zachowaniem podczas apelu, uderzył go lekko w tył głowy. Krewki młodzian nie pozostał mu dłużny. Rzucił się na niego i podczas szarpaniny złamał mu szczękę. Naturalnie został wydalony z placówki.

Po tym incydencie Frank opuścił rodzinny dom. Tułał się po całym kraju, imając się różnych zajęć. Pracował m.in. jako naganiacz w cyrku i drwal. W międzyczasie święcił triumfy w amatorskich walkach bokserskich, jako osobnik masywny i niezwykle wysoki (193 cm wzrostu), a także na parkietach tanecznych. Zdarzało się, że ze swoją ówczesną partnerką wygrywali turnieje. Sheeran na lata pozostał wierny tej pasji - dorabiał sobie jako instruktor tańca jeszcze wiele lat później, gdy już znano go tu i ówdzie jako mafijnego draba.

 

5df75d34c402d_p.jpg

 

W sierpniu 1941 r. zaciągnął się do armii. Początkowo służył w żandarmerii. Mógł całą wojnę przesiedzieć zadekowany na tyłach. Jednak cztery miesiące po ataku Japończyków na Pearl Harbor zgłosił się na ochotnika do formujących się jednostek spadochronowych. Kontuzja barku wyeliminowała go z rekrutacji do elitarnej jednostki, więc ostatecznie wylądował w szeregach 45 Dywizji Piechoty.

Po latach bardzo żałował swojej decyzji o porzuceniu żandarmskiego munduru. W toku działań II wojny światowej 45 dp przeszła szczególnie trudny i krwawy szlak bojowy. Podczas tego konfliktu przeciętna amerykańska dywizja walczyła aktywnie na pierwszej linii około 100 dni. Formacja Sheerana od lata 1943 r. do wiosny 1945 r. znajdowała się w boju przez 511 dni. W związku z tym jej straty były ogromne. Dywizja, która w pełnym składzie liczyła 15 tys. żołnierzy, odnotowała niemal 21 tys. zabitych. „Irlandczyk” mówił, że w pewnym momencie bał się nawiązywać przyjaźnie z nowymi towarzyszami broni, by ponownie nie przeżywać dramatu, gdy kolejny kolega padał martwy od niemieckiej kuli czy szrapnela.

 

45 Dywizja Piechoty uczestniczyła m.in. w desancie na Sycylii, bitwie o Monte Cassino, broniła przyczółka pod Anzio, a potem brała udział w bojach na terenie wschodniej Francji i Niemiec. Podczas tych zaciętych zmagań żołnierze jednostki niejednokrotnie dopuszczali się zbrodni, mordując niemieckich jeńców. Często za cichym przyzwoleniem, a nawet na rozkaz oficerów. Frank Sheeran, który dzień w dzień oglądał śmierć swoich kolegów z rąk nieprzyjaciela, należał do tych, którym rzadko drżała ręka przy wykonywaniu takich zadań. - Jeśli miałeś dużą grupę jeńców, to brałeś ich tam, gdzie trzeba [na tyły], ale jeżeli miałeś garstkę Niemców, robiłeś to, co trzeba było zrobić, czyli to, czego wszyscy od ciebie oczekiwali [zbijałeś]. Porucznik przekazał mi bardzo wielu jeńców, którymi miałem się zająć, a ja robiłem to, co trzeba - opowiadał po latach Charlesowi Brandtowi.

 

Do jednej z największych masakr, jakich dopuścili się żołnierze z 45 dp, doszło 29 kwietnia 1945 r. tuż po wyzwoleniu obozu koncentracyjnego w Dachau. Sheeran także w niej uczestniczył. Wspominał:

„Słyszeliśmy wcześniej pogłoski o okropnościach, do których dochodziło w obozach [koncentracyjnych], ale nie byliśmy przygotowani ani na to, co zobaczyliśmy, ani na ten smród. Taki widok odciska ci się na zawsze w pamięci. Taka scena oraz towarzyszący jej odór już nigdy cię nie opuszczą. Młody, jasnowłosy komendant obozu wraz ze wszystkimi swoimi oficerami zostali załadowani do jeepów i wywiezieni. Usłyszeliśmy tylko gdzieś w oddali strzały. Żeby się za długo nad tym nie rozwodzić: my zajęliśmy się resztą załogi, składającą się z blisko 500 niemieckich żołnierzy. Niektórzy więźniowie obozu - ci, którzy mieli trochę sił, pożyczali od nas broń i robili, co trzeba. Nikomu nie drgnęła nawet powieka, gdy działo się to wszystko”.

 

Niewiele ponad tydzień po tych wydarzeniach III Rzesza skapitulowała. Pod koniec października 1945 r. zdemobilizowany Frank Sheeran był już z powrotem w rodzinnym domu w Filadelfii. Wrócił już jako zupełnie inny człowiek. Nękały go wojenne koszmary. Co gorsza, przywykł do odbierania ludziom życia.

 

Człowiek od Bufalino

 

5df75d32e5493_o.jpg

Russell Bufalino urodził się w 1903 r. na Sycylii. Wychował się w Bufflo w stanie Nowy Jork. Pierwsze kroki w świecie przestępczym stawiał w czasach prohibicji. W latach 50. stanął na czele mafijnej rodziny kontrolującej południowo-wschodnią Pensylwanię oraz część stanu Nowy Jork i New Jersey. Od jego nazwiska nazywaną „rodziną” Bufaliny. Bossowie z innych regionów kraju bardzo go szanowali. Może dlatego udało mu się dożyć sędziwego wieku. Zmarł w 1994 r. wieku 90 lat

 

 

Przez pierwszą powojenną dekadę Sheeran próbował się ustatkować. W 1947 r. wziął ślub z Mary Leddy, także filadelfijką o irlandzkich korzeniach. Wspólnie dochowali się trzech córek. W międzyczasie Frank znalazł stabilną pracę. Był kierowcą ciężarówki rozwożącej półtusze i kurczaki po restauracjach. Wieczorami dorabiał jako bramkarz w klubie. Powodziło mu się całkiem dobrze, ale on chciał zarabiać jeszcze więcej. Zaczął od lichwy i drobnych kradzieży na szkodę pracodawcy, co w rezultacie, zanim sam się zorientował, zawiodło go w szeregi mafii. Ale wszystko po kolei.

 

Kolegami kierowcami Sheerana byli głównie Amerykanie pochodzenia włoskiego. To oni zapoznali go z niejakim Feliksem DiTullio znanym jako „Chuderlawy Brzytwa”, właścicielem restauracji, należącym do kręgów miejscowej mafii. Frank, by dorobić, zaczął dla niego sprzedawać kupony na loterię, a także pośredniczyć w udzielaniu ludziom lichwiarskich pożyczek. Potem, jak większość jego kumpli z firmy, zaczął jeszcze na lewo sprzedawać towar swojego pracodawcy. Gdy szefostwo zatrudniło firmę detektywistyczną, by rozwikłać zagadkę „znikającego mięsa”, jego machlojki zostały wykryte. Nie wyrzucono go od razu. Dostał od przełożonych propozycję: mógł ocalić posadę, gdyby wydał wspólnika, zajmującego się obrotem kradzionym towarem. Nie zrobił tego. Złożył wypowiedzenie. Wylądował na bruku, ale ocalił przed pewnym więzieniem jednego z ludzi mafii. Zyskał sobie tym samym zaufanie jej szeregowych członków, a także bossów przestępczego podziemia. Chodzi o dwóch gangsterów sycylijskiego pochodzenia - Angela Bruna, kontrolującego Filadelfię, a także Russella Bufalino, którego „rodzina” działała w Pensylwanii i kilku stanach na północnym-zachodzie USA.

 

Sheeran poznał Bufalinę przypadkowo jakiś czas wcześniej, koło 1955 r. Włoch pomógł mu wówczas naprawić ciężarówkę na jednym z przydrożnych parkingów. Od tamtej pory obaj panowie co jakiś czas spotykali się towarzysko. Gdy „Irlandczyk” znalazł się na bruku, boss wyciągnął do niego pomocną dłoń. Uczynił go swoim zaufanym szoferem. Co jakiś czas wyruszali razem na tournée po północnych Stanach, by Sycylijczyk mógł załatwić swoje interesy. To właśnie Sheeran odwiózł Bufalinę na słynne spotkanie około 100 mafijnych bossów z całych Stanów w Apalachin, które odbyło się 14 listopada 1957 r., a zakończyła je policyjna obława.

 

W międzyczasie dostawał coraz poważniejsze zlecenia „z miasta”. Wysyłano go, by odzyskiwał długi od niesłownych wierzycieli. Był skuteczny. Cieszył się coraz większym respektem. Niedługo potem wykonał też pierwszą egzekucję. Angelo Bruno nakazał mu zlikwidować mężczyznę o ksywce Szeptun, który próbował „mącić” w mafijnych interesach. Sheeran został wcześniej przez tego typa wmanewrowany w niebezpieczną sytuację i go znał. Całą sprawę zreferował we wspomnieniach krótko:

 

„To było tak jak wtedy, kiedy oficer mówił ci, żebyś wziął paru niemieckich jeńców za linię frontu i «zaraz wracał». Robiłeś, co trzeba. Skontaktowałem się z Szeptunem i powiedziałem mu, gdzie mamy się spotkać, żeby obgadać sprawę. Następnego dnia pierwsze strony gazet pisały tylko o tym. Znaleziono go na chodniku. Został zastrzelony z bliskiej odległości z pistoletu .32”.

 

Po tym debiucie Sheeran stał się na kilkanaście lat jednym z etatowych likwidatorów na usługach Bruna i Bufaliny. Według własnej relacji wykonał dla nich kilka zleceń. Najgłośniejszym miała być likwidacja „Szalonego Joe” Gallo 7 kwietnia 1972 r. Członek nowojorskiej rodziny mafijnej Colombo został zastrzelony przez do dziś nieustalonych sprawcę lub sprawców, gdy biesiadował z rodziną w jednej z knajp dzielnicy „Little Italy” na Manhattanie. Czy faktycznie padł ofiarą „Irlandczyka”? Bardzo możliwe, ale dziś tego nie możemy potwierdzić. Podobne wątpliwości nasuwają się w jego wersji opowieści o „zniknięciu” Hoffy.

 

5df75d307201d_o.jpg

Angelo Bruno urodził się w 1910 r. Pochodził z Sycylii, ale wychował się w Filadelfii. Do mafii należał już jako nastolatek. Od 1959 r. stał na czele „rodziny”, która kontrolowała całą Filadelfię. Nazywano go Delikatny Don, ze względu na powściągliwość i uprzejmość. W 1980 r. został zastrzelony przez „młodszych wilków” z własnego gangu

 

Brutus

 

Jimmy Hoffa, w filmie „Irlandczyk” grany przez Ala Pacino, zaczynał karierę w International Brotherhood of Teamsters (IBT), związku zrzeszającym głównie zawodowych kierowców, w latach 30. Systematycznie piął się w hierarchii tej organizacji aż w 1957 r. został jej prezesem. Dzięki niezwykłej energii, charyzmie i zmysłowi organizacyjnemu w szczytowym momencie jego rządów IBT przyciągnęło w swoje szeregi aż 2,3 mln członków. W latach 50. stał się niezwykle popularnym i wpływowym robotniczym liderem, którego nienawidziła amerykańska polityczno-biznesowa elita.

 

Jego skuteczna walka o poprawę losu „ludzi pracy” nie zawsze była czysta, a on bynajmniej nie był „rycerzem bez skazy”. Od początku związkowej działalności współpracował z gangsterami na różnych polach. Apogeum tej kooperacji nastąpiło w momencie, gdy w połowie lat 50. Hoffa pożyczał mafijnym rodzinom pieniądze z gigantycznego związkowego funduszu emerytalnego na rozkręcanie kasyn w Nevadzie i na Kubie. Każdy, kto próbował nagłośnić temat powiązań związków z mafią, musiał mieć się na baczności. W 1956 r., gdy tą sprawą zajmował się dziennikarz Victor Riesel, oślepiono go, oblewając mu twarz kwasem. Sprawcę ataku co prawda zidentyfikowano, ale znaleziono jedynie jego ciało. Ktoś go uciszył na wieki.

 

Frank Sheeran należał do filadelfijskiego 107. oddziału Teamstersów od 1947 r. Hoffę poznał przez Russella Bufalino pod koniec lat 50. Mofioso polecił go liderowi związku jako mięśniaka od brudnych zleceń. „Irlandczyk”, jak sam zeznawał, kilka razy pełnił także funkcję cyngla Hoffy. Na co dzień jeździł po kraju, pacyfikując siłowo lub zastraszając związkowych rozłamowców. Neutralizował też intrygi członków konkurencyjnych organizacji pracowniczych przeciwko IBT. Z czasem zaprzyjaźnił się nawet z Jimmym Hoffą. Oczywiście na tyle, na ile z tym trudnym człowiekiem się dało.

 

Gdy w 1967 r. Hoffa trafił za kratki, na czele Teamstersów zastąpił go Frank Fitzsimmons. Ten pożyczał mafii pieniądze ze związkowego funduszu emerytalnego na jeszcze większą skalę. Jednak za jego kadencji przestępcy przestali je regularnie spłacać i nikt się o to specjalnie nie awanturował. Według relacji Sheerana ten układ stał się dla gangsterów po prostu wygodny.

 

I wówczas, w 1971 r., na wolność wyszedł Hoffa. Pragnął tylko jednego - odzyskać utracony związkowy tron za wszelką cenę. Był tak na ten celu mocno zafiksowany, że zaczął pośrednio godzić w dawnych sojuszników. Rozpowiadał, że gdy wróci do władzy, to ujawni mafijne powiązania Fitzsimmonsa.

 

Dla Bufalino i innych bossów związanych interesami z IBT, tego było za wiele. Poczuli się zagrożeni. Naciskali więc na Hoffę, by się wycofał z kandydowania na szefa związku, ale ten twardo obstawał przy swoim. Wreszcie wydano na niego wyrok.

 

5df75d717ab33_o.jpg

Jimmy Hoffa

 

Likwidacja Hoffy, według relacji Sheerana, była zaplanowana bardzo precyzyjnie. Po południu 30 lipca 1975 r. zwabiono go do restauracji Machus Red Fox na przedmieściach Detroit. Powiedziano mu, że mają tam na niego czekać dwaj mafiosi z Nowego Jorku - Anthony Provenzano and Anthony Giacalone - którzy chcą odbyć z nim pojednawczą rozmowę. Związkowiec zjawił się na miejscu, ale nie zastał panów, którzy mieli na niego czekać. Po jakimś czasie pod knajpę podjechał samochód, w którym między innymi siedział „Irlandczyk”. Miał on, jako stary znajomy, wzbudzić zaufanie podejrzliwego Hoffy. Wmówił mu, że jego rozmówcy czekają na niego w pobliskim domu. Ten uwierzył i wsiadł do ich wozu. Zabrano go do położonej w okolicy wolno stojącej willi. Tam Sheeran, idąc tuż za Hoffą, wykonał zadanie. Strzelił mu dwa razy w głowę tuż za uchem, gdy tylko obaj znaleźli się w sieni domu. - Mój przyjaciel nie cierpiał - zapewniał po latach „Irlandczyk”.

 

Po wykonaniu „wyroku” Sheeran natychmiast wyszedł i wynajętym samochodem udał się na najbliższe lotnisko. Musiał jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od miejsca zbrodni. Pozostali w domu „czyściciele” usunęli wszelkie ślady morderstwa. Ciało Hoffy miało być następnie wywiezione i skremowane przez odpowiednich ludzi mafii.

 

Prawda?

Tak ostatnie chwile lidera Teamstersów przedstawił w książce „Słyszałem, że malujesz domy” Frank Sheeran. Teraz jego opowieść powtarza w „Irlandczyku” Scorsese. Czy jest to wiarygodne wyjaśnienie tej kryminalnej zagadki? Na dzień dzisiejszy nie można go ostatecznie obalić. Dociekliwym polecam artykuł Jacka Goldmana pt. „Jimmy Hoffa and ‘The Irishman’: A True Crime Story?” na stronie „New York Review of Books”, który podważa narrację przedstawioną przez filadelfijskiego cyngla.

 

Frank Sheeran znajdował się w kręgu podejrzanych przez FBI w sprawie śmierci Hoffy, jednak nigdy nie postawiono mu zarzutów. Za inne przewinienia przesiedział w więzieniach przeszło 15 lat. Gdy wyszedł na wolność jesienią 1995 r., po niespełna miesiącu, pochował swoją drugą żonę, Irene. Sam zmarł w domu opieki 14 grudnia 2003 r. Zapewne nie miał spokojnego sumienia.

 

Źródło: https://naszahistoria.pl/alias-irlandczyk-prawdziwa-historia-mafijnego-cyngla-franka-sheerana/ar/c15-14658537

 

Jako że obejrzałem ostatniego genialnego "Irlandczyka" postanowilem wkleic ten artykul. Polecam każdemu ten film, ja jako fan Scorsese, De Niro, Pesciego a przede wszystkim genialnego Ala Pacino, musiałem ten seans obejrzeć, zwłaszcza że pewnie ostatni raz widzimy ich w tym gronie...

Zaraza ateńska. Największa epidemia starożytnej Grecji

$
0
0

zaraza.jpg

Zaraza ateńska na obrazie Michiela Sweertsa (domena publiczna).

 

Do dzisiaj nie wiemy, co to była za choroba. Znamy jednak jej skutki. W krótkim czasie zmieniła Ateny, kwitnące, potężne i bogate miasto, aspirujące do przewodzenia całej Grecji, w siedlisko śmierci, chaosu i zbrodni. Niezdolne do wygrania wojny, którą samo wywołało – a która właśnie się rozpoczynała.

 

 

W 431 roku przed naszą erą Ateny były prawdziwym morskim imperium. Za pośrednictwem Związku Morskiego kontrolowały niemal cały obszar Morza Egejskiego. Dzięki spływającym od sojuszników związkowym składkom i okrętom miasto stało się militarną potęgą.

 

Ateńczycy liczyli na to, że niedługo staną się także panami całej Grecji. W tym właśnie celu rozpętali wojnę z naczelnym rywalem, Spartą. Ledwie jednak konflikt nabrał rozpędu, a miasto-państwo zmuszone było zmierzyć się z innym, zupełnie nieoczekiwanym, ale za to śmiertelnie groźnym wrogiem – epidemią.

 

Przybyła z Etiopii

 

Choroba dała o sobie znać prawdopodobnie w roku 430 p.n.e. Historyk Tukidydes, który był świadkiem tych wydarzeń, a nawet sam zmagał się z tajemniczą dolegliwością, podejrzewał, że do Grecji trafiła ona z Etiopii, przemieściwszy się przez Egipt i Libię.

 

Zaatakowała wiele greckich miast, ale to w Attyce – i przede wszystkim w jej centrum, Atenach – wyrządziła największe szkody.

Trudno się temu dziwić. Miasto, składające się z 10 tysięcy domów i mające – jak się szacuje – około 100 tysięcy mieszkańców, w tym czasie było jeszcze bardziej zatłoczone, niż zwykle.

 

Ponieważ Spartanie najechali na Attykę, większość ludności z okolicznych osiedli przeniosła się do stolicy. Czekano tam, aż wojska ateńskie poradzą sobie z przeciwnikiem.

 

W warunkach przeludnienia tajemniczy wirus miał jednak ułatwione zadanie. Zwłaszcza, że – jeśli wierzyć Tukidydesowi – zarazić można było się bardzo szybko. „Zaraza ta przewyższała wszystko, co się da opisać. Wybuchała z niebywałą siłą” – pisał później w Wojnie peloponeskiej.

 

„Zaczynając od głowy, przechodziła przez całe ciało…”

 

Gdy ktoś już zachorował, oznaczało to niemal wyrok śmierci. „Nie było też ponoć żadnego lekarstwa, którego zastosowanie zapewniałoby powrót do zdrowia; to bowiem, co pomagało jednym, szkodziło drugim” – relacjonował Tukidydes. – „Obojętne też było, czy ktoś miał konstytucję fizyczną silną, czy słabą; wszystkich kosiła ta zaraza na równi, nawet tych, których leczono wszelkimi środkami”.

 

Zaraza atakowała nagle. Zaczynała się od wysokiej gorączki i pieczenia oczu. Następnie „jama ustna i język nabiegały krwią”; choremu coraz trudniej było też oddychać. Później pojawiały się uciążliwy kaszel, nudności i wymioty, a u niektórych także silna czkawka.

 

Przy tym, jak opowiadał Tukidydes:

 

    Ciało chorego przy dotknięciu nie wydawało się zbyt rozpalone; nie było także blade, lecz zaczerwienione, sine i pokryte pęcherzykami i wrzodami; wewnątrz zaś chory był tak rozpalony, że nie mógł znieść nawet najlżejszego odzienia ani najdelikatniejszego nakrycia, lecz chciał leżeć nago, a najchętniej rzuciłby się do zimnej wody.

 

Ta wewnętrzna gorączka prowadziła w końcu do śmierci: większość nieszczęśników umierała w siódmym lub dziewiątym dniu choroby. Ci, którzy przetrwali ten okres, też nie mogli jeszcze mówić o sukcesie.

 

„Jeśli ten dzień przetrzymali, umierali później z osłabienia, kiedy choroba zaatakowała podbrzusze wywołując silne ropienie i nieustanną biegunkę” – zanotował Tukidydes.

 

Historyk dodawał, że generalnie choroba, choć zaczynała się od głowy, przechodziła przez całe ciało. Na pełne wyzdrowienie niemal nie można było liczyć.

 

Jeśli komuś udało się przetrzymać najgorsze, to jednak pozostawały ślady: choroba rzucała się bowiem na genitalia, na palce rąk i nóg i powodowała utratę tych części ciała, u niektórych także i oczu.

    Zdarzało się, że ludzie natychmiast po wyzdrowieniu tracili pamięć, nie zdawali sobie sprawy, kim są, i nie poznawali swych krewnych.

 

Tyfus, dżuma, a może ebola?

 

Choć opis, pozostawiony przez starożytnego historyka, jest bardzo dokładny, historycy do dzisiaj spierają się, czy możemy określić, jaka dokładnie choroba zdziesiątkowała grecką metropolię.

 

Proponowano najróżniejsze rozwiązania: tyfus, dżumę płucną lub dymieniczą, szkarlatynę, grypę, ospę lub nawet dengę. Po odkryciu w 1976 roku wirusa Ebola także jego podejrzewano o wywołanie starożytnej epidemii.

 

Wszystko to to jedynie domysły – prawdy, być może, nie poznamy nigdy. Nie można wykluczyć, że chodziło o kilka chorób naraz. Możliwe też, że wirus czy bakteria, które ją wywoływały, przetrwały do dzisiejszych czasów, ale uległy kolejnym mutacjom, które znacząco zmieniły ich działanie.

 

Możemy jednak wyobrazić sobie, jaka była skala epidemii. Profesorka filologii klasycznej i historii z Nowego Jorku, Jennifer Tolbert Roberts, opowiada:

 

    [Choroba] nie tylko spowodowała nieopisaną nędzę, kiedy trwała; drastycznie obniżyła też liczbę dostępnych walczących obywateli. Zmarło 4400 hoplitów i 30 kawalerzystów. Wyprawa zbrojna, wysłana do Potidai też uległa chorobie: 1050 z 4000 wysłanych ludzi zmarło z jej powodu (…).

    Trauma była tak wielka, że ci, którzy przeżyli, po prostu nie mogli się otrząsnąć. Zniknęło nagle między jedną czwartą a jedną trzecią populacji: matki, ojcowie, dzieci, bracia, siostry, uwielbiani przyjaciele.

 

Chaos i bezprawie

 

Niewątpliwie skutki zarazy dla Aten były straszliwe. Wśród ofiar znalazł się miedzy innymi wybitny ateński polityk, Perykles. Tukidydes opisywał, że epidemia doprowadziła do całkowitego rozprzężenia obyczajów. Kto mógł, używał życia.

 

Ludzie, zagrożeni śmiercią na każdym kroku, nie cofali się przed niczym: „Z pogwałcenia zaś praw ludzkich nikt sobie nic nie robił, bo nikt nie był pewien, czy doczeka wymiaru sprawiedliwości”.

 

śmierć-Peryklesa.jpg

Wśród ofiar zarazy znalazł się między innymi Perykles (Alonzo Chappel/domena publiczna).

 

Ciała często pozostawiano bez pochówku – i to w społeczeństwie, w którym odpowiedni pogrzeb był uważany za jeden z najważniejszych obowiązków. Nawet chorych pozostawiano nieraz bez opieki ze strachu, by się nie zarazić.

 

W religijnym dotychczas mieście przestano też zwracać uwagę na bogów. Zwłaszcza, że jednego z nich – a mianowicie Apolla – uważano za źródło zarazy. Grecy wierzyli bowiem, że delficki bóg pokazał im w ten sposób, że w wojnie peloponeskiej stoi po stronie Sparty.

 

Wojna przegrana przez… chorobę?

 

Hans Zinsser, badacz historii epidemii, uważa, że zaraza mogła wpłynąć wręcz na losy całej wojny. Jak przekonuje, „była jednym z głównych powodów, dla których armie ateńskie za radą Peryklesa nie próbowały wyprzeć plądrujących Attykę Lacedemończyków”. Poza tym:

 

    Peloponezyjczycy w pośpiechu opuścili Attykę, nie z powodu strachu przed Ateńczykami, zamkniętymi w miastach, ale w obawie przed chorobą. W tym samym czasie epidemia podążyła za ateńską flotą, która atakowała peloponeskie wybrzeże, i uniemożliwiła osiągnięcie celów, dla których wyprawę zorganizowano.

 

Możliwe więc, że zaraza wpłynęła na zmagania miedzy dwiema konkurującymi ze sobą potęgami, zarówno jeśli chodzi o ich trwanie, jak i zmienność szczęścia na wojnie, równając się w tym względzie z jakimkolwiek dowództwem czy siłą zbrojną.

 

Na pewno zaraza przyczyniła się do tego, że Ateńczycy musieli pożegnać się z nadzieją na szybkie zwycięstwo. A w kolejne lata wojny – która przeciągnęła się aż do 404 roku przed naszą erą – wkraczali bardzo osłabieni.

 

Bibliografia

    Michał Skubik, Ebola zaatakowała już starożytne Ateny?, Wyborcza.pl 21.06.2015.
    Tukidydes, Wojna peloponeska, tłum. Kazimierz Kumaniecki, Czytelnik 1998.
    Hans Zinsser, Rats, Lice and History, Transaction Publishers 2010.
    Jennifer Tolbert Roberts, The Plague of War. Athens, Sparta and the Struggle for Ancient Greece, Oxford University Press 2017.
    Thomas Henry Dyer, Ancient Athens. Its History, Topography and Remains, Bell and Daldy 1873.

 

źródło

Agent Orange - niewidzialny amerykański zabójca

$
0
0

Wojna w Wietnamie z pewnością była jedną z najbardziej brutalnych w II połowie XX wieku. Starcie komunizmu z kapitalizmem przyczyniło się do śmierci kilku milionów osób, dokonując wręcz istnego spustoszenia w tym azjatyckim regionie. Obie strony decydowały się na radykalne metody walki z wrogiem, jednak bez wątpienia najgroźniejsze skutki niosło ze sobą użycie przez siły amerykańskie środków do opryskiwania roślin. Jeden z nich, zwany Agentem Orange, do dziś nęka Wietnamczyków.

 

1990088CJ.jpg

 

Jak zapewne niektórzy czytelnicy wiedzą, siła wojsk Wietnamu Północnego tkwiła przede wszystkim w działaniach partyzanckich prowadzonych w dżungli. To właśnie dżungla, lasy, liczne wioski w ich sąsiedztwie stanowiły bazy operacyjne Wietkongu. Dzięki licznym kanałom przerzutowym, pomocy ludności wiejskiej, partyzanci oraz regularna armia mogły prowadzić działania obronne i zaczepne z wrogiem. Zdając sobie sprawę z naturalnego obrońcy Wietkongu, Amerykanie wpadli na pomysł likwidacji chroniącej ich roślinności.

 

W tym celu do Wietnamu zaczęto sprowadzać ogromne ilości herbicydów. Jest to rodzaj pestycydów, których zadaniem było

wyniszczenie drzew, pól uprawnych. Do początku lat 70. w ramach operacji Ranch Hand na wietnamskie pola i lasy zrzucono ponad 70 mln litrów herbicydów. Przyjmuje się, że spryskano około 1/4 Wietnamu Południowego, obszar, na którym mieszkało 4,5 miliona osób. Pestycydy miały działać niczym trujący napalm, skutecznie eliminując kryjówki i zaplecze żywieniowe Wietkongu. Ogromną część zrzuconych pestycydów stanowił Agent Orange. Jego nazwa wzięła się od koloru oznaczeń na beczkach, w którym go przechowywano. Mamy tutaj do czynienia z niezwykle silnym defoliantem, który całkiem szybko i skutecznie niszczył rośliny szerokolistne, uprawy warzywne, krzewy i drzewa liściaste. Jest on w stanie niszczyć młode drzewa w ciągu 3-4 tygodni.

 

Dopiero po pewnym czasie okazało się, że Agent Orange zawierał TCDD – groźną dioksynę, która ma szkodliwy wpływ na zdrowie ludzi. Badania dowiodły, że okres połowicznego zaniku tej dioksyny w ciele człowieka wynosi ok. 10-15 lat, natomiast w wodach gruntowych wydłuża się nawet do ponad 100 lat. Dodatkowo odkłada się w tłuszczu zwierząt, przez co oczywiście wędruje w górę łańcucha pokarmowego. Nie trzeba w tym wypadku przypominać, że ogromne ilości tego środka dostały się do wód gruntowych, przez co będą nadal aktywne przynajmniej przez najbliższe 50 lat.

 

Agent Orange ma potworny wpływ na ludzki organizm. Przede wszystkim ma zgubny wpływ na nasze geny. Po zakończeniu wojny szybko zaczęto zauważać gigantyczny wzrost liczby zachorowań na nowotwory, jak i narodzin chorych oraz zdeformowanych dzieci. Czynnik ten powoduje charakterystyczne zmiany wyglądu twarzy, deformacje płodów, poronienia, upośledzenia oraz niedorozwój.

 

Defekty genetyczne sprawiły, że kilka pokoleń musi żyć z piętnem różnych chorób i zmian cielesnych. Wietnamskie władze oszacowały, że od czasu zakończenia wojny w wyniku kontaktu z Agentem Orange, śmierć poniosło około 400 tysięcy osób, a na świat przyszło ponad pół miliona dzieci z wadami genetycznymi. Wietnamskie Stowarzyszenie Ofiar Agent Orange (VAVA) twierdzi, że obecnie w Wietnamie żyje blisko 3 miliony ludzi dotkniętych działaniem substancji.

 

1990088AJ.jpg

1990088DJ.jpg

1990088EJ.jpg

1990088FJ.jpg

1990088HJ.jpg

 

Oczywiście do dziś rząd amerykański nie chce oficjalnie uznać, że Agent Orange ma wpływ na wymienione wyżej cierpienia. Zaakceptowanie wyników badań byłoby dla Amerykanów jednoznacznym przyznaniem się do stosowania broni chemicznej, a co za tym idzie, popełnienia zbrodni wojennej. Amerykańscy weterani, którzy mieli styczność z Agentem Orange, już w latach 80. wywalczyli odszkodowanie w wysokości 180 mln dolarów. Mimo składania pojedynczych i zbiorowych pozwów Wietnamczyków, wszystkie są konsekwentnie oddalane przez amerykańskie sądy.

 

Zapewne nigdy nie doczekamy się ukarania winnych czy też stosownego programu pomocy dla Wietnamu ze strony Stanów Zjednoczonych.

 

Zaprezentowane zdjęcia zostały wykonane w 1990 roku przez francuską fotografkę, Marie Dorigny. Mimo upływu blisko 30 lat, nadal mieszkańcy wielu wiosek czy miast wietnamskich borykają się z podobnymi problemami.

 

Źródło: http://historiajednejfotografii.blogspot.com/2018/03/agent-orange-cichy-amerykanski-zabojca.html

 

Jeśli kogoś interesuje wklejam numer Uncommon Valor: A Vietnam Story w którym raper Rugged Man dogral goscinna zwrotke i nawinal z perspektywy swojego ojca ktory mial stycznosc z agent orange wobec czego brat rapera Maxx urodził się niepełnosprawny i niewidomy i zmarł w wieku 10 lat a siostra Dee Ann nie potrafiła chodzić i mówić.

 

Brat rapera Maxx urodził się niepełnosprawny i niewidomy. Umarł w wieku 10 lat. Siostra Dee Ann nie potrafiła chodzić i mówić.

 


SETI@Home zawiesza dalsze poszukiwanie kosmitów

$
0
0

39821_2.jpg

Foto:domena publiczna

 

SETI@Home to projekt Internetowych obliczeń rozproszonych, skupiony wokół poszukiwania śladów obcej cywilizacji w obserwowanym kosmosie. Projekt polegał na użyciu społeczności Internetowej do analizy kosmicznego szumu radiowego i poszukiwania w nim nienaturalnych sygnałów, prawdopodobnie pochodzących od obcych cywilizacji. Uczestnicy programu za pomocą przygotowanego klienta pobierali porcje szumu kosmicznego rejestrowanego przez radioteleskop w Arecibo, i następnie użyczali moc obliczeniową swoich komputerów dla potrzeb analizy szumu w celu znalezienia w nim cech, które mogą świadczyć o tym, że sygnał został nadany przez pozaziemską cywilizację.

 

Organizacja SETI (Search for Extraterrestrial Intelligence), zajmująca się pozyskiwaniem dowodów istnienia życia pozaziemskiego, poinformowała właśnie, że po 21 latach zawiesza dalsze funkcjonowanie programu SETI@Home.

 

Aktualnie program zawieszony został zaledwie do 31 marca. W czasie tym SETI ma opublikować szczegółowy raport podsumowujący 21 lat obliczeń wykonywanych za pomocą sieci SETI@Home. Ma być to obszerny artykuł naukowy, w którym zebrane zostaną wnioski z 21 lat analizy danych, oraz być może odpowiedź na pytanie, czy we Wszechświecie udało się namierzyć sygnały mogące świadczyć o istnieniu obecnej cywilizacji.

 

Badacze z SETI nie podjęli jeszcze na ten moment decyzji, czy będą w przyszłości kontynuować projekt SETI@Home, czy też jego zawieszenie oznacza całkowite wygaszenie tej inicjatywy. Zainteresowani wsparciem poszukiwania kosmitów mogą jednak dołączyć do innych projektów tego typu, jak np. BOINC, MilkyWay i Enstein.

 

źródło

NASA prezentuje niesamowitą panoramę Marsa. 1,8 mld pikseli

$
0
0

d1.jpg

NASA/JPL-Caltech/MSSS

 

 

Łazik Mars Curiosity Rover zrobił nowe, jak na razie najlepsze, panoramiczne zdjęcie Czerwonej Planety. Niesamowita panorama, złożona z ponad tysiąca osobnych zdjęć, składa się z 1,8 mld pikseli i każdy chętny może obejrzeć ją w sieci. Trzeba przyznać, że zdjęcie mocno pobudza wyobraźnię.

 

To nie pierwsza panorama Marsa, jaką NASA stworzyła w oparciu o zdjęcia łazika Curiosity, ale to zdecydowanie najlepsza taka fotografia, jaką udało się wykonać. Panorama pokazuje nam region Glen Torridon, obszar Marsa położony na zboczu góry Mount Sharp, który bada łazik amerykańskiej agencji kosmicznej. Zdjęcia były robione między 24 listopada i 1 grudnia 2019 roku, a cała panorama składa się z około 1200 indywidualnych zdjęć zrobionych kamerą łazika.

 

- Po raz pierwszy w czasie trwania misji poświęciliśmy tyle czasu na wykonanie tak szczegółowej panoramy Marsa w 360 stopniach - tłumaczy Ashwin Vasasada z Laboratorium Napędu Odrzutowego NASA w Pasadenie w Kalifornii.

 

Do wykonania zdjęć Marsa w rozdzielczości 1,8 miliarda pikseli łazik Curiosity wykorzystał specjalną kamerę masztową Mastcam wyposażoną w teleobiektyw. Za dostarczenie tego sprzętu Amerykańskiej Agencji Kosmicznej odpowiada firma Malin Space Science Systems z San Diego.

 

Zdjęcie wyższej jakości

 

W sieci znajdziemy też wersję w najwyższej jakości, tylko uwaga, waży ona ponad 2 GB!

 

NASA przygotowała rówmież bardzo interesujące wideo bliżej opisujące to zdjęcie. Agencja pokazuje tu np. ogromny, ponad 4-kilometrowy krater uchwycony na panoramie, możemy też zobaczyć ślady Curiosity pozostawione przez niego na powierzchni Marsa. Generalnie zdjęcie robi niezwykłe wrażenie, bo oglądamy tu przecież inną planetę - i to w tak wysokiej jakości!

 

 

źródło

źródło

Elon Musk chce zbudować flotę tysiąca Starshipów. "To absolutne szaleństwo"

$
0
0

1.jpg

Foto: SpaceX

 

Nie od dziś wiadomo, iż marzeniem Elona Muska jest zbudowanie samowystarczalnego miasta na Marsie. Kluczowym elementem tego planu jest Starship, a dokładniej mówiąc flotylla tysiąca takich statków kosmicznych krążących między Ziemią i Czerwoną Planetą. Jak ją stworzyć? To proste - budując jednego Starshipa co 72 godziny!

 

Wydawałoby się, że niedawna eksplozja prototypowej wersji Starshipa SN1 może znacząco opóźnić plany SpaceX, w ramach których jeszcze w 2020 roku firma chce wysłać ten statek, w swojej piątej lub szóstej wersji SN5 lub SN6, na okołoziemską orbitę. Tymczasem, jak czytamy w fascynującym artykule Ars Technici, model SN2 już niedługo ma być gotowy do tych samych testów, które spowodowały eksplozję jego pierwszej wersji.

 

To jednak tylko część znacznie bardziej ambitnego planu Elona Muska, któremu marzy się dotrwanie do momentu, gdy ludzkość staje się multi-planetarnym gatunkiem zamieszkującym nie tylko Ziemię, ale także Marsa. Kluczowym elementem tego planu jest właśnie Starship - statek kosmiczny, który ma krążyć między Ziemią i Czerwoną Planetą dostarczając na nią materiały i urządzenia pozwalające na stworzenie w pełni samowystarczalnego miasta na Marsie.

 

2.jpg

Foto: SpaceX

 

Aby tak się stało, Musk musi zbudować jednak prawdziwą kosmiczną flotyllę tych pojazdów, a z kolei aby zrealizować ten cel, SpaceX musi budować je w znacznie szybszym tempie niż dotychczas. Jeszcze w tym roku Musk chciałby budować jednego Starshipa na tydzień obniżając jego koszt zaledwie do 5 mln dolarów za sztukę, a docelowo koncern chce zbudować fabrykę, która będzie konstruować jeden taki statek co 72 godziny! W tym celu SpaceX wykorzysta rozwiązania i pomysły z fabryk Tesli, gdze SpaceX produkuje nawet 10 tysięcy tych aut tygodniowo.

 

Biorąc pod uwagę skalę tego przedsięwzięcia, można śmiało stwierdzić, że jest to iście szalony plan. I doskonale wie o tym sam Musk.

 

    To absolutne szaleństwo, zgadzam się. Jednak konwencjonalne myślenie nie ma zastosowania do tego, co tutaj robimy. A próbujemy stworzyć ogromną flotę umożliwiającą zasiedlenie Marsa i stworzenie multi-planetarnego życia. Uważam, że potrzebujemy w tym celu około tysiąca statków wielokrotnego użytku, z których każdy musi unieść ładunek większy niż rakieta Saturn V.

 

Saturn V, czyli najpotężniejsza rakieta w historii ludzkości i integralna część programu Apollo, która potrafiła wynieść na niską orbitę ładunek o masie 140 ton. A Elon Musk chce budować jeszcze potężniejszy pojazd zaledwie w ciągu tygodnia. I to jeszcze w tym roku! Musicie bowiem wiedzieć, iż sam Starship to zaledwie górna część rakiety Super Heavy, która będzie najbardziej innowacyjnym kawałkiem kosmicznego sprzętu w historii. Super Heavy, korzystając z ponad trzydziestu silników Raptor, ma być rakietą wielokrotnego użytku potrafiącą wynieść na niską orbitę 150 ton ładunku.

 

Dla porównania, nad podobną rakietą, tzw. Space Launch System, od lat pracuje też NASA, jednak SLS nie będzie rakietą wielokrotnego użytku, używa 40-letnich silników z promów kosmicznych i mimo miliardowych inwestycji planuje się, iż dopiero w okolicach 2025 roku lat amerykańska agencja będzie w stanie budować jedną, może dwie tego takie rakiety w ciągu roku. A Musk, podkreślmy to jeszcze raz, chce budować jeszcze bardziej zaawansowany pojazd raz na tydzień i to jeszcze w 2020 roku.

 

4.jpg

Foto: SpaceX

 

Czy ten szalony plan się uda? Prace nad silnikiem Raport przebiegają podobno bardzo dobrze, a kluczowe w tym momencie jest zbudowanie linii produkcyjnej umożliwiającej szybką budowę Starshipa. Pozwoli ona nie tylko na masową produkcję tych statków, ale także udoskonalanie jego kolejnych wersji. Musk mówi:

 

    Pewnie będę już dawno martwy nim Mars stanie się w pełni samowystarczalny, ale chciałbym przynajmniej zobaczyć, jak kilka Starshipów ląduje na Marsie.

 

Biorąc pod uwagę temp prac przy Starshipie, jest to życzenie, które chyba uda mu się spełnić.

 

źródło

Odkryto nowy rodzaj pulsującej gwiazdy

$
0
0

pulsujaca gwiazda.jpg

Foto: domena publiczna

 

o 40-letnich poszukiwaniach astronomowie odkrywają gwiazdę, która pulsuje tylko z jednej strony. Badaniami kierowali naukowcy z Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika PAN w Warszawie.

 

HD74423, bo o niej mowa, jest gwiazdą 1,7 razy masywniejszą od Słońca, została odkryta w Drodze Mlecznej w odległości około 1500 lat świetlnych od Ziemi. Jest to pierwszy tego rodzaju odkryty obiekt, a naukowcy spodziewali się znaleźć wiele podobnych, gdyż poprawia się technologia wsłuchiwania się w bijące serca gwiazd.

 

Pierwszym, co zwróciło uwagę astronomów na tę gwiazdę był fakt, że jest ona chemicznie osobliwa. Takie gwiazd zwykle są dość bogate w metale, ale ta jest dość uboga w ciężkie pierwiastki, co czyni z niej rzadki rodzaj gorącej gwiazdy.

 

Istnienie takiej gwiazdy przewidziano teoretycznie już w latach 80. ubiegłego stulecia. Po czterdziestu latach poszukiwań, w końcu ją odnaleziono.

 

Gwiazdy pulsujące znane są w astronomii od dawna. Nasze własne Słońce także pulsuje. Te pulsacje powierzchni gwiazdy występują zarówno u młodych jak i u starych gwiazdy i mogą mieć długie lub krótkie okresy pulsacji, szeroki zakres sił i różne przyczyny.

 

Jest jednak jedna wspólna cecha tych gwiazd: oscylacje były zawsze widoczne ze wszystkich stron gwiazdy. Teraz zespół odkrył gwiazdę, która w dużej mierze oscyluje na jednej półkuli.

 

Naukowcy zidentyfikowali przyczynę niezwykłej jednostronnej pulsacji: gwiazda znajduje się w układzie podwójnym z czerwonym karłem. Okres orbitalny układu wynosi mniej niż dwa dni, więc jest tak krótki, że masywniejsza gwiazda ulega odkształceniu i przybiera formę kropli pod wpływem przyciągania grawitacyjnego towarzysza. Dane dotyczące tej gwiazdy pochodzą z upublicznionych danych z satelity TESS, który poluje na planety wokół odległych gwiazd.

 

Prof. Gerald Handler z CAMK i główny autor pracy powiedział: „Doskonałe dane z satelity TESS pozwoliły nam zaobserwować zmiany jasności wywołane grawitacyjnym zniekształceniem gwiazdy oraz pulsacjami”.

 

Ku swojemu zaskoczeniu zespół zauważył, że intensywność pulsacji zależy od kąta, pod którym obserwowano gwiazdę oraz jej orientacji w układzie podwójnym.

 

Gdy obie gwiazdy krążą wokół siebie widzimy różne części pulsujące gwiazdy. Czasem widzimy stronę zwróconą w kierunku czerwonego karła, a czasem widzimy stronę zewnętrzną.

 

W ten sposób astronomowie mogli się upewnić, że pulsacje występują tylko po jednej stronie gwiazdy, ponieważ niewielkie wahania jasności pojawiały się jedynie wtedy, gdy ta sama strona była zwrócona w kierunku Ziemi.

 

Odkrycia niezwykłego zachowania gwiazdy dokonali amatorzy astronomii, którzy starannie sprawdzili ogromne ilości danych regularnie dostarczanych przez TESS.

 

Więcej na:

 

New type of pulsating star discovered

Tidally trapped pulsations in a close binary star system discovered by TESS

 

źródło

Co się stało z zabójcami Juliusza Cezara?

$
0
0

brutus.jpg

źródło: domena publiczna

 

Rok 44 p.n.e. popchnął losy świata na zupełnie nowe tory. 23 ciosy zadane Cezarowi przez grupę wysoko urodzonych zamachowców doprowadziły do upadku rzymskiej republiki. Upadł ustrój, powstało cesarstwo… ale co z ludźmi, którzy zgładzili najpopularniejszego polityka całej tej epoki?

 

Rzymskie pospólstwo zaraz po uroczystościach pogrzebowych ruszyło szukać mordu. Najpierw zaatakowało domy należące do przywódców spisku – Brutusa i Kasjusza. Atak się nie powiódł, ale po drodze udało się znaleźć inną ofiarę. Dość przypadkową.

 

Niejaki Helwiusz Cynna naprawdę znalazł się w złym miejscu i w najgorszym czasie. Wzięto go za konsula Korneliusza Cynnę, który niedawno ostro występował przeciwko Juliuszowi Cezarowi. Nie zdążył wyjaśnić, że zwie się Helwiusz, a nie Korneliusz. „Cynnę rozerwano w jednej chwili, głowę jego wbito na ostrze włóczni i obnoszono po mieście”.

 

Likwidacją morderców Cezara musieli zająć się profesjonaliści. W 43 roku przed Chrystusem, rok po morderstwie, przyjęto Lex Pedia. Na mocy tej ustawy wszystkich spiskowców skazano na banicję. W rolę głównych mścicieli wcielili się Oktawian August, adoptowany syn Cezara, i Marek Antoniusz, zaufany dowódca i zarazem daleki krewny zamordowanego. Wcześniej pozostawali ze sobą w konflikcie, ale zdecydowali się połączyć siły.

 

1.jpg

W spisku na życie Cezara mogło brać udział nawet 80 senatorów. Na ilustracji obraz Jeana-Léona Gérôme’a przedstawiający
zadowolonych z siebie spiskowców (źródło: domena publiczna).

 

Oczywiście, czym innym było przeprowadzenie odpowiedniej uchwały w rzymskim Senacie, a czym innym wprowadzenie jej w życie. W spisku na życie Cezara brało udział około 60 senatorów (może nawet 80, jeśli zawierzyć innym przekazom), jakby nie patrzeć przedstawicieli rzymskich elit, a śmierć Juliusza stała się początkiem wojny domowej. Lex Pedia była prawnym orężem w rękach Oktawiana i Antoniusza, lecz w celu wyegzekwowania jej postanowień musieli sięgnąć po oręż w dosłownym tego słowa znaczeniu.

 

Treboniusz traci głowę

 

Jeszcze przed wydaniem Lex Pedia, w styczniu 43 przed Chrystusem, życie stracił pierwszy ze spiskowców – Gajusz Treboniusz. Przez wiele lat służył pod komendą Cezara, później dzięki niemu osiągnął godność konsula, a następnie został prokonsulem Azji, czyli namiestnikiem dzisiejszej zachodniej Turcji. Zanim wyruszył do prowincji, wziął udział w zabójstwie dobrodzieja. Kiedy pozostali spiskowcy mordowali Cezara, Treboniusz zatrzymał rozmową Marka Antoniusza, zmierzającego na spotkanie z Juliuszem. Gdyby dotarł szybciej, być może udałoby się powstrzymać morderców…

 

2.jpg

Aby wymierzyć sprawiedliwość zabójcom Cezara swoje siły połączyli, dotychczas skłóceni Marek Antoniusz
i Oktawian August (źródło: domena publiczna).

 

Następnie Treboniusz wyjechał do Azji i zamknął się w Smyrnie (dzisiejszy Izmir). Pewnej nocy do niestrzeżonego miasta wdarły się oddziały konsula Dolabelli, człowieka zmieniającego stronnictwa jak rękawiczki, tym razem występującego jako zwolennik Marka Antoniusza.

 

Treboniusz nie miał czasu na ucieczkę; został złapany we własnym łóżku. Nie stawiał oporu, powiedział, że dobrowolnie pójdzie do Dolabelli. Ależ idź – odparł jeden z centurionów – tylko tu zostaw głowę, bo mamy rozkaz dostarczyć nie ciebie, ale twoją głowę. I odciął mu czerep. Następnego dnia żołnierze znieważali ciało Treboniusza, a głową jakby piłką rzucali ze śmiechem po wyłożonych kamieniami ulicach miasta, aż ją zniekształcili i rozbili.

 

 

Rzymianin, który udawał Gala

 

Osiem miesięcy później, we wrześniu 43 p.n.e., zginął kolejny zabójca – Decymus Juniusz Brutus, mniej znany krewny Marka, jednego z przywódców spisku. W skali niewdzięczności przebijał zdecydowanie Treboniusza. Cezar dał mu namiestnictwo nad Galią Przedalpejską, a w testamencie uwzględnił w gronie „rezerwowych” spadkobierców.

 

Decymus bronił się przez jakiś czas w Galii, ale koniec końców został opuszczony przez swoich żołnierzy i wyczekiwał upadku z zaledwie 10 towarzyszami. Znał język miejscowych, więc przebrał się w strój galicki i udając Gala myślał, że jakoś wymknie się oddziałom Marka Antoniusza. Plan się udał częściowo, bo nie wpadł w ręce Rzymian, lecz niejakiego Kamilusa, wodza pewnego galijskiego plemiona, z którym znał się z dawnych lat.

 

Kamilus przyjął Decymusa życzliwie, ale potajemnie dał znać Antoniuszowi, jakiego gościa ma u siebie. Odpowiedź byłą jednoznaczna: „Przyślij mi jego głowę”. Krótko potem łepetyna Decymusa znalazła się w rękach Marka Antoniusza. Mniej więcej w tym samym czasie życie stracił inny morderca Cezara. Senator Minucjusz Bazylus został „zamordowany przez swych niewolników, kiedy kilku z nich skazał na kastrację”.

 

3.jpg

Niewdzięczny Treboniusz przypłacił swój udział w zabójstwie Cezara głową, i to dosłownie.
Na ilustracji śmierć Cezara pędzla Vincenzo Camucciniego (źródło: domena publiczna).

 

 

Danie główne

 

Jeżeli smakowanie się zemstą porównać do jedzenia, to Treboniusz, Decymus i Bazylus byli przystawkami, a daniem głównym Gajusz Kasjusz i Marek Juniusz Brutus, przywódcy spisku na życie Cezara. Obaj zginęli jesienią 42 roku w bitwach pod Filippi. W pierwszej bitwie zmierzyli się Antoniusz i Kasjusz, w drugiej Oktawian i Brutus.

 

Zmierzając w kierunku Filippi Kasjusz wygłosił mowę, jakby wyjętą z epickiego filmu historycznego.

 

Jeżeli kto z was był kiedyś żołnierzem Cezara, niech sobie z tego nie robi skrupułów. Bo przecież nie jemu służyliśmy wówczas, ale ojczyźnie, a przyznane nagrody i dary nie od Cezara pochodziły, ale ze skarbu; tak samo i teraz nie jesteście wojskiem Kasjusza czy Brutusa, ale raczej narodu rzymskiego, a my, wodzowie rzymscy, jesteśmy waszymi towarzyszami broni – zagrzewał do boju legionistów.

 

Na temat śmierci Kasjusza krążyły sprzeczne relacje. Jedna z nich mówi, że wziął zmierzających w kierunku jego namiotów jeźdźców Brutusa za żołnierzy wroga. Pomyłka miała tragiczne konsekwencje. Nie chcąc wpaść w ręce Oktawiana i Antoniusza, kazał się zabić swojemu niewolnikowi.

 

4.jpg

Mimo że dokładne okoliczności śmieci Kasjusza nie są znane, to jedno jest pewne,
zapłacił najwyższą karę za zaplanowanie mordu na Cezarze. Na ilustracji denar Kasjusza (źródło: cngcoins.com; lic. CC BY-SA 3.0).

 

Brutus po przegranej bitwie zorientował się, że jego ludzie nie chcą dalej walczyć. W takiej sytuacji poprosił swojego przyjaciela, niejakiego Stratona, aby go zabił. Kiedy ten mówił, aby jeszcze się namyślił, Brutus zawołał jednego z niewolników. Wtedy Straton zaprotestował: Nie trzeba niewolnika, do spełnienia ostatnich twych zaleceń nie może ci zabraknąć usług przyjaciela, jeśli już zapadło takie postanowienie. I wbił miecz w bok Brutusa.

 

Pomnik dla Poncjusza

 

Większość zabójców Cezara została ukarana na mocy Lex Pedia. Wśród nich znalazł się Serwiusz Sulpicjusz Galba. Ironią losu jest fakt, że prawnuk i imiennik Galby, tak bardzo nienawidzącego jedynowładztwa i broniącego Republiki, został w 68 roku cesarzem.

 

Wyjątkowo potoczyły się losy Poncjusza Akwili, przypuszczalnie krewnego najsłynniejszego z Poncjuszów – Piłata. Był trybunem ludowym i jako jedyny z tego urzędniczego grona nie wstał, kiedy Cezar odbywał triumfalny wjazd do Rzymu. Juliusz zachował urazę i dość często składał obietnice z ironicznym zastrzeżeniem „jeśli uzyskam zgodę Poncjusza Akwili”.

 

5.jpg

Brutus wybrał śmierć z rąk własnego przyjaciela. Na ilustracji podobizna Brutusa
autorstwa Petera Paula Rubensa (źródło: domena publiczna).

 

Akwila w tym wielkim chaosie, jaki zapanował w Republice Rzymskiej po śmierci Cezara, stracił życie w bitwie pod Mutiną w kwietniu 43 przed Chrystusem, walcząc przeciwko Markowi Antoniuszowi pod komendą… Oktawiana. Dopiero po tej bitwie zbiegły się polityczne drogi Antoniusza i Oktawiana. Dla rodziny Poncjusza Akwili było szczęściem, że poległ właśnie wtedy, a nie w innym starciu. Zamiast potępienia i konfiskaty majątku czekały pośmiertna chwała i profity finansowe. Oktawian kazał wystawić Poncjuszowi pomnik, a jego spadkobiercom zwrócić pieniądze, które zmarły zainwestował w walkę z Antoniuszem.

 

Kasjusz Parmeński ginie ostatni

 

Żaden z morderców nie przeżył Cezara dłużej niż trzy lata i nie zginął śmiercią naturalną – pisał rzymski historyk Swetoniusz. – Wszyscy, wyrokiem prawa zasądzeni, stracili życie w różnych okolicznościach: część podczas rozbicia okrętu, część w walce orężnej, niektórzy sami sobie odebrali życie tym samym sztyletem, którym cios zadali Cezarowi.

 

Informacja jest nieścisła, bo jeden z morderców przeżył. Nazywał się Kasjusz Parmeński i dysponował całkiem niezłą flotą. Po bitwach pod Filippi nawiązał współpracę z Sekstusem Pompejuszem, władcą pirackiego państwa na Sycylii. Kilka lat później wojska Oktawiana Augusta rozbiły siły Pompejusza, więc Kasjusz Parmeński musiał poszukać nowego sojusznika.

 

6.jpg

Po bitwie pod Akcjum Kasjusz Parmeński starał się ukryć w Egipcie, ostatecznie nie na wiele się to zdało.
Na ilustracji obraz przedstawiający rzeczoną bitwę pędzla Laureysa a Castro (źródło: domena publiczna).

 

W tym czasie na rzymskiej scenie politycznej zostało tylko dwóch wielkich przywódców – Oktawian i Marek Antoniusz. Drogi niedawnych sojuszników rozeszły się. Kasjusz Parmeński nie miał dużego pola manewru: swego czasu spod jego pióra wyszedł list, zarzucający Oktawianowi niskie pochodzenie.

 

Tak więc Kasjusz Parmeński sprzymierzył się z Markiem Antoniuszem. Po jego klęsce w bitwie pod Akcjum w 31 przed Chrystusem schronił się w Atenach, gdzie wpadł w ręce ludzi Oktawiana i został stracony.

Autor: Michael Morys-Twarowsk

 

 

Bibliografia:

Źródła:

    Appian z Aleksandrii, Historia rzymska.
    Kasjusz Dion, Historia rzymska.
    Swetoniusz, Żywoty Cezarów.
    Wellejusz Paterkulus, Historia rzymska.

Opracowania:

    Dictionary of Greek and Roman Biography and Mythology, t. 1, red. William Smith, London 1844.
    Rogosz Norbert, Kwestia tajności sprzysiężenia M. Juniusza Brutusa i G. Kasjusza Longinusa, „Wieki Stare i Nowe”, t. 3 ( 8), 2011, s. 9-35.
    Rogosz Norbert, Udział i rola cezarian w zamachu na G. Juliusza Cezara (15 marca 44 roku), „Wieki Stare i Nowe”, t. 1 (6), 2009, s. 39-56.

 

Chrześcijaństwo a świadkowie Jehowy

$
0
0

Jedni i drudzy niby wierzą w to samo, niby bazują na Biblii a jest zasadnicza różnica. Po pierwsze świadkowie jasno mówią że Biblia zakazuje modlenia się do obrazów i jakichkolwiek figur z postacią Jezusa czy innymi. Dlatego nie chodzą do żadnych kościołów tylko mają swoje miejsca na modlenie się.

Druga sprawa to głoszenie dobrej nowiny o przyjściu Jezusa i zniszczeniu tego całego syfu jaki panuje na ziemi. Ma nastać koniec cierpienia. Biblia mówi o tym aby wypełniać wolę Boga i głosić dobrą nowinę. Który Chrześcijanin który uczęszcza do kościoła tak robi?

Kolejna sprawa to ukrzyżowanie Jezusa. Według świadków do Żydzi zabili Jezusa i nie był on ukrzyżowany. To największa bzdura w która wszyscy wierzą.

 

Ja nie jestem w temacie religijnych i staram się zrozumieć całą ideę Boga, stwórcy i tego czy jest coś po śmierci czyli życie wieczne dla tych którzy wypełniają wolę Boga.

Już pomijam to że  w każdej religii będą jednostki które wierzą w coś tam i są gotowi pójść w imię tego w ogień ale Biblia mówi o fałszywych religiach.

Nie wiem, nakierujcie proszę.

Rzucił rękawicę władzom miasta, które go represjonowały. Buldożerem

$
0
0

bul1.png

Killdozer przemierzający po ulicach stanu Kolorado /CATHY HARMS/Associated Press /East News

 

Konstruktor monumentalnego buldożera zrównał z ziemią 13 budynków. Rzucił rękawicę władzom miasta, które bezdusznie go represjonowały. Po wszystkim popełnił samobójstwo. Przez jednych nazywany szaleńcem, przez drugich bohaterem narodowym. Jak wyglądała historia Marvina Heemeyera?

 

W 1992 roku Marvin kupił za 42 tysiące dolarów działkę w mieście Granby (stan Kolorado) i postawił na niej warsztat specjalizujący się naprawą i wymianą tłumików. Mechanik przez kilka dobrych lat utrzymywał się z niego bezproblemowo. Wśród miejscowych miał opinię fachowca, który nie wykonuje nawet jednego zbędnego ruchu podczas swojej pracy.

 

Pod koniec lat 90. zaczęły się problemy Heemeyera. Miasto zmieniło plany zagospodarowania przestrzeni miejskiej. Na sąsiedniej działce miała powstać cementownia, która odcięłaby jedyną drogę dojazdową do warsztatu Marvina - czyniąc go bezużytecznym. Mimo wielu protestów, apelacji i odwołań planów nie zmieniono, a wytwórnia cementu powstała.

 

Działka Heemeyera została również odcięta od kanalizacji, ponieważ ta przebiegała przez teren fabryki. Sąsiedzi zaproponowali mechanikowi 250 tysięcy dolarów za kupno ziemi, jednak ten odmówił. Później zaczął ubiegać się o zbudowanie nowej drogi na terenie fabryki - niestety bezskutecznie.

 

Równie bezskutecznie skończyły się zabiegania Marvina o budowę linii kanalizacyjnej pod gruntem cementowni. W końcu Heemeyer postanowił, że zbuduje drogę na własny koszt. Zakupił buldożer Komatsu D355A i... nie dostał pozwolenia na budowę.

 

Mechanik próbował wszystkiego. Za każdym razem był represjonowany i wyśmiewany przez lokalne władze. W dodatku zaczął dostawać kary za m.in. brak podłączenia do kanalizacji. Marvin przesłał miastu czek w wysokości 2,5 tysiąca dolarów na pokrycie grzywien z dopiskiem "tchórze". Następnie sprzedał działkę firmie śmieciarskiej.

Heemeyer miał pół roku na wyprowadzkę. Czas ten poświęcił na wzmocnienie i zmodyfikowanie swojego buldożera, które rozpoczął już rok wcześniej. Pancerz maszyny wykonał z 30 cm betonu wylanego między arkuszami stali narzędziowej, był on niemalże niezniszczalny i odporny na różnego rodzaju materiały wybuchowe.

 

Maszyna posiadała również kilka kamer zapewniających doskonałą widoczność. Każda z nich była zabezpieczona trzycalową osłoną z kuloodpornego plastiku, a obok nich znajdowały się dysze ze sprężonym powietrzem, które wydmuchiwały ewentualny pył ograniczający widoczność. Kamery były połączone z dwoma monitorami znajdującymi się we wnętrzu pojazdu.

 

W buldożerze znajdowały się także trzy otwory strzelnicze, w których umieszczone były karabiny Barrett M82 i Ruger AC556 oraz pistolet Kel-Tec P11. Do tego wszystkiego klimatyzacja, zapasy żywności, opatrunki, rewolwer jak również brak możliwości samodzielnego wyjścia z pojazdu po zamknięciu niemal tonowego włazu.

 

Przez cały okres tuningowania maszyny Marvin dokumentował swoje postępy za pomocą notatek i kaset magnetofonowych. Napisał m.in. "Zawsze byłem skłonny do rozsądku, dopóki nie musiałem być nierozsądny" oraz "Czasami rozsądni ludzie muszą robić nierozsądne rzeczy".

 

W międzyczasie w marcu 2004 roku zmarł mu ojciec, a on sam zerwał zaręczyny po przyłapaniu swojej dziewczyny na zdradzie.

 

Skomentował to słowami "Bóg zbudował mnie do tego zadania". Uważał, że brak żony i rodziny to część planu bożego, aby był wstanie przeprowadzić atak.

 

Czwartego czerwca 2004 roku 53-letni Marvin John Heemeyer wysłał kasety swojemu bratu, a potem udał się na teren swojego sklepu, gdzie trzymał swój cud inżynieryjny. Przed wejściem do pojazdu oblał go jeszcze mieszaniną olejów i smarów, aby zapobiec ewentualnym próbom wspięcia się na maszynę.

 

Rozpoczął się atak. 61-tonowe monstrum ruszyło przez ścianę budynku, w którym się znajdowało. Pierwszym celem była oczywiście sąsiadująca cementownia. Właściciele fabryki próbowali chronić swój dobytek za pomocą ładowarki, lecz bezskutecznie. Cała wytwórnia cementu i dom właścicieli zostały zrównane z ziemią. Marvin ruszył dalej.

 

bul2.png

Ekipa porządkowa zajmuje się zabezpieczeniem budynku /PETER M. FREDIN/Associated Press /East News

 

W międzyczasie na miejscu pojawiły się oddziały policji i jednostki SWAT, które próbowały powstrzymać maszynę Heemeyera. Amunicja przeciwpancerna i granaty okazały się bezskuteczne, a funkcjonariusze mogli jedynie bezradnie przyglądać się poczynaniom mechanika. Następnie legły w gruzach ratusz, domy burmistrza oraz sędziego, lokalne biuro prasowe, departament policji, biblioteka miejska, bank, pobliski sklep z narzędziami i niezliczona liczba samochodów. Wszystkie budynki należały do osób uwikłanych w spór.

 

Władze próbowały jeszcze zatrzymać pojazd za pomocą zgarniarki, jednak jej moc okazała się niewystarczająca i została bezproblemowo zepchnięta na bok. W końcu podczas taranowanie kolejnego budynku uległa awarii chłodnica, a gąsienica buldożera zapadła się w płytką piwnicę, z której maszyna nie mogła się wydostać. Usłyszano jeden strzał.

 

Marvin Heemeyer popełnił samobójstwo. Przed śmiercią zniszczył łącznie 13 budynków, powodując szkody w wysokości siedmiu milionów dolarów. Podczas ataku, który trwał przez dwie godziny i siedem minut, nikt nie zginął. Wiadomo, że Marvin mógł z łatwością zabić wielu policjantów próbujących go powstrzymać, lecz celowo strzelał nad nimi.

 

Po całym zajściu buldożer, w obawia przed możliwym zaminowaniem, został wywieziony z dala od miasta. Ciało zostało z niego wydobyte i pochowane. Zgodnie z wolą rodziny miejsca pochówku nie podano do wiadomości publicznej. Killdozer, jak później została okrzyknięta maszyna, został rozebrany i zezłomowany, a jego resztki rozwieziono na wiele wysypisk, aby zniechęcić wszystkich do zbierania pamiątek po nim.

 

Do dzisiaj toczy się dyskusja między zwolennikami a przeciwnikami Marvina Heemeyera. Dla jednych jest zwykłym terrorystą, dla drugim symbolem walki z obojętnym i skorumpowanym rządem.

źródło

 


Pogoda? Deszcz z płynnego metalu. Witamy na WASP-76b

$
0
0

wasp.jpeg

ESO/M. Kornmesser

 

Wygląda jak Jowisz, ale obiega swoją gwiazdę po dużo ciaśniejszej orbicie, gdzie rok trwa niecałe dwa ziemskie dni. Jako, że WASP-76b i jej słońce podlegają obrotowi synchronicznemu (jak Ziemia i Księżyc), jedna strona planety zawsze zwrócona jest w kierunku gwiazdy, dwukrotnie większej od naszej. Aha, i z nieba pada tam deszcz z płynnego metalu.

 

Konsekwencja tak nietypowego położenia tych dwóch ciał niebieskich względem siebie sprawia, że jedna połowa WASP-76b zawsze skąpana jest w mroku a druga jest oświetlona i rozgrzana do 2400 stopni Celsjusza. Nie znaczy to, że noce są chłodne – nadal panuje tam 1400 st. C.

 

Przeprowadzona we wrześniu i październiku 2019 roku, obserwacja pozasłonecznej planety i analiza jej atmosfery przy pomocy teleskopu VLT w Obserwatorium Paranal w Chile pokazała, że występuje tam żelazo w formie gazu - podało Europejskie Obserwatorium Południowe (ESO).

 

Gdy na skutek silnych (18 tys. km/h) wiatrów oraz rotacji krążące w atmosferze żelazo w formie pary zaczyna przenosić się na ciemną stronę, w chłodniejszych warunkach dochodzi do kondensacji. Tworzą się chmury płynnego metalu a po chwili zaczyna z nich padać wyjątkowo zabójczy deszcz.

 

- Rzec by można, że z nadejściem nocy robi się na tej planecie deszczowo. Tyle, że z nieba pada płynne żelazo – mówi prof. David Ehrenreich, z uniwersytetu w Genewie i kierownik grupy prowadzącej obserwacje ”piekielnej” planety.  Swoje odkrycia opublikowali niedawno w czasopiśmie “Nature”

 

W badaniach składu atmosfery posłużono się relatywnie nowym instrumentem Obserwatorium, precyzyjnym spektrografem ESPRESSO (Echelle SPectrograph for Rocky Exoplanets and Stable Spectroscopic Observations).

 

 

Podstawową jego funkcją jest poszukiwanie planet podobnych do Ziemi poza naszym układem Słonecznym, ale nieźle radzi sobie też z badaniami atmosfer wielkich planet. WASP-76b znajduje się 640 lat świetlnych od Ziemi. Gwiazdę, w której towarzystwie przebywa, możemy obserwować w konstelacji Ryb.

 

- Obecnie łatwo znaleźć kierunek na niebie, w którym znajduje się piekielny świat. Pomaga w tym jasna planeta Wenus. Gdy około godziny 19 spojrzymy na zachodnią stronę nieba, to system WASP-76 jest wtedy mniej więcej w połowie odległości pomiędzy Wenus, a horyzontem (gwiazdy, ani planety nie dostrzeżemy gołym okiem) – doradza serwis Urania.

 

wasp2.jpeg

 

lustracja w komiksowym stylu, autorstwa szwajcarskiego autora powieści graficznych, Frederika Peetersa, pokazuje widok wieczornej granicy na egzoplanecie WASP-76b. Ultragorąca olbrzymia egzoplaneta ma dzienną stronę z temperaturami osiągającymi 2400 stopni Cellsjusza, czyli wystarczającymi do parowania żelaza. Silne wiatry przenoszą opary żelaza na chłodniejszą stronę nocną, gdzie kondensuje do kropli.

 

Badania teoretyczne pokazują, że planeta, taka jak WASP-76b, z ekstremalnie gorącą stroną dzienną i chłodniejszą strona nocną, będzie mieć gigantyczny front kondensacyjny w formie kaskadowych chmur na wieczornej granicy (przejściu pomiędzy stroną dzienną, a nocną) - co pokazano na rysunku.

 

źródło

Naukowcy udowodnili naturalne pochodzenie SARS-CoV-2. Koniec spiskowych teorii

$
0
0

koro.jpeg

Koronawirus nie powstał w laboratorium. Wyewoluował naturalnie (fot. Getty Images)

 

Nowy koronawirus SARS-CoV-2, który pojawił się w zeszłym roku w mieście Wuhan w Chinach i spowodował pandemię COVID-19, jest pochodzenia naturalnego – wynika z badań opublikowanych w czasopiśmie „Nature Medicine”.

 

Analiza danych publicznej sekwencji genomu z SARS-CoV-2 i pokrewnych wirusów nie wykazała, że ​​wirus został wytworzony w laboratorium lub w inny sposób opracowany.

 

– Porównując dostępne dane dotyczące sekwencji genomu dla znanych szczepów koronawirusa, możemy zdecydowanie ustalić, że SARS-CoV-2 powstało w wyniku naturalnych procesów – powiedział dr Kristian Andersen, profesor immunologii i mikrobiologii w Scripps Research, autor badań.

 

Oprócz Andersena, autorami analizy badającej pochodzenie SARS-CoV-2 są między innymi Robert F. Garry z Tulane University; Edward Holmes z University of Sydney; Andrew Rambaut z University of Edinburgh; W. Ian Lipkin z Columbia University.

 

Eksperci porównali dane dotyczące genomu nowego koronawirusa ze strukturami innych znanych koronawirusów, których pochodzenie zostało już wcześniej ustalone.

 

Koronawirus SARS-CoV-2 - pochodzenie

 

Koronawirusy to duża rodzina wirusów, które mogą powodować choroby o różnym nasileniu. Pierwsza znana ciężka choroba wywołana przez koronawirusa pojawiła się w 2003 r. Mowa o zespole ostrej niewydolności oddechowej, czyli SARS. Drugi wybuch choroby wywoływanej przez koronawirusa miał miejsce w 2012 r., kiedy pojawiło się MERS. 31 grudnia ubiegłego roku chińskie władze powiadomiły WHO o wykryciu nowego szczepu koronawirusa powodującego ciężką chorobę płuc. Wirus ten określany jest jako SARS-CoV-2.

 

Chińskie władze krótko po ogłoszeniu stanu epidemii, udostępniły laboratoriom na całym świecie dane dotyczące genomu nowego koronawirusa. Dr Kristian Andersen we współpracy z ekspertami z kilku innych instytucji badawczych, wykorzystał te dane do sekwencjonowania DNA, aby zbadać pochodzenie i ewolucję SARS-CoV-2, skupiając się na kilku charakterystycznych cechach wirusa.

 

Naukowcy przeanalizowali przede wszystkim budowę białek błonowych koronawirusa – tworzących charakterystyczne wypustki na powierzchni, które służą do „chwytania” i penetrowania komórek ludzkich i zwierzęcych. Naukowcy odkryli, że część RBD (domen wiążących receptory) białek błonowych SARS-CoV-2 ewoluowała tak, aby jak najskuteczniej wiązać się z ludzkim białkiem ACE2, które koronawirus wykorzystuje do wnikania do ludzkich komórek, a które związane jest z mechanizmem regulacji ciśnienia krwi.

 

Białka SARS-CoV-2 okazały się tak skuteczne w wiązaniu z ludzkimi komórkami, że autorzy badań uznali, że mogło wykształcić się jedynie w procesie naturalnej selekcji, a nie laboratoryjnej inżynierii genetycznej.

 

Nietypowa budowa

 

Na naturalne pochodzenie SARS-CoV-2 wskazuje też ogólna struktura molekularna nowego koronawirusa. Eksperci są przekonani, że gdyby ktoś próbował zaprojektować nowego wirusa, zbudowałby go ze szkieletu już istniejącego wirusa, co do którego wiadomo, że powoduje określoną chorobę. Tymczasem w toku badań eksperci odkryli, że szkielet SARS-CoV-2 różni się zasadniczo od znanych już koronawirusów i w większości przypomina pokrewne wirusy występujące u nietoperzy i łuskowców

 

– Te dwie cechy wirusa, mutacje w części RBD białka błonowego i jego charakterystyczny szkielet, wykluczają manipulacje laboratoryjne jako potencjalne źródło SARS-CoV-2 – stwierdził Andersen.

 

Eksperci z całego świata komentując badania podkreślają, że ich wyniki powinny pozwolić uciąć spekulacje na temat pochodzenia nowego koronawirusa. A tych w sieci nie brakuje.

źródło

Największe epidemie w historii świata. Ospa, grypa, dżuma i cholera - najwięksi zabójcy w historii ludzkości

$
0
0

Epidemie towarzyszą ludzkości od najdawniejszych czasów. Takie choroby jak ospa, grypa, dżuma i cholera to jedne z największych zabójców w historii. Mobilność, przeludnienie i brak higieny to czynniki, które pozwalały tym wirusom i bakteriom zbierać krwawe żniwo.

 

Zaraza ateńska

 

                1280px-Plague_in_an_Ancient_City_LACMA_AC1997.10.1_1_of_2-500x344.jpg

                Zaraza ateńska

 

Data: 430 r. p.n.e.
Liczba ofiar: 75-100 tysięcy
Przyczyna: nieustalona

 

Zaraza ateńska to epidemia, która spustoszyła starożytne miasto-państwo Ateny. Miała miejsce podczas drugiej wojny peloponeskiej, którą Ateny toczyły ze Spartą. Zaraza zabiła ok. 75-100 tys. mieszkańców Aten, w znaczący sposób osłabiając pozycję ateńczyków podczas trwającej wojny. Prawdopodobnie epidemia wdarła się do miasta poprzez port w Pireusie, który był dla Aten źródłem dostaw. Dodatkowo w mieście zrobiło się niezwykle tłoczno, bowiem przybyli do niego uchodźcy z innych regionów sprzymierzonych z Atenami. Przez to pogorszyły się warunki sanitarne, a co za tym idzie, wzrosła także ilość szczurów i wesz, mogących przenosić zarazki.

 

Ogrom zarazy wywołał w mieście anarchię. Mieszkańcy porzucili normy społeczne i przestali przestrzegać prawa, wyzbywali się także przekonań religijnych. Nie jest pewne co wywołało epidemię, ale naukowcy wskazują na wiele możliwości: tyfus, odra, dur brzuszny, ospa i dżuma. Pewne badania wskazują również na możliwość, iż zarazę wywołała gorączka krwotoczna (Ebola), gdyż zaraza miała przybyć z Afryki.

 

Grecki historyk Tukidydes, autor monografii Wojna peloponeska, tak opisał objawy zarazy: gorączka, zaczerwienienie i zapalenie oczu, ból gardła prowadzący do krwawienia i nieświeżego oddechu, kichanie, utrata głosu, kaszel, wymioty, krosty i wrzody na ciele, ekstremalne pragnienie, bezsenność i biegunka.

 

Zaraza Antoninów

 

         Anioł-śmierci-uderza-w-drzwi-podczas-plagi-Rzymu-Grawerowanie-przez-Levasseur-po-Jules-Elie-Delaunay-500x371.jpg

         Anioł śmierci uderza w drzwi podczas zarazy Rzymu

 

Data: 165-180 r.
Liczba ofiar: 5 milionów
Przyczyna: nieustalona

 

Zaraza Antoninów miała miejsce w latach 165-180 r. Przypadła na okres panowania cesarzy z dynastii Antoninów, w tym Marka Aureliusza (161-180 r.). Jest nazywana także zarazą Galena - od greckiego lekarza, który ją opisał. Do Imperium Rzymskiego dotarła wraz z marszem wojsk powracających z kampanii militarnych, toczonych na Bliskim Wschodzie. Za miejsce pierwszych zarażeń wskazuje się Seleucję nad Tygrysem (dziś teren Iraku).

 

Jednoznaczna przyczyna epidemii nie została ustalona, ale prawdopodobnie był to wirus ospy albo odry. Szacuje się, że choroba pochłonęła aż 5 milionów ofiar. Na niektórych obszarach spustoszyła nawet 1/3 populacji. W szczególności przetrzebiła rzymskie legiony. Najsłynniejszą ofiarą zarazy był współrządca imperium, cesarz Lucjusz Werus. Trzeba było dziesiątek lat, by liczba ludności powróciła do stanu sprzed zarazy.

 

Dżuma Justyniana

 

                               800px-Plaguet03-439x600.jpg

                               Święty Sebastian błaga Jezusa o życie grabarza dotkniętego zarazą podczas dżumy Justyniana.

 

Data: 541–542 r.
Liczba ofiar: 25-50 milionów
Przyczyna: dżuma

 

Dżuma Justyniana objęła swoim zasięgiem Cesarstwo Bizantyjskie, czyli wschodnią część Cesarstwa Rzymskiego, w tym w szczególności jego stolicę w Konstantynopolu. Dotknęła także wiele miast portowych w basenie Morza Śródziemnego. Zaraza rozprzestrzeniła się poprzez szczury i pchły, które przemieszczały się za pośrednictwem statków handlowych. Jest to jedna z najbardziej śmiercionośnych plag w historii. Miała także wpływ na dzieje, poprzez osłabienie wojsk rzymskich walczących w tym czasie z plemiona barbarzyńskimi.

 

W wyniku dżumy Justyniana i jej nawrotów (występujących nawet do VIII w.) zmarło ok. 25-50 milionów ludzi. Szacuje się, że zabiła ok. 13-26% (do nawet 50%) ludzkiej populacji tego regionu. Do czasu czarnej śmierci, była to największa epidemia w dziejach Europy. Zachorował na nią także sam cesarz Justynian, ale jego organizmowi udało się zwalczyć bakterię.

 

Aczkolwiek pod koniec 2019 r. naukowcy z Uniwersytetu w Maryland (USA) opublikowali wyniki badań, które wskazują na znacznie mniejszą śmiertelność, niż dotąd zakładali historycy. Niemniej, nawet kilkanaście procent, o których mowa w opracowaniu, to nadal wynik pozwalający uznać tę epidemię za jedną z największych w historii.

 

Czarna śmierć

 

                                         Danse_macabre_by_Michael_Wolgemut-500x425.jpg

                                         Taniec śmierci Michaela Wolgemuta inspirowany czarną śmiercią

 

Data: 1346-1353 r.
Liczba ofiar: 75-200 milionów
Przyczyna: dżuma

 

Za czarną śmierć odpowiadała ta sama bakteria, która spustoszyła ludzkość podczas panowania Justyniana. Spowodowała śmierć ok. 75-200 milionów ludzi w Eurazji, osiągając swój szczyt w Europie w latach 1347-1351. Dżuma nie tylko zabiła miliony, ale miała istotny wpływ na przemiany społeczne, religijne i ekonomiczne.

 

Do Europy dotarła szlakami handlowymi z Azji Środkowej. Najpierw Jedwabnym Szlakiem na Krym, a dalej już droga morską. Dżumę przenosiły zwłaszcza szczury znajdujące się na statkach kupieckich. Szacunkowo czarna śmierć zabiła 30-60% mieszkańców Europy, ok. 30% ludności Bliskiego Wschodu i ok 40% mieszkańców Egiptu. Była tak zjadliwa, że powrót do stanu liczebności sprzed pandemii trwał 200 lat. Nawroty dżumy obecne były w Europie aż do XIX w.

 

Epidemia cholery

 

                                            Fedotov_cholera-500x404.jpg

                                            Obraz Pawła Fiedotowa pokazuje śmierć z powodu cholery w połowie XIX w.

 

Data: 1852–1860 r.
Liczba ofiar: 75-200 milionów
Przyczyna: cholera

 

Trzecia epidemia cholery jest uważana za najbardziej zabójczy rzut tej choroby, jaki wybuchł w XIX w. Początkowo wystąpiła w Indiach, w delcie rzeki Ganges. Szacuje się, że liczba zgonów w Indiach w latach 1817–1860, w pierwszych trzech pandemiach XIX w., przekroczyła 15 milionów. Przyczyną zakażenia było spożycie zakażonego pokarmu lub wody. W samej Rosji na cholerę zmarło milion osób. Choroba dotarła także na Wyspy Brytyjskie, gdzie zabiła kilkadziesiąt tysięcy osób.

 

Tam w 1854 r Johnowi Snow udało się zidentyfikować, że to zakażona woda jest przyczyną choroby. Łącznie epidemii cholery było siedem, w tym ostatnia z nich w latach 60-tych i 70-tych XX w. Wówczas epidemia rozprzestrzeniała się początkowo w Indonezji i Bangladeszu, docierając następnie do Europy. Łącznie pochłonęła ok. 570 tys. istnień.

 

Trzecia epidemia dżumy

 

                                               Trzecia-epidemia-dżumy-500x356.jpg

                                               Leczenie pacjenta podczas epidemii dżumy w Indiach, 1897 r.

 

Data: 1850-1900 r.
Liczba ofiar: 12 milionów
Przyczyna: dżuma

 

Po zarazie Justyniana i czarnej śmierci, epidemia dżumy wybuchła po raz kolejny w połowie XIX w. Za strefę początkową uznaje się Yunnan w Chinach. Choroba rozprzestrzeniła się na pozostałe chińskie prowincje oraz Indie. Z Hongkongu epidemia przeniosła się na wiele innych części świata, w tym do Stanów Zjednoczonych.

 

W wyniku zakażenia zginęło ok. 12 milionów ludzi. Podczas tej epidemii udało się zidentyfikować patogen dżumy i ustalić sposób rozprzestrzenia się tej choroby. Dokonał tego francuski bakteriolog, Alexandre Yersin, równolegle z Japończykiem, Shibasaburo Kitasato.

 

Epidemia hiszpanki

 

                                                 Camp-Funston-500x377.jpg

                                                 Chorzy na grypę w Camp Funston, 1918 r.

 

Data: 1918–1919 r.
Liczba ofiar: 20-50 milionów (lub nawet do 100 milionów)
Przyczyna: grypa

 

Po wielkich epidemiach dżumy i cholery, tym razem ludzkość została zaatakowana przez wirusa grypy. Pandemia grypy z okresu 1918-1919 r. przeszła do historii pod nazwą „hiszpanki”, gdyż błędnie uznano, że swój początek miała właśnie na Półwyspie Iberyjskim. Wirus H1N1 był niezwykle śmiertelną odmianą grypy, gdyż był to wirus odzwierzęcy, który zmutował poprzez ptactwo (lub trzodę chlewną).

 

Jej rozprzestrzenianiu sprzyjały ruchy wojsk, które powracały do swoich domów po zakończonej I wojnie światowej, a także fatalne warunki higieniczne. Zainfekowanych było nawet 500 milionów ludzi, czyli ok. 25% całej  populacji, a liczba ofiar przewyższyła liczbę poległych na frontach Wielkiej Wojny. Jednak przede wszystkim to nie grypa zabijała, ale jej powikłania, zwłaszcza bakteryjne zapalenie płuc.

 

Grypa azjatycka

 

                                                  EM_of_influenza_virus-500x531.jpg

                                                  Zdjęcie mikroskopowe wirusa grypy

 

Data: 1956-1958 r.
Liczba ofiar: 1-4 milionów
Przyczyna: grypa

 

Grypa azjatycka typu H2N2 wybuchła w roku 1956 w chińskiej prowincji Guizhou i była aktywna do 1958 r. Następnie przedostała się do Singapuru, Hongkongu i Stanów Zjednoczonych. Prawdopodobnie pochłonęła ok. 2 miliony ofiar, ale szacunki wynoszą od 1 do 4 milionów zgonów wywołanych grypą azjatycką.

 

Na zjadliwość mutacji miała wpływ mutacja wirusa, prawdopodobnie poprzez dzikie kaczki. Nie była to ostatnia epidemia grypy. W latach 1968-1970 grypa typu Hongkong zabiła ok. 1 miliona ofiar, a grypa meksykańska w 2009 r. pochłonęła ok. 150-600 tys. osób.

 

grafiki/historia.org

 

logohistorii2.gif

 

 

Koronawirus. Autorzy starożytnego kalendarza przewidzieli pandemię?

$
0
0

Ponad 2 tysiące lat temu plemiona tureckie ze Środkowej Azji utworzyły kalendarz 12 zwierząt. Po wybuchu pandemii koronawirusa pojawiła się teoria, że jego autorzy zdołali przewidzieć serię tragedii z 2020 roku.

 

                                                 koronawirus.jpg

                                                 Przewidzieli koronawirusa w dawnym kalendarzu? (Getty Images)

 

Według ustaleń portalu "Ahval" kalendarz powstał w 209 roku p.n.e. Występuje w nim 12 różnych zwierząt – m.in. krowa, tygrys, kurczak czy pies – które reprezentują dany rok. 2020 ma patronować szczur.

 

Koronawirus pojawił się w kalendarzu 12 zwierząt?

 

Oğuzhan Türk to naukowiec, który prowadzi badania w prowincji Erzurum we wschodniej Turcji. Jak stwierdził w rozmowie z "IHA", wiele zdarzeń, które miały miejsce 2020 roku, zostało przewidzianych przez autorów kalendarza.

 

Na dowód słuszności swoich słów Oğuzhan Türk przytoczył treść przepowiedni z kalendarza. Jak twierdzili jego autorzy, w "roku szczura" wiele miejsc na świecie zostanie zniszczonych przez deszcze i grad. W pierwszej połowie roku dojdzie także do wzrostu przestępczości. W tekście była również mowa o pożarach, trzęsieniach ziemi i szarańczy, które rzeczywiście nawiedziły wiele rejonów w Australii, Turcji oraz Afryce i Azji.

 

Badacz twierdzi, że w kalendarzu jest mowa o chorobie zwanej "zatülcenb", tłumaczonej jako "zapalenie opłucne". Oğuzhan Türk utożsamia ją z koronawirusem i przytacza, że zarażone osoby mają doświadczać takich objawów jak gorączka, dreszcze, kaszel, niewydolność oddechowa oraz zaburzenia tętna. Dodatkowo autorzy przepowiedni wskazali, że lekarstwem na dolegliwość będzie wysuszona kora rośliny z rodziny wawrzynkowatych.

 

"Ponieważ jesteśmy w miesiącach wiosennych, po inwazji szarańczy i wirusach przewidzianych na rok 2020 nadal możemy być narażeni na deszcz i grad. Ale miejmy nadzieję, że te przewidywane wydarzenia nie nastąpią" – powiedział Oğuzhan Türk w wywiadzie dla "IHA".

 

Naukowiec podkreślił, że do rewelacji zawartych w kalendarzu należy podchodzić z ostrożnością. Zalecił, aby czytelnicy uważali kalendarz za świadectwo historyczne, a nie prawdziwe proroctwo.

 

imagesO2.png

 

 

Defender Europe 2020, Brexit i koronawirus z Rosją i Chinami w tle.

$
0
0
"Celem ćwiczeń DEFENDER-Europe 20 jest budowanie strategicznej gotowości poprzez rozmieszczenie w Europie znaczących sił bojowych, które mają na celu wsparcie sojuszników z NATO"
(Źródło: https://www.defence24.pl/usa-ogranicza-zakres-defender-europe-20-z-powodu-koronawirusa).

Ćwiczenia zaplanowane już dawno. Teraz, przy wybuchu epidemii, ilość osób będzie (ponoć) zmniejszona. Mimo wszystko, zadaję sobie pytanie od dłuższego czasu o co w tym wszystkim chodzi. Cała ta sytuacja to jak jakieś s-f. Ci żołnierze są odporni czy co?

Przemieszczanie się tak ogromnej ilości żołnierzy ze sprzętem w miejsce objęte epidemią?

Nagly udział Rosji i Chin w pomocy we Włoszech. Rosja wysyła do Wloch prawie setkę militarnych wirusologów. A to wszystko w cale nie za darmo. Chiny mają lek, Rosja też musi mieć swój powód. Jaki? Zrobią sobie tam prywatny Jurassic Park?

Co ciekawe, Brexit też "wyrobił się w czasie". Może to przypadek, sprawa dawno zaplanowana ale osobiście w takie przypadki nie wierzę.

Od dawna wiadomo, że są ciche spotkania głów swiata, współczesna masoneria, ustalajaca zasady gry i kierująca gospodarką światową. Nie ma czegoś takiego, że nikt nic nie wie.

Co o tym wszystkim myślicie?
Viewing all 3198 articles
Browse latest View live