Quantcast
Channel: Paranormalne.pl - Forum
Viewing all 3198 articles
Browse latest View live

NASA stworzy najzimniejsze miejsce we Wszechświecie

$
0
0

Rekord zimna padnie w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Do tej pory maksymalnie niskie temperatury naukowcy osiągali w laboratoriach na Ziemi. Jednak w nieważkości atomy można schłodzić jeszcze bardziej.

 

 

images.png

 

 

W czerwcu rakieta Falcon-9 wyniesie na orbitę okołoziemską laboratorium zimnych atomów, czyli skrzynkę o wymiarach mniej więcej dwóch złączonych szuflad do biurka. Będzie ona zawierać laserowe układy chłodzące oraz niewielką komorę próżniową.

 

 

1.jpg

 

 

 

To w niej chmura kilkuset tysięcy atomów (rubidu lub potasu) ma zostać schłodzona do temperatury ledwie 0,1 miliardowej części stopnia powyżej zera absolutnego. To znaczy do -273,1499999999 st. C

 

 

Zero absolutne, czyli zero w skali Kelwina (według naszej skali: 273,15 st. poniżej zera Celsjusza), to najniższa możliwa temperatura, w której ruch atomów całkowicie zamiera. Z praw fizyki kwantowej wynika, że jest ona niemożliwa do osiągnięcia, bo atomów nie da się zupełnie unieruchomić. Ale fizycy chcą się jak najbardziej zbliżyć do tej granicy i odcinają kolejne ułamki z ostatniego stopnia, jaki ich od niej dzieli.

 

 

Po co ten wyścig do zera absolutnego?

W niskich temperaturach materia przechodzi egzotyczne i zdumiewające przemiany. Na początku XX w. holenderski fizyk Heike Kamerlingh Onnes, który jako pierwszy skroplił hel w temperaturze -269 st. C, odkrył, że w tak niskich temperaturach opór elektryczny niektórych metali całkowicie znika. To zjawisko nazwano nadprzewodnictwem. W pętli wykonanej z nadprzewodnika prąd krąży wiecznie, bo jego energia nie ulega rozproszeniu (nadprzewodniki są dziś wykorzystywane w wielu technologiach, m.in. w medycynie i pociągach magnetycznych).

 

 

Podobnie niezwykłą transformację przechodzą ciecze. W temperaturze kilku stopni powyżej zera bezwzględnego hel zmienia się w ciecz kwantową. Traci lepkość, co oznacza, że gdy np. wiruje, nie traci energii na wewnętrzne tarcie i może się poruszać bez końca. A jego cieniutka warstewka się przykleja, wspina po powierzchni i wypełza po ściankach z naczynia

Całkiem niedawno także gazy udało się wprowadzić w ultrazimny, kwantowy stan. W latach 20. zeszłego wieku przewidział to Albert Einstein na podstawie pracy, którą przesłał mu fizyk pochodzenia hinduskiego Satyendra Nath Bose. Ta przemiana przypomina nieco kondensację – skraplanie się gazu – dlatego nowy stan materii nazwano kondensatem Bosego-Einsteina.

 

Atomy gazu schłodzone do milionowej części stopnia powyżej absolutnego zera „skraplają się” w dokładnie tym samym stanie kwantowym (podstawowym, czyli o najniższej energii). Z każdym atomem, jak mówi fizyka kwantowa, związana jest fala. W kondensacie Bosego-Einsteina fale poszczególnych atomów – wszystkie takie same – nakładają się na siebie, sumują i ulegają wzmocnieniu, podobnie jak fotony tworzące wiązkę laserową. Tworzą jedną wielką spójną falę materii, której – jeśli atomów w gazie jest dużo – można się nawet przyglądać gołym okiem!

 

Po raz pierwszy udało się stworzyć i obserwować taki kondensat w rozrzedzonym gazie atomów rubidu. Stało się to 5 czerwca 1995 r. na Uniwersytecie Kolorado. Autorzy odkrycia zostali nagrodzeni Noblem. Jednym z nich był prof. Eric Cornell, który jest teraz zaangażowany w wyniesienie laboratorium zimnych atomów na stację orbitalną i planowane w nim eksperymenty.

Sztucznie stworzone kondensaty Bosego-Einsteina są najzimniejszymi substancjami we Wszechświecie, nie ma ich w przyrodzie. Nawet w próżni przestrzeni kosmicznej jak najdalej od gwiazd termometr wskaże nie mniej niż 2,7 kelwina, bo cały kosmos jest skąpany w mikrofalowym promieniowaniu tła, pozostałości po Wielkim Wybuchu, które wszystko podgrzewa do takiej właśnie temperatury

Najniższą temperaturę poza Ziemią zarejestrowano kilka lat temu w mgławicy Bumerang 5 tys. lat świetlnych od nas. Wielki obłok gazu rozpręża się tam z tak wielką szybkością, że spowodowało to spadek jego temperatury do 1 kelwina (na podobnej zasadzie chłodzi się nabój do syfonu, gdy go przedziurawimy, a znajdujący się w nim dwutlenek węgla z sykiem ucieknie i gwałtownie się rozpręży).

Ale to wciąż 10 mld razy więcej niż temperatura, którą chcą na orbicie osiągnąć fizycy.

 

 

 

Jak NASA stworzy najchłodniejsze miejsce we Wszechświecie?

 

Jeszcze w XIX w. Boltzmann i Maxwell wyliczyli, że temperatura gazu jest proporcjonalna do średniej energii kinetycznej (ruchu) jego molekuł. Chłodzenie jest więc sztuką spowalniania atomów.

W temperaturze pokojowej – a więc blisko 300 kelwinów – atomy poruszają się z prędkością ponad 4 tys. km na godz. Trzy stopnie powyżej zera absolutnego gnają jeszcze z prędkością 400 km na godz. Dopiero przy jednej milionowej części stopnia zwalniają do prędkości, która już nie szokuje – 1 km na godz. To szybkość wolno spacerującego człowieka
Chłodzoną chmurę atomów trzyma się w próżni i w magnetycznej pułapce, bo normalne ścianki przekazywałyby ciepło. Rozpędzony atom wyhamuje lub zatrzyma się wtedy, gdy zderzy się z innym atomem lub cząstką. Fizycy łapią gaz w krzyżowym ogniu kilku laserów. Niezależnie od tego, w którym kierunku atom chce uciec z pułapki, natrafia na wycelowane w siebie działo i strumień fotonów. Zderza się z nimi, zwalnia i wraca na miejsce.

 

Orbitalne laboratorium zimna będzie wyposażone także w elektromagnetyczny nóż, który odcina i wyrzuca z pułapki atomy o największych prędkościach. Przypomina to proces parowania, w którym najbardziej żwawe cząsteczki uciekają z cieczy, wskutek czego jej średnia temperatura spada.

 

Na samym końcu, kiedy w pułapce pozostaną już najwolniejsze z atomów, pozwala się gazowi na swobodne rozprężenie, co jeszcze trochę obniża jego temperaturę.

 

W tej chwili rekordem jest temperatura 0,5 miliardowej części stopnia (450 pikokelwinów), którą osiągnął kondensat atomów sodu na politechnice MIT w 2003 r. Na powierzchni Ziemi trudno jest zejść z temperaturą niżej, bo atomy poddane sile ciążenia opadają i się rozpędzają, uciekają spod ostrzału laserów. Z tego też powodu trudno jest utrzymać kondensat Bosego-Einsteina dłużej niż przez ułamek sekundy.

 

Badacze mają nadzieję, że na orbicie czas jego istnienia ulegnie wydłużeniu i będzie można prowadzić badania co najmniej przed 10 sekund lub nawet dłużej

 

Do czego to zimno się przyda?

 

Eksperymenty będzie prowadzić pięć zespołów badawczych. Z Ziemi, bo wszystko jest zdalnie sterowane. Pomiary mają być robione w czasie, gdy astronauci śpią, żeby zmniejszyć ryzyko drgań i zakłóceń. Ludzie na miejscu przydadzą się tylko wtedy, gdy trzeba będzie coś wymienić lub naprawić.

To poligon doświadczalny, na którym fizycy sprawdzają, jak zachowują się duże grupy kwantowo oddziałujących cząstek. Ale też nowe narzędzie do zastosowań praktycznych, np. do zwiększenia dokładności zegarów atomowych lub w nanotechnologii.

Kiedy po raz pierwszy otrzymano kondensat Bosego-Einsteina, naukowcy tłumaczyli: – Dzisiaj, kiedy znajdujemy poważne zadanie dla światła, np. pomiary lub precyzyjne operacje chirurgiczne, używa się laserów. W przyszłości, gdy zdarzy się poważna praca dla atomów, używać się będzie lasera atomowego
Wszystkie atomy kondensatu tworzą jedną spójną kwantową falę. Można ją wyprowadzić z pułapki, w której jest wytwarzana, i skierować jak wiązkę światła laserowego w określonym kierunku. Można nią napylać jednoatomowe warstwy na płytce. Albo przeprowadzać najdokładniejsze pomiary na poziomie kwantowym.

Być może uda się w ten sposób wykryć jakieś anomalie w działaniu siły grawitacji. Ułatwiłoby to poszukiwanie kwantowej teorii grawitacji łączącej teorię Einsteina z mechaniką kwantową, która jest Świętym Graalem fizyki teoretycznej.

 

 

Rekordy temperatury w naturze

* -41 st. C na terenie Polski – w Siedlcach w 1941 r.

* -58,1 st. C w Europie – we wsi Ust´-Szczugier w republice Komi (Rosja) w 1978 r.

* -67,8 st. C poza Antarktydą – w Wierchojańsku w Jakucji w 1892 r.

* -89,2 st. C zmierzone przez człowieka – na rosyjskiej stacji Wostok na Antarktydzie w 1983 r.

* -93,2 st. C zanotowane na Ziemi – pomiar z satelitów na Antarktydzie Wschodniej w 2010 r.

* -240 st. C w Układzie Słonecznym – na dnie krateru na południowym biegunie Księżyca

* -272,15 st. C poza Ziemią – mgławica Bumerang

 

 

 

źródło


W slumsach Kairu wykopano olbrzymi posąg faraona

$
0
0

1.jpg

 

 

W slumsach we wschodniej części Kairu, zespół archeologów z Egiptu i Niemiec odkrył ostatnio ogromny posąg jednego z najsłynniejszych władców Egiptu. Kwarcytowa rzeźba zakopana była głęboko pod warstwą ziemi i liczy około 3000 lat. Przedstawia starożytnego egipskiego faraona Ramzesa II, znanego również jako Ramzes Wielki.

 

Odkrycia, które, według Reutera, jest uważane za jedno z najważniejszych odkryć archeologicznych ostatnich lat, dokonano w pobliżu ruin świątyni Ramzesa, we wschodniej części miasta.

 

Ramzes II – trzeci faraon z XIX dynastii, syn i następca Seti I, był jednym z najwybitniejszych i najdłużej żyjących władców starożytnego Egiptu okresu Nowego Państwa. Panował w latach od 1279 do 1213 p.n.e., a więc przez 66 lat. Osiągnął wiek ponad 91 lat. Spłodził około 100 synów i 50 córek. W czasie swojego panowania, znacznie rozszerzył granice państwa egipskiego, za co otrzymał po śmierci honorowy tytuł „Ramzesa Wielkiego”. Ogromne posągi króla-wojownika można zobaczyć w Luksorze, a jego najbardziej znanym zabytkiem jest słynny posąg w Abu Simbel, w południowym Egipcie.

 

 

„Znaleźliśmy popiersie 8-metrowego posągu, a także część głowy – koronę, prawe ucho i fragment prawego oka”

 

– powiedział egipski minister starożytności Khaled al-Anani.

 

 

Egiptolog Khaled Nabil Osman powiedział, że posąg jest „imponującym znaleziskiem”, a obszar, w którym go odkryto, jest prawdopodobnie pełen wielu innych zabytków zatopionych głęboko pod ziemią.

 

 

„To było głównym miejscem kulturalnym starożytnego Egiptu. Wspomina o tym nawet Biblia”

 

 

– mówi Khaled Nabil Osman.

Egipt jest pełen starożytnych skarbów, z których wiele wciąż pozostaje zakopanych pod ziemią. W trakcie swoich prac, egipsko-niemiecki zespół badawczy odkrył również górną część naturalnej wielkości wapiennego posągu faraona Seti II, wnuka Ramzesa II.

 

2.jpg

 

3.jpg

 

4.jpg

 

5.jpg

 

6.jpg

 

 

 

źródło

Opieka okołoporodowa - temat ogólny

$
0
0

W innym wątku poruszony został temat opieki okołoporodowej a ponieważ zdania tam są podzielone, uważam że dyskusja jest warta założenia osobnego tematu.

 

Na początek trochę faktów, żeby było wiadomo o co to całe zamieszanie.

 

 

 

Po cichu, bez konsultacji, na wniosek Naczelnej Rady Lekarskiej znowelizowano ustawę o działalności leczniczej. Zmiana oznacza, że przestaną obowiązywać zgodne z zasadami "Rodzić po ludzku" standardy opieki okołoporodowej. NRL twierdzi, że naruszają "autonomiczny obszar nauki i wiedzy"

 

Zmiana ustawy o działalności leczniczej nastąpiła w czerwcu 2016. Organizacje i środowiska zaangażowane w opiekę okołoporodową nie zauważyły zmiany, ponieważ w wersji ustawy, którą dostały do konsultacji jej nie było. Weszła do projektu później, na wniosek Naczelnej Rady Lekarskiej. Zmiana prawa nie była konsultowana z żadnym środowiskiem zaangażowanym w opiekę okołoporodową, a po jej wprowadzeniu do projektu – i uchwaleniu ustawy przez parlament – ministerstwo postępowało tak, jakby nic się nie zmieniło.

 

Tymczasem zmiana może oznaczać koniec z wprowadzeniem do szpitali zasad „rodzić po ludzku”.

Zamiast tego będzie „rodzić po lekarsku”.

 

 

2.jpg

 

 

Standardy, czyli rodzić po ludzku

 

Wprowadzenie standardów opieki okołoporodowej było efektem wielu lat starań o godne rodzenie. Powołany w 2007 r. przez profesora Religę. Zespół Ekspertów (położnicy i neonatolodzy, położne oraz „strona społeczna” reprezentowana przez Fundację Rodzić po Ludzku) stworzył dokument, którego celem było ograniczenie nadmiernej medykalizacji porodu fizjologicznego i przestrzeganie praw pacjentek.

 

W zespole starły się racje lekarzy, w tym konserwatystów stojących na stanowisku, że lekarz wie lepiej, i ruchu Rodzić po Ludzku, który broni opinii, że poród to nie kolejny zabieg medyczny, a rodząca kobieta nie jest „pacjentem”. Społeczniczki przekonały oponentów – przyjęte standardy w znacznym stopniu wyrażały postulaty ruchu Rodzić po ludzku.

 

Standardy opisywały szczegółowo prawa kobiet do porodu, w którym mają maksimum swobody i traktowane są podmiotowo. Personel ma je traktować jak partnerki, pytać o opinie, ograniczać ingerencje do niezbędnego minimum.

 

Personel powinien „aktywizować rodzącą do czynnego udziału w porodzie poprzez pomoc w wyborze sposobu prowadzenia porodu i zachęcanie do stosowania różnych udogodnień i form aktywności (…) takich jak spacer, ćwiczenia z piłką czy workiem sako, rozciąganie przy drabinkach, immersja wodną (kąpiel), znajdowanie optymalnych pozycji podczas całego porodu”.

Standard stwierdza, że rutynowe zabiegi – jak golenie włosów łonowych czy lewatywa, a także nacinanie krocza – można zrobić tylko na wyraźne życzenie rodzącej i za jej zgodą.

 

standardy-opieki-okołoporodowej.jpg

 

Jak wskazuje kontrola NIK z 2016 roku i obserwacje fundacji Rodzić po ludzku, standard nie jest powszechnie przestrzegany.

Niektórzy ordynatorzy wręcz chlubili się tym, że „u mnie rodzi się po mojemu”, wielu standardu nie znało i lekceważyło. Lepiej znały go położne.

Ruch Rodzić po ludzku otwiera szansę na dowartościowanie położnych, których pozycja zawodowa w krajach zachodnich jest znacznie silniejsza.

 

 

Czym to grozi kobietom

Wycofanie standardów opieki okołoporodowej grozi zatrzymaniem poprawy, a nawet cofnięciem zmian i odejściem od humanizacja porodów.

Jak pisze Fundacja Rodzic po ludzku, „likwidacja standardów pozbawi kobiety możliwości wniesienia skargi, ponieważ nie będą miały do czego się odwołać. Jakość opieki, jaką otrzyma rodząca, będzie zależna od decyzji lekarza, zwyczajów i rutyn panujących w danej placówce.

 

To wszystko cofa nas do ponurych lat opresyjnego położnictwa drugiej połowy XX. wieku, pełnego przemocy, odhumanizowanej opieki i korupcji. To również przekreśla lata pracy nad poprawą warunków rodzenia zarówno naszej organizacji, jak i wielu innych środowisk, w tym także działań samego Ministerstwa Zdrowia i Departamentu Matki i Dziecka”.

 

Zdaniem Fundacji wzięcie pod uwagę tylko głosu Naczelnej Rady Lekarskiej pokazuje, że minister Konstanty Radziwiłł jest ministrem lekarzy, który interesy swojej grupy zawodowej przekłada nad dobro pacjentów”.

 

Jak pisze Klanga Klinger w „Dzienniku. Gazeta Prawna” (7 grudnia 2016) wycofywanie standardów ostro krytykuje też szef Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego prof. Mirosław Wielgoś. „To nie środowisko lekarskie chciało zmian, tylko osoby, które nie chcą zrozumieć, jakie korzyści niesie rozporządzenie”.

 

Pomysłowi dziwi się też konsultant krajowy prof. Stanisław Radowicki. Podkreśla, że m.in. dzięki wprowadzeniu standardów „udało się obniżyć umieralność okołoporodową o 54 proc. w latach 2001–2015,  co nie udało się żadnemu innemu krajowi”.

„Standard opieki okołoporodowej to nie tylko lata naszej pracy! To przede wszystkim ujęcie w akcie prawnym głosu tysięcy kobiet, które biorąc udział w kolejnych edycjach akcji Rodzić po Ludzku, od 1994 r. domagały się poszanowania ich praw i potrzeb w trakcie porodu”

– pisze Fundacja Rodzić po ludzku.

 

 

SOO3.jpg

 

 

źródła:

https://oko.press/koniec-rodzic-ludzku-minister-radziwill-zdradzil-dziedzictwo-zbigniewa-religi/

http://www.rodzicpoludzku.pl/

 

 

 

Pozwolę sobie wkleić tu link z posta Urgona

 

http://mamadu.pl/130899,lekarze-odmawiaja-cesarki-nawet-tym-kobietom-ktorych-budowa-ciala-nie-zezwala-na-porod-naturalny-historia-czytelniczk

 

Najbardziej "podobają mi się" komentarze takie jak ten pod tekstem:

 

Piotr Kowalski · Wrocław
Najlepiej iść na łatwiznę i się ciąć od razu.

 

Cesarskie cięcie to nie zabieg wycięcia pieprzyka na plecach, to poważna operacja po której po pierwsze kobieta dużo dłużej dochodzi do siebie niż po porodzie siłami natury, a po drugie niesie za sobą ryzyko komplikacji. Ale zawsze znajdą się ludzie, tacy jak zacytowany pan Piotr, którzy wiedzą najlepiej co dla rodzącej jest dobre.

 

 

Opowieści Aborygenów o niezwykłych istotach Wondżina

$
0
0

Aborygeni od wieków opowiadają interesujące historie na temat istot Wondżina, które dawno temu przybyły z nieba. Wyróżniały się nadzwyczajnym wyglądem, który nie przypominał ludzkiego, a także wyjątkowymi mocami, którymi zadziwiali pradawnych Aborygenów. Spoglądając na malowidła naskalne na których przedstawiono te istoty, nietrudno pokusić się o przypuszczenie, że Wondżina mogli być przybyszami z kosmosu.

 

Mdlejący ludzie podczas mszy - wytłumaczenie ?

$
0
0

Witam,

 

chciałbym się zapytać czy ktokolwiek orientuje się tutaj w temacie tzw. mszy o uzdrowienie czy spoczynku w ducha świętym. Z tego co słyszałem od wielu ludzi podczas takich mszy ludzie podchodzą do księdza, ten kładzie rękę na ich ciele i ci nagle się osuwają jakby zasłabli. Nie wszyscy, ale sporo osób tak reaguje.

 

Czy jest jakieś logiczne wytłumaczenie tego zjawiska. ? 

Potworny sen

$
0
0

Hej ostatniej nocy miałem koszmar z krwi i kości. Chciałbym się dowiedzieć co może być przyczyną takiego snu. Z góry zaznaczam, że nie naoglądałem się ostatnio żadnych horrorów, nie czytałem chorych artykułów itd.

Śniło mi się, że leżę w swoim łóżku a za drzwiami stoją dwie osoby, które mówią, że mnie zabiją i opisują to dokładnie. Mówią o rozerwaniu mojego ciała, o oderwaniu skóry i odcinaniu kończyn kawałek po kawałku. Mam drzwi zamykane na klucz, dlatego nie mogą wejść. Jestem przerażony i dzwonię na policję, w słuchawce głos odpowiada mi, że nie dadzą rady przyjechać i mi pomóc. Te dwie obce osoby zaczynają się śmiać i mówią, że nie mam dokąd uciec, że zaraz i tak wejdą i wydłubią mi oczy. W śnie mówiłem sobie, że muszę się obudzić bo jak tego nie zrobię to coś się we mnie zmieni. Czułem to. Nagle obudziłem się, ale nie mogłem się ruszyć, (paraliż senny miałem już kiedyś nie raz, bardzo interesowałem się tym tematem)  po chwili zamknąłem oczy i od razu wróciłem do tego samego snu. Dopiero jak drzwi się otworzyły to wyrwałem się ze snu. Usiadłem na łóżku, zobaczyłem, która godzina, był środek nocy, około 2.30.

Nigdy wcześniej nie obudziłem się o tej godzinie w mieszkaniu było całkowicie cicho. Nie wiem co mam myślec o tym śnie.

Stary kredens

$
0
0

Kupiłam do mieszkania mojej mamy stary kredens z pomocnikiem z okresu międzywojennego i odkąd idziemy z moją 10 letnią córką do babci córka ogląda mebel interesuje się nim jak to dziecko ktore zobaczy coś nowego. Od tej pory jak te meble pojawiły sie w mieszkaniu córka jest tak bardzo naelektryzowana że nie może mnie dotknąć bo aż strzela i wręcz boli mnie ta energia. Strzela jej nawet ubranie jak idzie i pod światło widać jak unoszą się jej włosy te z wierzchu na głowie. Wszystko mija gdy wracamy do własnego domu. Trochę to dla mnie dziwne :) Co Wy na to ?

Dziwne zjawisko na wsi

$
0
0
Hej, to pierwszy temat jaki tu zakładam. Mam nadzieję, że w dobrym miejscu. Ogólnie nie jestem ani sceptyczna ani zafiksowana na paranormalne zjawiska, ale mam kilka takich niewyjaśnionych, "paranormalnych" historii rodzinnych, które mnie zastanawiają i nie zakładam z góry, że to na pewno coś wyjątkowego, ale nie mam też rozsądnego wytłumaczenia i zakładam temat właściwie po to żeby ktoś podsunął mi jakiś pomysł co to mogło być. Jedną taką niewyjaśnioną do tej pory rzeczą jest pulsujące światło, które pojawiało się przez jakiś czas w mniej więcej tym samym miejscu. Ja byłam zbyt mała żeby to pamiętać więc opowiadała mi to mama, babcia i rodzina babci u której wtedy byliśmy na tej wsi. To tajemnicze światło wydawało się być dość daleko tak jakby hen daleko na łące przed samym lasem, ale jakby pulsowało i przez to tak jakby zbliżało się jaśniejąc i powiększając i oddalało znowu malejąc. Ogólnie dla nich było to dziwne i nawet trochę się bali, bo nie było tam właściwie nic co mogłoby świecić. To jest zabita dechami wieś, tam są tylko łąki, las, krowy, praktycznie sami starsi ludzie, dosłownie kilka rodzin... To światło niby pojawiało się jakiś czas. Teraz ludzie go nie widują. Macie jakieś pomysły na wyjaśnienie? Oprócz lądowania UFO i tym podobne :P

Niezwykły szkielet znaleziony na polskim cmentarzu

$
0
0

1.jpg

 

 

Archeolodzy znaleźli kości średniowiecznej "gigantki". Miała ponad 2 metry wzrostu, nieproporcjonalnie potężną głowę i została pogrzebana w zadziwiającej pozycji.

 

 

Wiodła „traumatyczne życie, pełne cierpienia, chorób i urazów” – przekonują badacze, cytowani przez dailymail.co.uk. Blisko 215-centymetrowa kobieta doświadczyła między innymi zwyrodnień kręgosłupa, złamań kości ręki i nogi oraz zapalenia opłucnej – wynika ze śladów na szkielecie. Możliwe, że uskarżała się również na cukrzycę, zmiany skórne i szereg dolegliwości psychicznych.

 

 

- Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, jaką loterią jest spekulowanie na temat kondycji psychicznej przodków, kiedy możemy jedynie pracować nad ich kośćmi – zastrzega Magda Matczak, cytowana przez brytyjski tabloid, dodając jednak, że bazując na współczesnych obserwacjach medycznych, można sugerować, że kobieta z gigantyzmem mogła odczuwać między innymi: drażliwość, niepokój oraz gniew.

 

 

Ślady na szkielecie "gigantki" zdają się jednak dowodzić, że w ostatnich chwilach ktoś się nią opiekował. Kobieta przez kilka miesięcy miała leżeć, unieruchomiona przez złamanie kości, jednak doglądano jej i pielęgnowano.

 

 

Wśród królewskich krewnych

Po śmierci została pochowana na cmentarzu w Ostrowiu Lednickim. Tym samym, na którym leżą przedstawiciele elity – bogacze, a nawet krewni Bolesława I Chrobrego – zauważa forbes.com. Nie znaczy to jednak, że "gigantka" należała do tej grupy. Wręcz przeciwnie. W okresie od XII do XIV wieku, kiedy miała umrzeć (archeolodzy nie oszacowali jeszcze dokładniejszego terminu), miejsce to służyło już również „pospólstwu”. 

 

 

Tego, że kobieta należała do niższej klasy, ma również dowodzić pozycja, w jakiej ją pogrzebano. Wyjątkowo zastanawiająca, nawet dla naukowców. "Gigantka" jako jedyna została bowiem ułożona, jak zauważają media, wyjątkowo niedbale. Nie leży, jak wszyscy wokół, na plecach, z rękami wyprostowanymi wzdłuż ciała, ale na boku, z rękami ugiętymi w łokciach, a nogą w kolanie.

 

 

Na szkielet trafiono już w 1977 roku, jednak dopiero teraz archeolodzy opisali najdokładniej przeprowadzone na cmentarzu badania. Znalezisko jest „niezwykle intrygujące, bowiem aż do XIX wieku gigantyzm nie był powszechnie znany” – przekonuje forbes.com, dodając, że to z tych czasów pochodziła chociażby Kanadyjka Anna Swan, mierząca ponad 243 centymetry - najsłynniejsza dotąd kobieta-"gigantka".

 

 

2.jpg

 

 

 

źródło

Anglia: przez króliczą norę do niesamowitych, podziemnych komnat

$
0
0

Po przeczytaniu tego tekstu zaczniesz uważniej przyglądać się wszystkim dziurom w ziemi. Kto wie, czy któraś z nich nie zaprowadzi cię do tajemnej, 700-letniej kryjówki Templariuszy? Albo miejsca, w którym praktykowano czarną magię? Taka historia przydarzyła się angielskiemu fotografowi.

 

pobrane.jpg

(Youtube.com, Fot: Michael Scott)

 

Gdy Alicja, bohaterka słynnej książki Lewisa Carrolla, zauważa Białego Królika, podąża za nim w głąb króliczej nory i odkrywa krainę czarów. Historia – choćby tylko fikcyjna – lubi się powtarzać, i to w całkiem realnym świecie. To własnie królicza nora zaprowadziła Michaela Scotta, brytyjskiego fotografa, do niezwykłych, podziemnych komnat, które zostały stworzone przez człowieka przed wieloma wiekami. O ich istnieniu i przeznaczeniu od lat krążyły legendy, ale ponieważ leżą na terenie prywatnym, szeroka publiczność nigdy nie miała do nich dostępu.

 

pobrane (1).jpg

Youtube.com

 

Scott przeczołgał się przez dziurę i po pokonaniu wąskiego tunelu zobaczył wykute w piaskowcu ciasne pomieszczenia – niektóre wysokie na ok. 1,8 m, a kilka tak niskich, że można się do nich dostać wyłącznie na kolanach. Mężczyzna porozganiał pająki i zabrał się do fotografowania grot, które według lokalnej legendy przez siedmioma stuleciami były kryjówką Templariuszy. – Rzeczywiście wyglądają jak podziemna świątynia – mówi fotograf. Historycy mają jednak wątpliwości.

 

pobrane (2).jpg

Youtube.com

 

Niektórzy sądzą, że Caynton Caves (bo tak nazywane jest to miejsce) powstały pod koniec XVIII lub na początku XIX wieku, więc nie mogły być użytkowane przez średniowieczny zakon rycerski, działający przecież od XII do XIV wieku. Tak naprawdę wciąż nie wiadomo, w jakim celu komnaty zostały stworzone i jak były wykorzystywane, ale prawdopodobne jest to, że mogły być schronieniem dla pogan, członków sekt religijnych i entuzjastów czarnej magii.

 

pobrane (3).jpg

Youtube.com

 

Nie zmienia to faktu, że pomieszczenia i tak robią wielkie wrażenie. – Zważając na to, jak długo istnieją, można powiedzieć, że są w doskonałej kondycji – twierdzi fotograf, któremu udało się zajrzeć do podziemnych wnętrz. Jest prawdziwym szczęściarzem, ponieważ właściciele gruntów, na których leżą, nie zezwalają na ich zwiedzanie. Scott długo szukał ich lokalizacji (pomogło mu wideo znalezione w serwisie Youtube) i tylko sobie znanym sposobem trafił na właściwą króliczą norę.

 

 

OPRAC. ANNA JASTRZĘBSKA

 

wp.png

Człowiek, mózg, świadomość, śmierć.

$
0
0

Istnieje wiele teorii tego, że żyjemy w tzw. "matrixie" a człowiek odgrywa w tym wszystkim główną rolę, próbując dojść do prawdy.

Chciałbym się podzielić kilkoma doświadczeniami z mojego życia.

 

A więc zacznijmy.

 

Świadomość, podświadomość, mózg, istnienie, czucie, przeżywanie. Znajome zwroty? Oczywiście, że tak. Nie znam osoby, która choć raz nie pomyślałaby o sensie swojego bytu. Naukowcy wciąż badają ludzkie ciało (jak wiadomo mózg to klucz wszystkiego). Czytałem wiele porównań; mózg-wszechświat, jakoby mózg miał emitować to co dzieje się(i jak funkcjonuje) wszechświat. Mam tu na myśli neurony, czyż nie zauważacie pewnego podobieństwa? :) Swego czasu porównywałem mózg do komputera. Jest - zapisuje - odczytuje. Wyłączasz komputer - jest nadal, lecz nie odczytuje. Mózg to swego rodzaju dysk twardy oraz potężna broń każdego człowieka. Jednak czy mózg to tylko dysk twardy oraz "procesor" bez którego nie ma "Ja"? No właśnie, świadomość.
"Jestem, żyje. Dlaczego?" - każdy zadaje to pytanie. Ale wróćmy do świadomości oraz podświadomości. Wiele rzeczy robimy świadomie, ale kolejne tyle robimy podświadomie. Podświadomość nasuwa świadomości swoje "ale". Wielu ludzi życie na ziemi przerasta, poddają się(odbierają sobie życie), gdyby tylko zaczęli trenować swój umysł, mogliby zdziałać naprawdę wiele. Często jednostki myślą w taki sposób: "Nie mam pieniędzy, jestem biedny, pracuje na całą rodzinę, po co mi żyć." - lub bardzo podobnie. Pamiętajcie, że takie kwestie(rozmyślanie) zapisują się w naszej podświadomości, dlatego często jesteśmy ograniczani TYLKO I WYŁĄCZNIE PRZEZ WŁASNY UMYSŁ!
Możesz być kim chcesz, to TY JESTEŚ PANEM WŁASNEGO LOSU, możesz być bogatym biznesmenem, politykiem czy nawet prezydentem. Nie chodzi tu o marzenia, chodzi o samorealizację. Jeżeli nasuwasz coś swojej podświadomości, prędzej czy później wykorzysta ona to przeciwko Tobie.

 

 

Zajmijmy się teraz śmiercią.

 

Żyjemy by umrzeć, żyjemy by wypełnić jakąś misję, ale co nas czeka, gdy mózg przestaje działać?
Naprawdę jest multum teorii w internecie, czy książkach(lub filmach) nt. tego co dzieje się z nami po śmierci.
Jedni mówią o religii, inni o fizyce kwantowej, ahh... Wiele by wymieniać.

 

1. Ponowne życie po śmierci(reinkarnacja).

 

- Reinkarnacja wydaje mi się bardzo prawdopodobna. Przed narodzinami, czy w trakcie narodzin nie pamiętasz nic,
tak jakby świadomość nie istniała, nie zdajesz sobie sprawy z tego kim jesteś, po co jesteś, o co tutaj chodzi.
W momencie, gdy umieramy przenosimy się do innego wymiaru(możecie nazywać to kosmitami, Bogiem, stworzycielami kto jak tam sobie chce).
Nagle naszym oczom ukazuje się całe nasze życie na ziemi, tj. wszystko co przeżyliśmy, nasze wybory(oraz to co mogliśmy wybrać). W skrócie - jedno wielkie podsumowanie.
Po chwili możemy wybrać nasze kolejne wcielenie, tj. kim chcesz być, jaką chcesz mieć rodzine, co chcesz osiągnąć. Twoje "Ja" lub Twoja "świadomość" ląduje w koszu,
wszystko zostaje wyzerowane, a ty zaczynasz od nowa(rodzisz się). I wszystko się powtarza...
Matrix na całego :)

 

2. Niebo.

 

- Trzeba wmieszać trochę religii. Osobiście nie wierzę w coś takiego jak "raj" opisywany w Biblii.
Po śmierci trafiamy do czyśćca, gdzie widzimy podsumowanie swojego życia (dobro:zło). Jeżeli przeważa to pierwsze - otwierają się wrota do raju, przechodzisz.
Jeżeli przeważa to drugie - spadasz na dół i trafiasz do piekła na wieczne potępienie.
Szczerze mówiąc nie wytrzymałbym w raju, zapewne wygląda troche inaczej od ziemi :) inne technologie, te sprawy. Jak tu wytrzymać bez internetu!? :D
Wszystko pełne kolorów, zwierzęta, dużo roślinności, spotykasz swoich krewnych - zbyt piękne żeby było prawdziwe.

 

 

3. Nicość.

 

- Osobiście nie uznaje tej teorii (ponieważ wierzę w reinkarnację).
Życie to dar, świadomość to mózg i na odwrót, rodzisz się, aby spełnić wszystkie swe marzenia, jeżeli udało Ci się je spełnić - umierasz jako szczęśliwy człowiek, jeżeli nie - cóż...
Co po śmierci? Nic.
(Ale jak to? To wszystko jest zbyt idealnie skonstruowane, aby tak się skończyło!). Czasami ciężko to sobie wyobrazić i mózg robi "BUM" no bo jak to? Umieram i nic nie czuje? Nie myślę?
Nie zdaję sobie sprawy z tego, że umarłem? Już nic nie mogę zrobić? Chciałem tyle zmienić...
Przypomnij sobie jak było przed narodzinami, to samo jest po śmierci.

 

 

 

 

Prosiłbym o jedną rzecz:
Nie bierzcie tego do siebie, ktoś może zgodzić się z tym co tutaj napisałem, ale inni mogą się oburzyć.
Cały art. pisany na fazie(tj. alkohol+amfetamina) oraz własnych przeżyciach.

 

Kolor czerwony w literkach jest zarezerwowany dla Admina, zielony dla modów a zgniłozielony dla Tłumaczy i Redaktorów.

Pozwoliłem sobie poprawić Twój przypis.

Staniq

Tajemnicze linie przecinają Rosję. Skąd się one wzięły?

$
0
0

nasa2.jpg

 

Satelity meteorologiczne, które każdego dnia fotografują zmiany zachodzące na powierzchni naszej planety, czasem uwieczniają coś, co spędza nam sen z powiek. Należą do nich zagadkowe linie, które przecinają południową Rosję. Czym one są i skąd się wzięły?

 

Jedno ze zdjęć wykonanych przez satelity zaciekawiło astronautów z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Widoczne na nim były potrójne linie ułożone względem siebie równolegle, które przecinały stepy południowej Rosji, w okolicach brzegów Wołgi.

Postanowili oni uwiecznić tą tajemniczą formację z bliska i odkryć jej zagadkę. Udało się to przed miesiącem, gdy niebo nad regionem wreszcie się rozpogodziło, a powierzchnia ziemi była pokryta śniegiem. Od trzech głównych linii odchodziło bardzo wiele cieńszych.

Okazuje się, że to swoisty parawan stworzony ludzką ręką. Ciemne linie to nic innego, jak pas gęstych zadrzewień ułożonych w rzędzie, aby osłaniały uprawy przed silnym wiatrem, który powoduje erozję gleby.

 

W kilku miejscach pas zieleni jest przerwany przez ścieżki oraz przez strumyk służący do nawadniania upraw. Pas drzew ma około 60 metrów szerokości i ciągnie się na dystansie kilkunastu kilometrów. Górny pas od dolnego dzieli około 800 metrów. Mniejsze pasy zieleni chronią kanały melioracyjne przed zasypaniem przez piasek, a także wody powierzchniowe przed wyparowaniem.

Osłanianie upraw przed skutkami erozji wiatrowej są znane w tej części Rosji od osiemnastego wieku, gdy na stepach zaczęli osiadać pierwsi rolnicy. Zauważyli oni, że po zadrzewieniu gleby okazywały się znacznie bogatsze w węgiel organiczny niż te, które stały odłogiem i nie były zabezpieczone przed wiatrem. Obecnie ta pomysłowa metoda wykorzystywana jest na 2 milionach hektarów zaoranych gleb stepowych i odnosi sukcesy.

 

nasa.jpg

 

Wygląda to świetnie :) nie wiedziałem, gdzie to dodać, dlatego założyłem temat, bo przyszło mi coś do głowy. Jak się patrzy na drugą fotkę, to, przynajmniej mi, kojarzą się te linie z np. rysunkami na płaskowyżu Nazca. Może to coś podobnego? Może starożytni się z nami "zabawili" i dali nam zagwostkę w postaci ogromnych rysunków, a w rzeczywistości były to właśnie takie "ochraniacze"? ;)

Ta teoria ma zapewne kilka luk, chociażby: czy oni w ogóle sadzili drzewa w sensie, tak jak my teraz? Jakby z systematycznością i premedytacją - konkretnie? Czy po prostu te drzewa sobie rosły dowolnie?

I druga sprawa - jak, bez chociażby helikoptera, ogarnąć tak ogromny rysunek, mając do dyspozycji tylko widok "z Ziemi"?

 

Pewnie nie jest to rozwiązanie zagadki, ale jakoś tak mi się pomyślało ;)

 

Źródło

Najdziwniejsze samobójstwa w historii.

$
0
0

Clement Vallandigham

 

1_15-589x490.jpg

 

Clement Laird Vallandigham był amerykańskim politykiem żyjącym w latach 1820-1871, a był on także zagorzałym przeciwnikiem wojny domowej i znanym prawnikiem. I właśnie z tą ostatnią profesją wiąże się jego dość efektowne samobójstwo. Podczas obrony oskarżonego o morderstwo w trakcie barowej bójki mężczyzny postanowił on zaprezentować ławie przysięgłych, że tak naprawdę cała sytuacja mogła być wypadkiem - ofiara po prostu wyciągając broń zahaczyła kurkiem o ubranie i niechcący strzeliła sobie w brzuch. Vallandigham był przekonany, że broń użyta do pokazu jest nienabita, ale się mylił, a lekarze nie byli w stanie uratować jego życia. Tak efektowny pokaz zrobił jednak wrażenie na ławnikach - jego klient został uniewinniony.

 

Mitrydates IV Eupator

 

2_12-589x490.jpg

 

Mitrydates IV był władcą Pontu z rodu Mitrydatów, a był on władcą może nie do końca dobrym, lecz bardzo skutecznym - potrafił on stawić czoła potężnemu Rzymowi. Ze względu na to, że był bardzo surowy niezbyt go lubiano i co chwila ktoś czyhał na jego życie, dlatego Mitrydates przez długie lata zażywał truciznę ciągle zwiększając dawkę aby zyskać przed nią odporność. Gdy w 70 roku przed naszą erą jego okrutne rządy dały taki efekt, że kraj, z jego własnym synem Farnakesem na czele, zbuntował się przeciw niemu, a rebeliantom udało się osaczyć władcę w Pantikapajonie. W obliczu śmierci postanowił on zażyć truciznę, lecz wobec wcześniejszego wzmacniania odporności nie chciała ona działać, dlatego Mitrydates musiał skłonić jednego ze swoich gwardzistów aby ten przebił go mieczem.

 

Gerald Mellin

 

3_11-589x490.jpg

 

54-letni brytyjski biznesmen nie mógł się pogodzić z tym, że jego o 20 lat młodsza żona zostawiła go, wobec czego opracował on plan zemsty z udziałem drzewa, liny i kabrioletu Aston Martin. Mężczyzna przywiązał jeden z końców liny do drzewa, a drugi do własnej szyi i rozpędził się jak tylko mógł czego efektem była widowiskowa, widziana przez wielu innych uczestników ruchu dekapitacja. Zemsta polegała też na tym, że uprzednio Mellin anulował wszystkie polisy ubezpieczeniowe i popadł w długi.

 

William Kogut

 

4_11-589x490.jpg

 

Ten pan o bardzo swojskim nazwisku w latach 30. XX wieku skazany został za morderstwo na karę śmierci, na wykonanie której oczekiwał w słynnym więzieniu San Quentin. Doszedł on jednak do wniosku, że prędzej sam odbierze sobie życie niż pozwoli odebrać je władzom, dlatego opracował iście szatański plan. Do pustej w środku, metalowej nogi łóżka napakował on podartych kart do gry i nasączył je wodą. Następnie do tak spreparowanego działa wsadził on kij od miotły, a całość położył na lampie naftowej obok łóżka i skierował w swoją głowę. Po nagrzaniu się działo wypaliło i pan Kogut w dość efektowny sposób zapisał się na kartach historii.

 

Kurt Gödel

 

5_11-589x490.jpg

 

Gödel - słynny matematyk i logik - jak wielu geniuszy padł z czasem ofiarą potęgi własnego rozumu, w którym rozwinęła się paranoja. Gödel obsesyjnie obawiał się, że ktoś go chce otruć w wyniku czego jadł on wyłącznie potrawy, które przygotowywała mu jego żona Adele. W roku 1977 trafiła ona jednak do szpitala na 6 miesięcy, a przez cały ten czas ojciec słynnego twierdzenia o niezupełności nic nie jadł w wyniku czego waga jego ciała spadła do 30 kilogramów i w końcu pożegnał się on z tym światem. Adele zmarła 4 lata później.

 

Richard Summer

 

6_12-589x490.jpg

 

Cierpiący z powodu schizofrenii Richard Summer znalazł również dość oryginalny sposób aby ze sobą skończyć. W 2002 roku udał się on do jednego z walijskich lasów i tam przypiął się do jednego z drzew kajdankami. Mężczyzna przy tym odrzucił klucz tak daleko jak tylko mógł. Jego szkielet odnaleziono trzy lata później. A skąd wiadomo, że było to samobójstwo? Otóż pan Summer podobnej sztuki próbował cztery lata wcześniej, lecz wtedy po czterech dniach zmienił zdanie i udało mu się oswobodzić.

 

Dominique Venner

 

7_11-589x490.jpg

 

78-letni Venner, który znany był z sympatii do konserwatywnej polityki i antypatii dla imigrantów i homoseksualistów postanowił odebrać sobie dwa lata temu życie na oczach tysięcy widzów, dlatego wybrał on jeden z najpopularniejszych zabytków Paryża - katedrę Notre Dame. Gdy strzelił on sobie w głowę w okolicy znajdowało się 1500 turystów.

 

Boyd Taylor

 

8_11-589x490.jpg

 

36-letni Brytyjczyk przygotował się do samobójstwa doskonale - przez trzy miesiące konstruował on gilotynę podłączoną do automatycznego systemu opóźniającego uwolnienie ostrza. Gdy przyszło do właściwej próby położył się on w odpowiednim miejscu i zażył 12 tabletek nasennych, dzięki czemu został on pozbawiony głowy w trakcie głębokiego snu.

 

Jan Potocki

 

9_11-589x490.jpg

 

Jan Potocki - pierwszy polski archeolog i aeronauta, historyk, polityk podróżnik, powieściopisarz, autor słynnego Rękopisu znalezionego w Saragossie, a także bywalec salonów, dokonał samobójstwa w roku 1815, w wieku 55 lat. To jest pewne. Legendą obrosły jednak okoliczności jego śmierci. Według tej legendy nasz słynny rodak miał z wiekiem tracić rozum i w końcu uwierzył, że jest wilkołakiem wobec czego postanowił popełnić samobójstwo jak na wilkołaka przystało. Miał on najpierw odpiłować kulkę ze srebrnej cukiernicy, którą podarowała mu matka, i dał ją do poświęcenia księdzu, a następnie nabił nią broń, z której się zastrzelił. Jednak według francuskich biografów prawda była nieco bardziej prozaiczna - Potocki miał bowiem strzelić sobie w twarz kulką odpiłowaną z ołowianego pudełka, bo po prostu nie miał niczego innego pod ręką. Ale ze względu na ciekawą legendę postanowiliśmy umieścić ten przypadek na naszej liście.

 

Mitchell Heisman

 

10_11-589x490.jpg

 

35-letni psycholog z Uniwersytetu Albany postanowił popełnić samobójstwo na stopniach słynnego Harvardu, a ucznił on to w dniu Jom Kippur (jedno z najważniejszych żydowskich świąt), będąc ubranym w całości na biało - jak nakazuje żydowska tradycja. Nie to jest jednak najciekawsze - mężczyzna wcześniej zostawił list pożegnalny, który liczy sobie 1905 stron - porusza tematy filozoficzne, dotyczące technologii, nauki i natury ludzkiej - można ją do dziś znaleźć w sieci, gdzie przed śmiercią opublikował ją sam samobójca. Możecie go znaleźć także dziś i nadal jest on dość ciekawą lekturą.

 

Źródło

Na Syberii otwierają się bardzo niebezpieczne "wrota do piekła".

$
0
0

Jednym z namacalnych skutków postępującego globalnego ocieplenia są kratery, które powstają w dotąd zamarzniętej syberyjskiej ziemi. Nazywane są one przez miejscowych "wrotami piekieł" lub "drzwiami do podziemi", a przez naukowców kraterami termokrasowymi.

 

krater1_01-589x376.jpg

imasrormturjrklimt444ge21-589cx205.jpg

 

Im wyższa jest średnia temperatura powietrza, tym gleba ogrzewa się do głębszych warstw, sprawiając, że wieczna zmarzlina, a więc gruba warstwa lodu zalegającego od ostatniego zlodowacenia, szybciej się wytapia. Lód zmieniający się w wodę destabilizuje grunt, który zapada się, tworząc kratery. Są miejsca na Syberii, gdzie całe hektary ziemi pocięte są termokrasami.

Jak się okazuje, człowiek przyczynia się do powstawania tych formacji podwójnie, najpierw emitując gazy cieplarniane, które podnoszą temperaturę powietrza, a następnie po raz drugi karczując lasy. Połączenie obu tych działalności doprowadziło do powstania gigantycznego Krateru Batagajka we wschodniej Syberii.

 

W latach 60. ubiegłego wieku mieszkańcy niedalekiego Batagaja postanowili oprzeć swój przemysł na drzewie. W okolicy było go aż nadto, więc rozpoczęli masową wycinkę. Dotychczas grunt był zamarznięty z powodu zacienienia, które zapewniała gęsta pokrywa leśna.

 

 

Jednak, gdy drzewa zaczęły znikać, goła gleba zaczęła się intensywnie ogrzewać od promieni słonecznych. W okresach letnich wieczna zmarzlina wytapiała się na tyle gwałtownie, że pod powierzchnią gruntu powstały olbrzymie puste komory. Grunt ostatecznie zapadł się, ujawniając olbrzymi krater.

 

W ostatnich latach, wraz ze wzrostem temperatury w tym najzimniejszym regionie nie tylko Rosji, ale całej północnej półkuli, krater w kształcie gigantycznego grzyba powiększał się coraz szybciej, w średnim tempie kilkudziesięciu metrów rocznie. Obecnie ma już niemal kilometr średnicy i 100 metrów głębokości.

 

Naukowcy ostrzegają, że tajanie wiecznej zmarzliny może uwolnić spoczywające w niej gigantyczne ilości metanu, a więc gazu, który jest ponad 20-krotnie silniejszym gazem cieplarnianym niż dwutlenek węgla. Gdy dostatnie się on do ziemskiej atmosfery, to może gwałtownie podnieść średnią globalną temperaturę, a tym samym przyspieszyć globalne ocieplenie.

 

 

krater2-589x392.jpg

Fot. Kratery termokrasowe na Syberii. Steve Jurvetson

 

Co więcej, po kilkunastu latach większość metanu utlenia się, pozostawiając dwutlenek węgla, jako jeden z produktów tej reakcji, który potrafi się utrzymywać w atmosferze i oddziaływać na temperaturę znacznie dłużej, nawet całe stulecia.

Metanu jest w atmosferze o całe 150 procent więcej niż jeszcze w czasach przed rewolucją przemysłową. Według naukowców uwalniające się z gleby pokłady dwutlenku węgla i metanu są niczym bomba z opóźnionym zapłonem.

O syberyjskich kraterach słyszymy od 2015 roku. To wtedy odkryto je w znacznej liczbie m.in. na Półwyspie Jamalskim. Badania poczynione przez geologów z Rosyjskiej Akademii Nauk i Uniwersytetu Tromsø potrafiły zjeżyć nam włosy na głowach.

 

 

Szacuje się, że w ciągu 20 lat, średnia temperatura w warstwie wiecznej zmarzliny, na głębokości 20 metrów, podniosła się o 2 stopnie. Ustalono też, że leje na największą skalę powstają podczas wyjątkowo ciepłych okresów letnich, gdy średnia temperatura jest wyższa od normy o 5 stopni.

 

Na pierwszy rzut oka nie wygląda to tak źle, jednak, gdy przeprowadzi się wnikliwe badania, okazuje się, że sprawy zaszły za daleko i dzieli nas cienka granica, po przekroczeniu której nad niczym już nie będziemy panowali, a czarne scenariusze, które według prognoz mają się zacząć ziszczać dopiero w połowie tego wieku, mogą nas dotknąć już na chwilę.

Ostatnie badania wskazują, że na obszarach polarnych i subpolarnych drzemie aż połowa ziemskich zasobów metanu. Badacze zamierzają przeprowadzić szeroko zakrojone badania Krateru Batagajka, ponieważ odsłonięty zostały tam cały przekrój warstw gleby obejmujący ostatnie 200 tysięcy lat.

 

dziura1-589x415.png

 

W ścianach wąwozu odkryto szczątki żubrów, łosi, koni, mamutów i reniferów. To prawdziwy poligon badawczy dla naukowców, który ujawnić może, co działo się z syberyjskim klimatem w tak odległym okresie.

 

W jednej z publikacji, które znalazły się na łamach pisma "Nature", naukowcy stwierdzili, że podczas poprzedniego ocieplenia klimatu nastąpił gwałtowny wzrost temperatur, który można tłumaczyć jedynie nagłym uwolnieniem z wiecznej zmarzliny znacznych ilości metanu i dwutlenku węgla. Historia lubi się powtarzać, choć tym razem chyba nikt nie chce, aby to powiedzenie znów się potwierdziło.

 

Źródło

Kolejna historia nawiedzonego mieszkania - Szczecin.

$
0
0

Historia wydarzyła się lata temu. Długo zastanawiałam się nad opisaniem jej na forum - jako ciekawostkę, lub gdyby ktoś mieszkający obecnie w tym mieszkaniu miał styczność z podobnymi zdarzeniami i szukał jakiegoś kontaktu czy wyjaśnienia.

 

Rzecz działa się w Szczecinie. Mieszkanie znajduje się na ulicy Mikołaja Reja (dokładnego adresu nie podam, bo nie wiem kto obecnie w nim mieszka i czy sobie tego życzy, jednak na google maps możecie sobie mniej więcej zobaczyć jak wyglądają tamtejsze kamienice). Mieszkałam tam od urodzenia, podobnie jak mój tata. Duże stare mieszkanie, składające się z jednego korytarza, od którego odchodziły pojedyncze pokoje, łazienka, a na końcu była kuchnia. Wszystko wydarzyło się lata temu - mieszkanie wielopokoleniowych rodzin pod jednym dachem było wtedy normą. Tak więc mieszkałam tam z bratem, rodzicami, dziadkami, wujkiem i pradziadkami (taka Pełna Chata). 

 

Od zawsze działy się tam rzeczy dziwne, które dla mnie były normalne - w końcu urodziłam się tam i mieszkałam do 11 roku życia. Nigdy o tym nie rozmawiałam z rodziną (teraz już zresztą większość nie żyje, a z resztą nie mam kontaktu na co dzień), ale wydaje mi się, że też do tego przywykli. Regularnie było w nocy słychać kroki w korytarzu (uprzedzając - nikogo z domowników). Normą było przesuwanie się przedmiotów, czy spadanie rzeczy z półek. Panowała też w nim bardzo, bardzo zła energia. Ciężko mi opisać to dokładniej, bo wszystko to wspomnienia z dzieciństwa, jednak powietrze w domu było gęste, ciężkie i w jakiś sposób mroczne - nikt nie chciał w nim sam zostawać i brakowało pewnego elementu domowego ciepła (nie chodzi o sytuacje rodzinną - tu wszystko było ok).

 

Poza hałasami i stukotami, wydarzyło się kilka innych - większych - rzeczy, które chciałabym opisać. 

 

Mój tata jako dziecko był parokrotnie duszony przez sen. Nic nie widział, czuł tylko chwyt za gardło, który ustępował kiedy jego brat, śpiący na łozku obok, poruszył się lub wydał jakiś dźwięk.

 

Kiedy ja byłam noworodkiem, spałam w kołysce w pokoju rodziców. Babcie się uparły, że nad kołyską niemowlaka powinna wisieć kołderka. Pewnej nocy moja mama miała sen (lub półsen), w którym starszy mężczyzna z opisu zbliżony do ojca Pio (tak zawsze opisuje go mama - caly czas jest święcie przekonana, że jest moim patronem) trzyma mnie w ramionach i każe jej wstać. Mówił, że teraz musi się obudzić i mi pomóc, ale niech się nie boi - on będzie przez resztę życia czuwal, żeby nic mi się nie stało. Mama obudziła się i jak się okazało, kołderka spadła. Gdyby leżała tak do rana, pewnie bym się pod nią udusiła.

 

Kolejne zdarzenie miało miejsce, kiedy ja miałam cztery latka, a mój brat dwa. Musicie wiedzieć, że moja rodzina (przynajmniej dziadkowie) była bardzo religijna. Codziennie słuchaliśmy o tym, że trzeba kochać bozię, odmawialiśmy z dziadkami modlitwy przed snem. Tego dnia mój brat stojąc przed wejściem do kuchni dostał ataku histerii. Rodzice nie mogli go uspokoić, bo zanosił się płaczem i cały trząsł (ja pamiętam to jak przez mglę, bardziej zdaję się n a ich opowieść). W końcu wydusili z niego tylko, że nad drzwiami jest "mała bozia" i on "bozi się boi bo bozia krzyczy" i "już bozi nie kocha".

 

Potem w pewnym momencie ja zaczęłam się bać wchodzić sama na klatkę schodową. Szczerze, nie mam pojęcia i nie pamiętam co się stało (i czy w ogóle coś się stało). Po prostu w pewnym momencie panicznie zaczęłam się bać klatki. Jeśli bawiłam się na podwórku albo wracałam ze szkoły, po zadzwonieniu domofonem ktoś z domowników musiał otworzyć drzwi od mieszkania (drugie piętro) i ze mną rozmawiać do momentu wejścia do mieszkania. Inaczej potrafiłam stać w drzwiach od klatki, póki ktoś po mnie nie zejdzie. Trzymało się mnie to bardzo długo, a i teraz (mam prawie trzydzieści lat), czuję ciarki na plecach, kiedy wchodzę klatką schodową (juz w innym mieszkaniu).

 

Jak wspominałam, kiedy wyprowadzilismy się z rodzicami, miałam 11 lat. Jednak moi dziadkowie nadal tam mieszkali i przyjeżdżaliśmy z bratem do nich na weekendy. Pewnej nocy (to był jeden z pierwszych weekendów) otworzyłam oczy i zobaczyłam, że stoi nade mną dziewczynka. Wyglądała na mniej więcej mój wiek, była ostrzyżona na pazia i miała długą koszulę nocną. Stała nad moim lóżkiem i się na mnie patrzyła i chociaż była biało - przezroczysta, ja doskonale wiedziałam, że miała rudo brązowe włosy (nie umiem inaczej tego opisać). Być może był to sen, jednak z tego co mi mówi pamięć, schowałam się pod kołdrę i do rana już nie zmrużyłam oka. 

 

 

Jako ciekawostkę, niekoniecznie związaną z tematem,  dodam - tuż obok, na Niemierzyńskiej, mieszkał i działał słynny szczeciński rzeźnik z Niebuszewa. Jego historię poznałam od babci i na początku traktowałam jako miejską legendę (dopóki nie trafiłam na opis w internecie). Tak, sprzedawał wtedy mięso ludziom. Tak, moja babcia i pradziadkowie kupowali od niego, kiedy była małą dziewczynką. Twierdzi, że było słodkie i bardzo smaczne ;) Dalej staram się ją namówić na wywiad przed kamerą na ten temat.


energia w domu

$
0
0

witam, 

co jakiś czas zaglądam tu na forum, czytam wszystkie historie, a dziś chciałabym podzielić się swoją.

Trzeba ją zacząć od tego, że jak byłam bardzo malutka (2,5 roku) w domu, w którym do tej pory mieszka mój dziadek, zmarła moja babcia. Była nieuleczalnie chora (rak mózgu), więc ostatnie chwile spędzała w domu, w otoczeniu najbliższych aż pewnej październikowej nocy odeszła. Odkąd pamiętam zawsze jak odwiedzałam dziadka czułam jej obecność i chociaż wydawało mi się, że już z tego wyrosłam, to bardzo się pomyliłam (chociaż nadal szukam racjonalnego wytłumaczenia- i tak owo istnieje-to myśl, że to jednak babcia dała mi znak nie opuszcza mnie). Zdarzenia były dwa, które potwierdziły (przynajmniej mi), że babcia tam nadal jest:

 

1) Co ważne, było to zimą, dziadek dopiero wymienił okna na pcv. Miałam z 10-12 lat (dokładnie nie pamiętam) i w weekend pojechaliśmy z rodzicami odwiedzić dziadka.Jako, że dziecko z dorosłymi się nudziłam, postanowiłam wejść na piętro (dom jednorodzinny) pooglądać telewizję. Na piętrze stał bujany fotel...i w momencie kiedy weszłam na górę ten fotel zaczął się bujać, dość mocno, sam z siebie (wykluczam przeciąg, bo jak pisałam wcześniej była zima, więc wszystkie okna były zamknięte i do tego wymienione na nowe). Zamurowało mnie, nie mogłam wydobyć z siebie głosu i w momencie kiedy już chciałam krzyknąć spadł obraz który wisiał na przeciwko tego fotela. 

 

2) Minęło ładnych parę lat od pierwszego zdarzenia (Już miałam 25 lat), już zdążyłam się oswoić z myślą, że to pewnie tylko moja wyobraźnia spłatała mi figla jak byłam dzieckiem. Pewnego lata mój dziadek wyjechał na wakacje na ponad miesiąc, a ponieważ parę lat wcześniej podczas dłuższej jego nieobecności włamali mu się do domu, to poprosił mnie i mamę o opiekę nad domem. Ponieważ moja mama jest osobą niepełnosprawną (nie może chodzić), a że mieszkałyśmy wtedy w bloku to z chęcią z korzystałyśmy z okazji, żeby mama mogła posiedzieć sobie na świeżym powietrzu na tarasie u dziadka w domu. Z racji tego, że mama nie miała możliwości wejścia po schodach to ja spałam na górze w sypialni u dziadka a mama na dole w salonie. I co noc miałam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, to nadal zwalałam to na pokłady swojej wyobraźni. Pewnego wieczoru siedziałam z mamą w salonie, oglądałyśmy tv, aż zadzwonił telefon stacjonarny, który leżał w holu (słuchawka bezprzewodowa). Z racji tego, że topografia domu jest mi bardzo dobrze znana bez zapalania światła w holu poszłam odebrać telefon. W raz z słuchawką poszłam do kuchni zrobić przy okazji herbatę. Po parunastu minutach od odebrania telefonu, gdy już wracałam do salonu, po drodze chciałam odłożyć słuchawkę.Jakież było moje zdziwienie gdy się okazało, że na schodach (zaraz obok miejsca gdzie leżał telefon) jest zapalone światło. Ja go sama nie zapalałam, więc zapytałam mamę czy je włączyła, ale ona nie wychodziła z salonu i gdy mi to potwierdziła poczułam zimny powiew obok siebie (było lato dość ciepłe). Ponieważ chciałam to racjonalnie wytłumaczyć, to pomyślałam, że znów się ktoś włamał przez dach, więc czym prędzej popędziłam na górę, i tu kolejne zdziwienie: z racji włamania z przed kilku lat dziadek zamyka sypialnie na klucz w ciągu dnia (nad sypialnią jest wejście na dach), więc i ja zamykałam ją gdy schodziłam na dół, a jak weszłam wtedy na górę okazało się, że klucz jest przekręcony i drzwi uchylone. Jak się okazało nikogo nie było na górze, to zadzwoniłam do dziadka  czy przypadkiem nie ustawił włączników światła ( po włamaniu dziadek miał ustawione włączniki tak, że o danych godzinach w różnych częściach domu samo zapalało się światło żeby stworzyć wrażenie, że ktoś jest w domu), ale dziadek powiedział mi, że już dawno temu wyłączył to. Próbowałam sobie to wszystko wytłumaczyć spięciem (zapalone światło) i swoim gapiostwem (otwarte drzwi do sypialni), ale tej nocy kiedy poszłam do sypialni po raz kolejny poczułam chłód wokół siebie. Od tej pory jak jestem u dziadka unikam piętra, a w tamto lato, do końca pobytu u dziadka spałam z mamą w salonie. 

Elektroniczny tatuaż zamiast przycisków

$
0
0

Elektroniczny tatuaż zamiast przycisków

 

ilektroniko-tatoyaz-pliktrologio-pigi-new-scientist.jpg

 

 

 

Cienkie i elastyczne obwody przypominające naklejki nakładane na skórę mogą zrewolucjonizować obsługę przenośnych urządzeń.

 

 

Wyobraźcie sobie, że do wywołania rozmówcy z listy często wybieranych numerów wystarczy dotknąć kostki na grzbiecie dłoni. Żeby przeskoczyć do następnej piosenki – potrzeć znamię w okolicy nadgarstka. A żeby potwierdzić płatność smartfonem – wykonać sugestywny gest pocierania kciukiem o palec wskazujący.

 

Prosto i intuicyjnie? Tak ma to wyglądać w prototypowym urządzeniu, które inżynierowie nazwali SkinMarks. To dzieło niemieckich informatyków z Uniwersytetu Kraju Saary oraz amerykańskich z Google'a. Wykonali oni proste obwody drukowane na elastycznym podłożu, które można nakleić na dłoń. „SkinMarks składają się z cieniutkich elementów elektronicznych nakładanych tak jak dziecięce tatuaże. Dopasowują się do zmarszczek, są elastyczne i z łatwością się wyginają" – przekonują autorzy pomysłu.

 

 

Eksperymentując z grubością „tatuażu", inżynierowie mogli realizować kilka funkcji – nie tylko działają one na dotyk, ale też reagują na ściskanie i rozciąganie oraz nacisk palca.

 

Naklejane na skórę pseudotatuaże to jednak nic nowego – podobne rozwiązania inżynierowie próbowali stosować już wcześniej. Najczęściej takie rozwiązania trafiały do prototypowych urządzeń monitorujących parametry życiowe pacjenta. Niektóre – jak iSkin, DuoSkin czy Skintillates – mają stać się dodatkowymi elementami sterującymi dla urządzeń elektronicznych.

 

 

Niemcy poszli jednak dalej. Po pierwsze, zastosowane w SkinMarks elektrody są znacznie mniejsze (mają mniej niż milimetr średnicy) niż w poprzednich rozwiązaniach (niektóre miały ponad 8 mm). Po drugie – są bardziej elastyczne, co pozwala na przykład okleić nimi palce – nie wymagają płaskiej powierzchni skóry. Są wreszcie stosunkowo łatwe w produkcji – do ich stworzenia wykorzystano dostępny w sklepach papier do tymczasowych tatuaży, na którym drukowano obwody, utrwalając je później kuchennym palnikiem. Cały proces produkcji zajął około trzech godzin.

 

Co najważniejsze jednak, inżynierowie postanowili wykorzystać naturalną topografię ciała do wyróżnienia elementów sterujących.
O co chodzi? Pieprzyk na skórze może być przyciskiem (funkcję tę zrealizuje nakładany na ciało przezroczysty obwód). Zmarszczka na dłoni może udawać potencjometr – przesuwanie po niej palcem w górę i w dół będzie regulować głośność. W ten sposób użytkownik będzie mógł się łatwo zorientować, gdzie są elementy sterujące jego telefonu czy odtwarzacza muzyki.

 

„Nasze ciała zapewniają mnóstwo rozpoznawalnych struktur wynikających z ukształtowania kości, mięśni oraz elastyczności, miękkości i koloru skóry" – piszą naukowcy z Uniwersytetu Kraju Saary. „Te cechy mogą pomóc w lokalizacji interfejsów sterujących nakładanych na nasze ciała". Do sterowania funkcjami mogą też służyć ozdoby jubilerskie – pierścionki, obrączki czy zegarki.

 

Jak podkreśla Jurgen Steimle z Uniwersytetu Kraju Saary, do obwodów elektronicznych można dodać świecący barwnik, co umożliwiłoby uzyskanie efektu... prostego wyświetlacza. Prymitywnego i o niskiej rozdzielczości, ale pozwalające na zorientowanie się funkcjach. Podczas prezentacji tej technologii (można ją obejrzeć na YouTubie) inżynierowie używali na przykład migającego płaskiego serduszka naklejonego na dłoń.

 

Wynalazek będzie prezentowany w maju podczas specjalnej konferencji poświęconej interakcjom ludzi i maszyn w amerykańskim Denver. Teraz sami naukowcy przyznają, że technologia ta wymaga dopracowania.

 

Same tatuaże są płaskie i elastyczne, świetnie dopasowują się do kształtu dłoni, jednak podłączone są do sporego, większego od zegarka, kontrolera na nadgarstku. Mieści on nie tylko sterowniki, ale też źródło zasilania dla całego systemu.

 

Naukowcy muszą też pokonać problem występującego niekiedy przypadkowego wzbudzania sterowników – przez nieświadome gesty. Nie ma nic gorszego niż telefon do matki tylko dlatego, że potarłeś niewłaściwy pieprzyk na dłoni – przekonują.

 

– Na razie sprawdziliśmy techniczną możliwość stworzenia takiego systemu, następnym krokiem jest wdrożenie go do zastosowań praktycznych – mówi magazynowi „New Scientist" należący do zespołu Martin Weigel.

 

 

 

źródło

Naziści na spidzie, czyli farmakologiczne oswajanie lęku

$
0
0

Jak zmienia się postrzeganie i interpretacja dawnych wydarzeń, gdy uwzględni się dyskurs medyczny, odnosząc do niesławnych osiągnięć farmakologii? Żołnierze Wehrmachtu, podbijając w 1939 roku Polskę, szpikowali się metamfetaminowymi tabletkami o nazwie Pervitin. Tak wyglądał Blitzkrieg.

 

Czego bardziej potrzeba żołnierzowi, jak nie poczucia wszechmocy, braku skrupułów i woli walki do upadłego? Laureat literackiego Nobla, Heinrich Boll, w 1940 roku w liście do rodziny notował: „Dziś piszę do was głównie z prośbą o Pervitin....Z miłością. Hein”. Od kwietnia do czerwca 1940 roku służby kwatermistrzowskie niemieckiej armii rozdysponowały wśród żołnierzy 35 mln tabletek Pervitinu oraz Isophanu, specyfiku o lżejszym działywaniu.

 

article-1371512-0b6757ff00000578-341_468x286.jpeg

 

Metamfetamina to wynalazek Japończyków; już w 1893 roku opawali technikę uzyskiwania pobudzającego specyfiku z efedryny. Spid stosowany powszechnie jako stymulat, lek na narkolepsję i arteriosklerozę, został wprowadzony do aptekarskiego obiegu, gdzie funkcjonował pod różnymi postaciami, w różnych krajach. Pobudzenie, czujność, odporność na sen i ból – te korzyści przemawiały do wyobraźni ówczesnego obywatela i pacjenta dokładającego starań, tak jak dziś, aby dotrzymać kroku światu nabierającemu coraz większej prędkości.

 

Zalety Pervetinu intrygowały Otto Ranke, dyrektora Instytutu Psychologii Ogólnej i Obronnej Berlińskiej Akademii Wojskowej. Zalecił przetestowanie specyfiku na 90 studentach, a że skutki eksperymentu zadowoliły wojskowych, zaordynowano więc pigułki wojskowym szoferom. W produkcję narkotyku zaangażowały się koncerny Temler i Knoll.

 

Z każdym tygodniem wojny powiększała się liczba przekonanych do tezy, że żołnierz po Pervitnie ma większą wartość bojową.
Do historii przeszedł epizod z udziałem 500-osobowego odziału, który zimą 1942 roku, na froncie wschodnim, wyrwał się z matni okrążenia, po tym jak dowództwo rozdało żołnierzom tabletki metamfetaminy. Batalion przetrwał morderczy marsz w 30-stopniowym mroziem, który wydawał się ponad ludzkie siły.

 

6eaabea90c10955e745aecc312e6df84,640,0,0,0.jpg

 

Z czasem napływające z frontu nieopokojące meldunki o aktach niesubordynacji, powodowanych przedawkowaniem pigułek, atakach paniki, śmierci z wycieńczenia i zawałów, zaniepokoiły na tyle ministera zdrowia Rzeszy Leonardo Contima, że zaalarmował dowództwo, próbując reglamentować mundurowym dostęp do Pervetinu.

 

W czerwcu 1942 roku wojsko wprowadziło poradnik dotyczący radzenia sobie ze stanami zmęczenia. Określono w nim, że 2 tabletki Pervitinu działają pobudzająco przez okres 3-8 godzin. Podwójna dawka gwarantuje bezsenność przez 24 godziny.

Czołgiści, załogi U-bootów, lotnicy – każda z formacji miała swoje określenie na „cudowną” pigułkę.

 

To farmakologiczne wspomaganie żołnierzy sugeruje by szerzej spojrzeć na temat Blitzkriegu. Być może nie jest on kwestią tylko mobilności i wyzyskiwania, w starciu z przeciwnikiem, efektu zaskoczenie i punktowej technologicznej przewagi. Rzecz w prędkości i efektywności, jaką oferuje chemia. Zdyscypliwany żołnierz, przekraczający biologiczne uwarunkowania i ograniczenia, to marzenie każdego generała.

 

Zręby teorii i praktyki błyskawicznej wojny przetestował na żołnierskiej masie, podczas I Wojny Światowej, Oskar von Hutier. Pruski generał zalecał stosowanie oddziałów szturmowych, które po uprzednim ostrzale artyleryjskim i gazowym atakowały najsłabiej bronione odcinki. Kolejne oddziały uzbrojone w karabiny maszynowe ruszały za szturmowcami. Na końcu szli do boju piechurzy z zadaniem oczyszczenia okopów z niedobitków wroga.

 

Niemiecki feldmarszałek Alfred von Schlieffen, któremu przypisuje się opracowanie koncepcji Blitzkiergu, zaplanował okrzydlającym atakiem – przez Belgię - w sześć tygodni rzucić na kolana Francję, by potem przerzucić wszystkie siły na Wschód do walki z Rosją. Strateg wybuchu wojny nie dożył. Pomysł spalił na panewce, ale niespełna trzy dekady później taktyka ta w krótkim czasie zapewniła pancernej armii Hitlera podbój prawie całej kontynentalnej Europy. Techologiczno-farmakologiczne przymierze zdało bojowy egzamin.
Farmakologia w służbie munduru i oręża nie była tylko specjalnością III Rzeszy. Z metod korzystało alianckie lotnictwo. Po „energy tabs” sięgały załogi latających fortec, obracające w perzynę niemieckie miasta. Nie bez znaczenia, były aptekarskie doświadczenie z benzedryną (obowiązująca od 1927 roku, m.in. w USA , handlowa nazwa metamfetaminy). Zwykli konsumenci docenili jej łagodzący wpływ na chorobą morską, astmę oraz katar sienny. Sięgali więc po nią amerykańscy żołnierze i marynarze walczycy w tropikach. Po internetowych historycznych forach krążą zadziwiające plotki o pancerniakach generała Maczka, którzy przypadkowo, w spidowym amoku, rozjechali brytyjskie pozycje.

 

Japończycy, wzmiankowani na samym początku wynalazcy metamfetaminy, według niektórych źródeł, opracowali własną wersję Pervitinu. Lotnikom kamikaze – dbając o ich stosowny zapał bojowy - miano wstrzykiwać np. specyfik Philopom. Historyczne opracowania tego wątku nie potwierdzają, nawet obfity w spiskowe teorie internet milczy na ten temat. Jednak w owych spekulacjach może być ziarno prawdy, wszak w Kraju Kwitnącej Wiśni amfetaminę legalnie handlowano jeszcze wiele lat po II Wojnie Światowej.

 

Szukając sposóbu na zapobieżenie nieuchronnej klęsce niemieccy naukowcy, na zlecenie nazistów pracowali nad kolejnym stymulantem. Apelował o to wiosną 1944 roku wiceadmirał Hellmuth Heye (po wojnie przysłużył się niemieckiej chadecji, w Bundestagu zasiadał w komisji obrony). Skład „cudownej tabletki” opracował farmaceutyk Gerhard Orzechowski. Połączył 5 miligramów kokainy, 3 mg Pervitinu oraz 5 mg Eukadalu (leku przeciwbólowego opartego na morfinie). Specyfik D-IX, testowano na więźniach obozu koncentracyjnego  w  Sachsenhausen ( w ramach morderczego sprawdzianu przeszli bez odpoczynku ok. 100 kilometrów). W D-IX wyposażono załogi dwóch miniaturowych łodzi podwodnych „Foka” i „Bóbr”, nie decydując się jednak na jej masową produkcję. Wolf Kemper, autor książki "Nazi on Speed", utrzymuje, że plany pokrzyżowało lądowanie aliantów w Normandii.

 

Co o farmakologicznym aspekcie globalnego starcia myślał wódz III Rzeszy? Analizując amokalny styl wygłaszanych przemówień, tak elektryzujących tłumy na zjazdach NSDAP, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że on sam był „pod wpływem”. Dr Morell, osobisty lekarz, zalecał mu zresztą zażywanie energetyzującego Pervitinu. Z bezsennością i napadami lęków wódz Rzeszy radził sobie sięgając po barbiturany.

 

Dr. Teodor Morell to szczególna persona. Odstręczającego wyglądem medyka, wielu współracowników Hitlera, w tym ukochana (sic!) Ewy Braun, uważało za szarlatana. O biurze doktora ona sama mówiła, to chlewnia. Minister uzbrojenia Albert Speer miał o Morello jak najgorsze zdanie. Pisał, że to oportunista i karierowicz. Czołowy morfinista III Rzeszy, lubujący się damskie przebieranki, Herman Goering, określał dr. Morello „mistrzem imperialnej igły”. Bowiem Adolf Hitler pozostawał pod jego przemożnym wpływem. I choć w najbliższym otoczeniu fuhrera obracało się 8 lekarzy, Morell był najbardziej zaufanym.

 

Spotkali się po raz pierwszy w 1936 roku. Morel, ceniony w kręgach berlińskiej society wenerolog, został poproszony o zajęcie się bliskim znajomym Hitlera, jego fotografem, Heinrichem Hoffmanem. Artysta po po odejściu żony popadł w alkoholizm, wdał się w serię homoseksualnych romansów. Na marginesie, sekretarką fotografa, była Ewa Braun.

 

Zimą 1936 roku, podczas bożnarodzeniowego spotkania w Beghof, samotni Hitlera, ten miał się pożalić na nękającą go od czasu I Wojny Światowej egzemę i napady ciężkiej depresji. Morell podjął się leczenia, deklarując że w rok upora się z przypadłościami.

„Nie zatrudniam go dla zapachu, lecz po to, aby o mnie dbał” – tak reagował Hitler na przytyki tych, którzy Morello chcieli się pozbyć. Medyk starał się zaś utrzymywać w tajemnicy szczegóły swoich oryginalnych terapii. W krańcowym okresie życia Hitlera, jak wynika z zapisków nazistowskich lekarzy i dygnitarzy, Hitler miał zażywać do 90 lekarstw, z czego dziennie 28 różnych specyfików. Na liście były zastrzyki z testosteronu, krople kokainowe do oczu, wlewki, mieszkanki witamin, alkoidy i ekstrakty belladony. Była też amfetamina. Aby leczyć problemy gastralne swojego pacjenta, jego wzdęcia, biegunki i kolki, Morell sięgał po strychninę i atropinę. Zalecał używanie Neo-Balistolu, zakazanego wówczas toksycznego związku, wytwarzanego na bazie smaru do czyszczenie broni palnej.

 

Hipochondryk czy nękany chorobami psychopata – nie ma co do tego wśród historyków zgodności. Adolf Hitler panicznie bał się raka; choroba zabiła jego ojca. Upodobanie do wegetariańskiej diety wyrobił studiując na własną rekę pod koniec lat 20. zeszłego wieku periodyki medyczne.

 

Cechowała go otwarta niechęć do alkoholu i papierosów. Władze nazistowskich Niemiec, przejęte misją propagowania kultury zdrowego życia i aryjskiego ciała, jako pierwsze na świecie przeprowadziły publiczną kampanię antynikotywnową.

 

W niektórych opracowaniach medycznych dotyczących Hitlera, sugeruje się związek pomiędzy objawami choroby Parkinsona, a zażywaniem metamfetaminy. Dowieść tego jednak nie sposób. Faktem jest, że Morell aplikował narkotyk, potem niwelował symptomy narkotykowego highu, podając wodzowi barbiturianany i pochodne bromu. Pogarszający się stan zdrowia Hitlera nie umknął uwadze generała Guderniana. We wspomnieniach zwrócił uwagi na drgawki lewej części ciała oraz pogłębiające się problemy z chodzeniem.

Rozstrząsać , czy wódz III Rzeszy był na dodatek pozbawionym jądra impotentem, zakompleksionym i zakamuflowanym homoseksualistą, tudzież syfilitykiem, jak twierdzą niektórzy, nie ma sensu. Ewentualne rozwikłanie personalnych zagadek, nie wytłumaczy, ani nie uzasadni, żadnych banalnych, jak i tych zbrodniczych poczynań lidera nazistowskich Niemiec oraz jego zbrodniczej świty.

 

Niemal cała partyjna wierchuszka III Rzeszy miała słabość do alternatywnych terapii medycznych. Himmler zwykł korzystać z usług tylko swego masarzysty. Goebbels, wraz z liczną rodziną, nader poważnie podchodził do zaleceń Morello. Ulubiony medyk pozostał przy Hitlerze niemal do końca jego dni. Regularnie mierzył mu ciśnienie, aplikował lekarstwa na żołądek. Dopiero 21 kwietnia Hitler, wpadał we wściekłość, nie zgodził się na rutynowy zastrzyk glukozy, nakazał lekarzowi zrzucić mundur i opuścić Berlin.

 

W wspomnieniach z życia zbrodniarza pojawi się epizod mówiący o jego manii prześladowczej i histerii. Gdy kres III Rzeszy był bliski, Hitler zaczął uskarżać się na dotkliwy ból lewej nogi, co zdaniem Morello, miało podłoże histeryczne.Fuhrer tak bardzo utożsamiał się z osobą Fryderyka Wielkiego, że – niczym monarcha na starość – zaczął kuleć.

 

Portret Fryderyka był jedyną pamiątką, którą Hitler zabrał do bunkra pod Kancelarią Rzeszy, w którym popełnił samobójstwo. Pokazując portret współpracownikom zwykł cytować słowa monarchy: „ Kto posyła na pole bitwy ostatni batalion, ten wyjdzie z niej zwycięsko”.

 

 

Źródło: http://industrialart.eu/teksty/nazisci-na-spidzie-czyli-farmakologiczne-oswajanie-leku

 

Warto wspomnieć o tym, że armia amerykańska "leciała" na amfetaminie, która co prawda, krócej działa niż metamfetamina, ale ma znacznie mniejsze skutki uboczne i do dziś jest wykorzystywana w armii, mało tego jest na recepte w Ameryce ;)

Załączone grafiki

  • 0003KTCZOOBINRWA-C122-F4.jpg

Dziwny przypadek odczucia energii

$
0
0

Witam

Temat ten nie daje mi spokoju od tygodni , ale zacznę od początku.

 

Jakiś czas temu postanowiłem sobie odpuścić pójścia do szkoły i postanowiłem przeleżeć do południa.Postanowiłem poświrować i podniosłem ręce ku górze i tak jakby wyobraziłem sobie jak bym wytwarzał kule energii . Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie z trzeciej osoby jak to wygląda.
I nagle poczułem uczucie duszności , ręce mi bezwładnie upadły oraz stały by się zbyt ciężkie żeby je podnieść i przeszywał mnie ból w ciele. Po prostu coś mnie osłabiło , podkreślę że byłem bardzo na tym skupiony.
i teraz was proszę o pomoc , ponieważ nie wiem co się stało . Jestem ciekawy jak to zrobiłem i czym to jest.

Nie jestem świrnięty ani nic , mam 18 lat . Ale to po prostu mnie bardzo zaskoczyło i jestem ciekawy prawdy.

Liczę na pomoc , bo już się w tym wszystkim pogubiłem...

takie tam...UFOwe kartofelki

$
0
0

Zdjęcia kosmitów: prawda czy fałsz?

 

Zdjęcia latających talerzy widział chyba każdy, ale czy kiedykolwiek udało się sfotografować przybysza z innej planety? Okazuje się, że tak. I to niejednokrotnie. Zobaczcie galerię zdjęć domniemanych ufonautów.

 

Burgh Marsh (1964)

 

zdjecia%20kosmitow%201.jpg

 

To jedno z najbardziej znanych i najczęściej reprodukowanych zdjęć mających przedstawiać obcego astronautę.

W ten sposób Jim Templeton (zm. 2011) – strażak i fotograf-amator z Carlisle opisał dziwną postać, która pojawiła się na zdjęciu wykonanym podczas sobotniego wypadu na łąki Burgh Marsh przy zatoce Solway Firth, na pograniczu Anglii i Szkocji.

Templeton twierdził, że ani on, ani jego żona nikogo wówczas nie widzieli.

 

Gdy ich kilkuletnia córka Elizabeth pozowała do zdjęcia z bukiecikiem kwiatków w ręku, nikt obok niej nie przechodził.

Po wywołaniu fotografii okazało się jednak, że obok dziewczynki widnieje dziwna postać w białym pikowanym kostiumie przypominającym nieco skafander astronauty.

Poszukując odpowiedzi, Templeton pokazał zdjęcie lokalnym policjantom i dziennikarzom.

 

Gdy o sprawie zrobiło się głośno, wydarzyło się coś dziwnego. Do jego drzwi zapukała para "smutnych panów" – agentów służb specjalnych, którzy zażądali, by strażak pokazał im miejsce, gdzie została wykonana fotografia.

Naciskali oni również, by publicznie ogłosił, że "astronauta" to po prostu zwykły przechodzień.

Sceptycy twierdzą, że tak właśnie było, a Templeton nie zauważył człowieka w jasnym dresie, uprawiającego jogging, który przebiegł obok jego córki.

Autor zdjęcia do końca życia utrzymywał jednak, że nikogo tam wówczas nie było.

 

 

Pamlico County (1969)

 

zdjecia%20kosmitow%202.jpg

 

Na początku 1969 r. magazyn ufologiczny "Flying Saucer Review" opublikował relację o przypadku 14-letniego Ronniego Hilla z Pamlico County (Północna Karolina). W lipcu 1967 r. Ronnie bawił się na dworze, kiedy poczuł nietypowy zapach.

Po nim pojawił się dziwny dźwięk. Chłopak, podejrzewając, że może to być preludium do czegoś niezwykłego, pobiegł do domu po aparat.

Kiedy wrócił, zobaczył spoczywającą na ziemi kulę o średnicy ok. 3 m. "Wstrzymałem oddech, ponieważ zza kuli wyszła postać o wzroście 105-120 cm, mająca w ręku jakiś podłużny przedmiot" – powiedział.

Hillowi udało się wykonać jej zdjęcie. Jesienią tego samego roku "Flying Saucer Review" opublikował jednak dodatkowe analizy, z których wynikało, że to niewybredna mistyfikacja, a postać w skafandrze była… lalką.

 

 

Falkville (1973)

 

zdjecia%20kosmitow%203.jpg

 

Mało znane zdjęcie domniemanego kosmity pochodzi z Falkville (Ohio), gdzie 17 października 1973 r. miały rozegrać się sceny rodem z filmu science-fiction.

Policjant Jeff Greenhaw otrzymał przed 22.00 zgłoszenie od jednego z mieszkańców twierdzącego, że "coś" wylądowało na okolicznych polach. Uzbrojony w aparat Polaroid, ruszył na miejsce.

Przeczesawszy teren, nie znalazł śladów UFO, jednak po chwili zobaczył zmierzającą ku niemu postać.

 

Wyglądała jak człowiek w kostiumie z folii aluminiowej. Istota miała na głowie "antenkę" i poruszała się w sposób mechaniczny, niczym robot. Greenhaw oświetlił ją reflektorami radiowozu, co sprawiło, że postać zaczęła uciekać.

"Biegła szybciej niż jakikolwiek człowiek" – powiedział.

Policjant wykonał kilka zdjęć domniemanego ufonauty nim ten się oddalił.

 

Decyzji o ich publikacji żałował, gdyż wkrótce zwolniono go z pracy. Sceptycy twierdzili, że młody funkcjonariusz padł ofiarą żartu.

 

 

Ilkley Moor (1987)

 

zdjecia%20kosmitow%204.jpg

 

Philip Spencer – były policjant z Londynu, przeniósł się z rodziną na wieś w hrabstwie West Yorkshire.

Rankiem 1 grudnia 1987 r. mężczyzna oświadczył żonie, że wybiera się w odwiedziny do teścia i podczas spaceru zamierza wykonać kilka zdjęć (fotografika była jego pasją). Droga wiodła przez surowy krajobraz pagórkowatego wrzosowiska Ilkley Moor.

 

Zabranie aparatu okazało się dobrą decyzją. Idąc, Spencer usłyszał hałas przypominający pracę silników samolotu, ale nie potrafił określić jego źródła. Wkrótce zobaczył coś przedziwnego. Pod jednym ze wzniesień stała zielonkawa pokraczna postać z długimi rękoma.

Mierzyła ok. 1,2 m wzrostu i wykonywała w jego kierunku jakieś gesty, jakby chciała go stamtąd przepędzić – wspominał Spencer, który wykonał jej zdjęcie i ruszył za nią w pościg, krzycząc "Hej!".

 

Zielony ludek uciekł, ale wkrótce potem świadek zobaczył wznoszący się z wrzosowiska latający talerz (oszołomiony, nie zdążył go jednak sfotografować).

Jakiś czas później ruszył w dalszą drogę. Kiedy dotarł do pobliskiego miasteczka okazało się, że jest już po 10.00, choć on miał wrażenie, że z domu wyszedł zaledwie kilkanaście minut wcześniej.

Z życia Spencera w niewytłumaczalny sposób zniknęła ponad godzina.

Po publikacji zdjęcia spotkał się on z zarzutami o oszustwo i chęć wywołania sensacji, choć na fotografii nie zarobił ani pensa.

 

 

Meksyk (1994)

 

zdjecia%20kosmitow%205.jpg

 

O tym często pojawiającym się w internecie zdjęciu wiadomo bardzo niewiele. Lubujący się w wywoływaniu sensacji amerykański ufolog Robert Dean przedstawił je jako "bardzo mocny dowód na istnienie ET". Nie ujawnił jednak, skąd ono pochodziło. Jedna z wersji mówi, że fotografię martwego kosmity wykonał w 1994 r. meksykański policjant.

 

 

Toluca (2001)

 

zdjecia%20kosmitow%206.jpg

 

Swego czasu światowym centrum obserwacji UFO były obie Ameryki. Z Meksyku, Portoryko czy Brazylii docierały różne fantastyczne (i nie zawsze prawdziwe) historie. Jedna z nich dotyczyła humanoida znalezionego w rejonie Toluca (Meksyk).

 

Według relacji okoliczni rolnicy natknęli się na kilka podobnych stworzeń i w obawie zabili jedno z nich. Wkrótce zjawili się żołnierze i przejęli ciało ognisto pomarańczowego karła. Jego zdjęcia ukazały się na kilku portalach.

Na YouTube do dziś można znaleźć film, na którym widać martwą istotę, która wygląda jednak mniej ciekawie niż na niniejszym zdjęciu i przypomina kukłę.

 

 

Parque Forestal (2004)

 

zdjecia%20kosmitow%207.jpg

 

To zdjęcie z Chile wywołało sensację w roku 2004.

Przedstawia dwóch mijających się policjantów konnych w Parku Forestal w Santiago. Pomiędzy nimi widać przechodzącą na drugą stronę alejki dwunożną postać o przerośniętej głowie.

 

Inż. German Pereira – autor zdjęcia, nie widział stworzenia. "Gnom" musiał przemknąć bardzo szybko i niezauważalnie.

Mimo apeli do osób, które tamtego dnia były w parku, nie zgłosił się żaden inny świadek spotkania z dziwną istotą. Interpretacje zdjęcia są różne i zależą od tego, w co chcemy wierzyć.

 

Niektórzy widzą na nim kosmitę, jednak według sceptyków jest to złudzenie wywołane przez… biegnącego psa z głową pochyloną w prawo. Wyciągnięta ręka stworka to nic więcej jak merdający ogon.

 

 

Mexico City (2005)

 

zdjecia%20kosmitow%208.jpg

 

Co pojawiło się w czerwcu 2005 r. nad stolicą Meksyku?

Według niektórych był to ufonauta-zwiadowca wyposażony w plecak odrzutowy albo podobny rodzaj napędu.

Dziwny unoszący się w powietrzu obiekt zobaczył wychodzący rankiem do pracy Horacio Roquet.

 

Gdy bliżej się mu przyjrzał dostrzegł, że ma on ludzkie kształty. Nie wyglądało to jednak na latawiec czy balon.

Po chwili do obserwacji dołączyła siostra Roqueta, a ten poszedł po kamerę, przy pomocy której sfilmował dziwnego "przybysza":

 

"To coś wyglądało jak człowiek – wyprostowany i unoszący się nad dachami. Byłem zszokowany. Postać nie była zwrócona w moim kierunku, tylko patrzyła w prawo. Była wysoka. Nie było słychać żadnego dźwięku" – mówił mężczyzna.

 

autor: Piotr Cielebiaś

 

źródło

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Viewing all 3198 articles
Browse latest View live