Quantcast
Channel: Paranormalne.pl - Forum
Viewing all 3197 articles
Browse latest View live

Co ci nie daje spokoju...

$
0
0

Na wstępie chciałbym się przywitać, co prawda czytam forum już kilka ładnych lat, jednak dopiero dzisiaj postanowiłem się zarejestrować. Co mnie do tego skłoniło? Czytam tutaj wiele ciekawych historii, ale jeszcze więcej sceptycznych komentarzy do praktycznie wszystkiego co się pojawia. Nie będę wymieniał nicków, które przodują w tej kwestii bo pewnie sami wiecie:) Ale do sedna. Intryguje mnie pytanie, czy ktoś z Was, zwłaszcza kieruję to do dyżurnych sceptyków, spotkał się na tym forum, albo w swoim życiu z sytuacją, która nie daje mu spokoju.W której po prostu mówiąc kolokwialnie "coś nie pasuje". No bo niby 99% zdarzeń da się wytłumaczyć, ale chyba zawsze pozostaje ten 1, może 0,001% co do których macie wątpliwości. No i właśnie o ten ułamek procenta mi chodzi. Żeby nie było, to zacznę od siebie.

Czasy szkoły podstawowej. Jakieś 30 lat temu. Koleżanka z klasy przynosi zdjęcie okraszone pewną opowieścią. Chorujący dziadek bardzo chciał doczekać komunii św. swojego wnuka. Niestety nie doczekał. Umiera kilka miesięcy(?) wcześniej. W czasie uroczystości robione jest zdjęcie grupowe. Po wywołaniu okazuje się, że w lewym dolnym rogu pojawia się zarys twarzy owego dziadka. Właśnie to zdjęcie widziałem na własne oczy. Dodam, że cała historia i zrobione zdjęcie ma miejsce sporo wcześniej niż czasy mojej podstawówki, zakładam, że były to lata 70. Wszelkie fotoszopy, artefakty, rozmazania obrazu wykluczam. Wyrażnie widać ludzką twarz, zgodnie z wypowiedziami zainteresowanych, twarz owego dziadka. Dodam jeszcze, że historia tego zdjęcia była bardzo słynna w mojej, niewielkiej skądinąd miejscowości.

Nie liczę na wyjaśnienie tej opowieści, tylko na Wasze historie, z którymi macie problem, żeby je racjonalnie wyjaśnić. Z góry dziękuję.


Zagadkowe zaginięcie Boeinga lot nr MH370

$
0
0

Kilka dni temu, w Dzień Kobiet (08.03.18) minęła kolejna rocznica zaginięcia słynnego lotu nr MH370. Podyskutujmy tutaj o tym więc. Jestem ciekawy Waszych pomysłów.

Cos jest w oknie? twarz??

Rękawice do lewitacji

$
0
0

Naukowcy nie przestają zaskakiwać! Będziemy mogli przenosić rzeczy bez ich dotykania?

 

Naukowcy nie przestają zaskakiwać! Wynaleźli właśnie coś, co jest prototypem sprawnego „dźwiękowego śrubokrętu”! Już śpieszymy z tłumaczeniem tego wynalazku.

 

Używa się tutaj wielokrotnych, skupionych fal dźwiękowych, by zbliżyć do siebie obiekty w powietrzu.

W oparciu o tę technologię skonstruowano rękawice do lewitacji (GauntLev), które mogą poruszać, a nawet obracać przedmiotami bez jakiegokolwiek kontaktu fizycznego!

 

W swoim artykule Nature Communications zauważa, że lewitacja została zaprezentowana już znacznie wcześniej. Najbardziej pamiętny przykład został opisany w badaniu z 2006 roku, gdzie liniowo skoncentrowane fale akustyczne zostały wykorzystane do podnoszenia mrówek, biedronek, a nawet młodych ryb nad ziemię.

 

Ogromny postęp przyczynił się do możliwości korzystania z wielu źródeł fal akustycznych, co wiąże się z przesuwaniem obiektów w powietrzu z niezwykłą precyzją!

 

2lbe0ko.jpg

 

Piszą również, iż taka technologia pozwoli na manipulowanie komórkami, płynami, różnymi związkami i innymi “rzeczami” niezbędnymi do życia, bez ich dotykania.

 

W jednym z ostatnich badań pt. “Ultrasonic screwdriver” opisano przypadek, gdzie za pomocą fal dźwiękowych poprzez mały otwór bezpiecznie dostarczono chemioterapię do mózgu. Precyzyjne lewitowanie nie zostało jednak nigdy wcześniej zaprezentowane, aż do teraz!

 

Fale dźwiękowe powodują wibracje cząsteczek. Mając do czynienia z falą podłużną, poruszają się one w kierunku równoległym do kierunku ruchu fal. Oznacza to tyle, że na jej przedniej części można skompresować cząsteczki, co powoduje, że przeskakują i przesuwają się do przodu. Skoncentrowane i energiczne fale mogą zatem przenosić obiekty.

 

Zespół naukowców opracował tablice akustycznych przetworników, z których emitują małe wiązki dźwiękowe. Ich moc może być zmniejszana lub wzmacniana w zależności od potrzeby.

 

Bristol Interaction Group podsumowuje badania  w następujący sposób:

 

“Zaprezentowane prototypy mają ograniczoną siłę. To zaledwie początek przyszłej technologii.”

 

Czyżby już wkrótce było możliwe przemieszczanie w ten sposób znacznie większych przedmiotów i nie tylko?

 

 

źródło

 

Zdjęcie oraz film pochodzą z artykułu.

ESA - silnik elektryczny zasilany powietrzem

$
0
0

Air-breathing_ion_thruster_node_full_ima

Silnik jonowy zasilany powietrzem / ESA

 

Zespół inżynierów z ESA jako pierwszy na świecie zbudował i odpalił silnik elektryczny zasilany rozrzedzonymi cząsteczkami powietrza z górnych warstw atmosfery. Otwiera to drogę do stworzenia satelitów utrzymujących się latami na bardzo niskich orbitach okołoziemskich.

 

Misja ESA GOCE badająca pole grawitacyjne Ziemi latała na bardzo niskiej orbicie na wysokości 250 km przez ponad pięć lat dzięki ciągle pracującemu silnikowi jonowymi, który kompensował opór powietrza. Długość pracy satelity była jednak ograniczona przez 40 kg ksenonu, który służył jako paliwo. Wraz z jego wyczerpaniem, zakończyła się również i misja.

 

Zastąpienia paliwa na pokładzie satelity cząsteczkami z atmosfery stworzyłoby nową klasę satelitów, zdolnych do pracy na bardzo niskich orbitach przez dłuższy czas.

 

Zasilane powietrzem silniki elektryczne mogłyby zostać użyte również nad górnymi warstwami atmosfery innych planet, przykładowo na Marsie paliwem mógłby być dwutlenek węgla.

 

„Rozpoczęliśmy prace nad nowatorskim projektem, pozwalającym pobrać cząsteczki powietrza z górnych warstw atmosfery ziemskiej na wysokości około 200 km przy prędkości około 7,8 km/s”, tłumaczy Louis Walpot z ESA.

 

Kompletny silnik został zbudowany do testów przez włoski Sitael. Testy przeprowadzono w komorze próżniowej spółki, symulując środowisko panujące na wysokości 200 km.

 

Generator przepływu cząsteczek zapewnił lecące z dużą prędkością cząsteczki, które zostały zebrane przez nowatorski system do silnika elektrycznego.

 

Nie ma w nim zaworów ani skomplikowanych elementów – wszystko pracuje na prostych, pasywnych zasadach. Potrzeba tylko zasilania dla cewek i elektrod, przez co tworzy się wyjątkowo efektywny system kompensacji oporu powietrza.

 

Wyzwaniem było zbudowanie nowego sposobu pobierania, który gromadziłby i kompresowałby cząsteczki powietrza zamiast je odbijać.

Cząsteczki zbierane przez system, który zaprojektowała firma QuinteScience z Polski, otrzymują ładunek elektryczny, przez co mogą być przyśpieszone i wyrzucone z silnika, tworząc ciąg.

 

Sitael zaprojektował dwuetapowy silnik zapewniający lepsze ładowanie i przyśpieszanie wlatującego powietrza, co jest trudniejsze do uzyskania niż w przypadku tradycyjnych silników elektrycznych.

 

„Zespół przeprowadził symulacje komputerowe, modelując zachowania cząsteczek we wszystkich możliwych opcjach wlotu”, dodaje Walpot. „W praktyce trzeba było jednak zrobić test, aby potwierdzić, czy połączony system wlotu i silnik będą razem pracować”.

 

„Zamiast mierzyć zebraną gęstość w kolektorze cząstek, by sprawdzić konstrukcję systemu wlotu, zadecydowaliśmy się przyłączyć do niego elektryczny silnik. W ten sposób wykazaliśmy, że możemy zebrać i skompresować cząsteczki powietrza do poziomu, gdzie możliwe będzie odpalenie silnika, jak również zmierzenie właściwego ciągu”.

 

Thruster_inside_vacuum_chamber_node_full

Silnik wewnątrz komory próżniowej / ESA

 

„Na początku sprawdziliśmy, czy nasz silnik może zostać wielokrotnie odpalony za pomocą ksenonu zebranego przez generator przepływu cząstek”.

 

Następnie ksenon został częściowo zastąpiony przez mieszaninę tlenowo-azotową. „Gdy ksenonowy niebieski kolor wyziewów silnika zmienił się na fioletowy, wiedzieliśmy, że nam się udało”.

 

„Ostatecznie system został wielokrotnie uruchomiony jedynie za pomocą atmosferycznego paliwa, potwierdzając wykonalność projektu”.

 

„Oznacza to, że silniki elektryczne zasilane powietrzem nie są już tylko teorią, lecz rzeczywistym działającym konceptem, który można rozwijać, aby pewnego dnia stał się podstawą nowej klasy misji”.

 

Projekt został wsparty w ramach Programu Wsparcia Technologii ESA rozwijającego nowe pomysły dla sektora kosmicznego, przy udziale programu Obserwacji Ziemi.

(Źródło: ESA)

źródło

Duch w nawiedzonym lesie w Łodzi

$
0
0

Hej! 

Ostatnio wybrałam się na spacer po łódzkich Popiołach, które są podobno nawiedzone. Miejsce słynie z pięknych willi z przełomu XIX i XX wieku. Podczas II wojny światowej w jednej z nich Niemcy wymordowali robotników budujących bunkry. Od ojca wiem, że za komuny paru się tam powiesiło.

A więc wybrałam się na spacer i zrobiłam parę zdjęć willi. Na 2 zdjęciach w oknach dojrzałam jakby 3 twarze, ale co do jednej nie jestem pewna. Ogólnie domy miały właścicieli, ale nikt tam za bardzo nie mieszkał i wyglądały na opuszczone. 
Zdjęcie, na którym widzę 2 twarze zostało zrobione jako 2 z 3. W sensie robiłam 3 zdjęcia stojąc w jednym miejscu i zajęło mi to może 5-7 sekund, a te twarze były na zdjęciu po środku.

Jeśli chodzi o okno z tym spadzistym dachem to ewidentnie widzę tam jakąś postać kobiecą. Ale chcę się upewnić, czy naprawdę coś tam jest, może tylko mi się wydaje. 

 

Załączone grafiki

  • 20180311_153043.jpg
  • Screenshot_20180311-171746.png
  • Screenshot_20180311-220809.png
  • Screenshot_20180311-221021.png

Ich szczątki widział na własne oczy. Dlaczego rząd utajnił informacje?

$
0
0

00078BVL7LHNS31U-C122-F4.png

 

 

 

 

Czy raport CIA wyjaśnia tajemnicę  latających spodków ze Strefy 51?

 

Amerykańska baza wojskowa znajdująca w południowej części stanu Nevada znana jako Strefa 51 od lat jest przedmiotem niezliczonych teorii spiskowych, budząc zainteresowanie badaczy i łowców przygód. Najpilniej strzeżone tajemnice miały dotyczyć latających spodków i istot pozaziemskich. Według plotek to właśnie tutaj trafił wrak UFO, który rzekomo rozbił się pod Roswell w lipcu 1947 roku. Wojskowi lekarze w laboratoriach strefy mieli prowadzić badania odnalezionych na miejscu katastrofy ciał istot pozaziemskich.

Wzrost zainteresowania Strefą 51 nastąpił pod koniec lat 80. XX wieku, kiedy jeden z mieszkańców Las Vegas przed kamerami telewizyjnymi zdradził: - Pracowałem tam kilkanaście lat i parokrotnie byłem świadkiem, jak żołnierze zabezpieczali szczątki rozbitego UFO. W jednym z laboratoriów naukowcy dokonywali też eksperymentów na ciałach istot pozaziemskich. Amerykańskie władze jedynie podsycały atmosferę skandalu związanego ze strefą, traktując ją jako miejsce objęte tajemnicą państwową i ujęte w rzekomej księdze prezydenckiej (zbiorze ściśle tajnych informacji o historii USA, przekazywanym podobno kolejnym głowom państwa).

W  2013 roku Narodowe Archiwum Bezpieczeństwa na podstawie posiadanego raportu CIA podało informację, która miała uciąć wszelkie spekulacje. Okazało się, że Strefa 51 była tajną bazą lotniczą służącą m.in. do testowania szpiegowskich samolotów U-2. Powstały w 1955 roku ośrodek miał zagwarantować spokojną pracę grupy konstruktorów i pilotów związanych z projektem OXCART, w  ramach którego tworzono ultranowoczesne maszyny latające. Kosmicznymi spodkami opisywanymi przez świadków byłyby więc lecące na ogromnej wysokości samoloty, które następnie podchodziły do lądowania na terenie bazy.

Ich kształt oraz kamuflaż mogły budzić zdziwienie, dodatkowo w pełnym słońcu maszyny te miały przybierać dla obserwatora kulisty kształt, co przywoływało skojarzenia z latającymi talerzami. Dokładne raporty dotyczące prac nad samolotami U-2 wskazywały, że to te konstrukcje były opisywane przez gapiów jako niezidentyfikowane obiekty latające. Choć te wyjaśnienia brzmią dość przekonująco, wielu łowców sensacji uważa, że w sprawie badań prowadzonych w Strefie 51 amerykański rząd nadal nie mówi całej prawdy...

Dowód z projektora?
W maju 2015 roku światło dzienne ujrzały tzw.  slajdy z Roswell z 1947 roku autorstwa geologa Bernarda Raya. Widnieją na nich szczątki istoty humanoidalnej, która według naukowców nie jest człowiekiem z wadami genetycznymi, manekinem ani też mumią... Specjaliści po przebadaniu zdjęć potwierdzili ich autentyczność.

WYDARZENIE: niezidentyfikowane pojazdy latające nad wojskową bazą
WERSJA OFICJALNA: testy samolotów szpiegowskich U-2 TEORIA SPISKOWA: badania pojazdów i technologii pozaziemskich, sekcje zwłok kosmitów
WIARYGODNOŚĆ: 2/10
WPŁYW NA DZIEJE ŚWIATA: 2/10

 

https://menway.interia.pl/styl-zycia/ciekawostki/news-fakty-czy-mity-9-najwiekszych-wspolczesnych-teorii-spiskowyc,nId,2554239,nPack,1

 

 

Czy lądowanie na Księżycu nakręcono w studiu filmowym?

$
0
0

00078BZPSSP3A9FC-C122-F4.png

 

Czy lądowanie na Księżycu  nakręcono w studiu filmowym?

 

 

 

Czy lądowanie na Księżycu  nakręcono w studiu filmowym?
Jeden z  największych sukcesów amerykańskiego programu kosmicznego - lądowanie na Księżycu - pomimo upływu blisko 50 lat wciąż budzi ogromne emocje. Dlaczego? Otóż w samych Stanach Zjednoczonych prawie co dziesiąty obywatel uważa, że wydarzenia z 20 lipca 1969 roku były zgrabnie przeprowadzoną mistyfikacją!

Na kosmiczną rywalizację z ZSRR amerykańskie władze przeznaczyły gigantyczne fundusze liczone w setkach miliardów dolarów. Sam projekt Apollo miał kosztować Waszyngton blisko 100 miliardów. Twórcy teorii spiskowych forsują tezę, według której NASA poniosła klęskę w księżycowej misji. Aby zmazać plamę na honorze, należało oszukać zarówno światową opinię publiczną, jak i amerykańskie społeczeństwo.

Słynne nagranie przedstawiające spacer Neila Armstronga po powierzchni Księżyca miało być dziełem speców od techniki filmowej zmontowanym w jednym ze studiów - być może w Hollywood. Dowody na "sfabrykowane" lądowanie? Targana przez wiatr flaga Stanów Zjednoczonych, pomimo że na Księżycu, gdzie nie ma atmosfery, byłoby to niemożliwe; brak widocznych na niebie gwiazd; a także zdjęcie wykonane przez Armstronga, na którym jego sylwetka odbija się w osłonie kosmicznego hełmu kolegi i nie widać na nim, aby autor trzymał w ręku aparat. Wszystkie powyższe argumenty przez wiele lat krążyły wśród osób wyznających teorię o "kosmicznym przekręcie".

Analizy z ostatnich lat zdają się jednak obalać tę hipotezę. Wrażenie ruchu flagi dają fałdy na materiale, powstałe na skutek złożenia podczas transportu. Brak gwiazd na niebie wynika z faktu, że astronauci lądowali w trakcie dnia księżycowego, oraz z długości naświetlania. Neil Armstrong nie miał zaś w ręku aparatu, ponieważ był on wmontowany w skafander. Ponadto oglądając film, widz nie zauważy przeskoków obrazu oraz uszkodzeń taśmy, świadczących o montowaniu poszczególnych scen. W 1969 roku nie było jeszcze komputerów do obróbki obrazu, więc format filmu nie mógłby być zmieniony z zapisu optycznego na taśmę wideo bez widocznych niedociągnięć. To wszystko dowodzi, że obraz był nagrywany na żywo na powierzchni Księżyca. Czy udało się przekonać wszystkich niedowiarków? Na pewno nie...

Historia pewnej flagi
Amerykańska flaga, która wzbudza tyle kontrowersji, nie przetrwała długo w miejscu zakotwiczenia. Startujący z powierzchni Księżyca lądownik, na którego pokładzie znajdowali się astronauci, po prostu ją... zdmuchnął.

WYDARZENIE: pierwsze lądowanie człowieka na Księżycu
WERSJA OFICJALNA: przebiegło zgodnie z planem dzięki wysiłkowi amerykańskich naukowców
TEORIA SPISKOWA: zostało sfingowane - a nagranie z niego stworzono w studiu filmowym
WIARYGODNOŚĆ: 2/10
WPŁYW NA DZIEJE ŚWIATA: 4/10

 

 

https://menway.interia.pl/styl-zycia/ciekawostki/news-fakty-czy-mity-9-najwiekszych-wspolczesnych-teorii-spiskowyc,nId,2554239,nPack,7


Sygnały nadchodzących zdarzeń

$
0
0

Witam interesuje mnie temat sygnałów zwiastujących nadchodzące zdarzenia. Na przykład takim jak pojawienie się na Ukrainie w 2013 roku psa z twarzą Putina,co mogło być sygnałem nadchodzących zdarzeń w tamtym kraju http://www.fakt.pl/wydarzenia/swiat/internet-smieje-sie-z-sobowtora-prezydenta-rosji-wladimira-putina/29ddxtk

A teraz pojawia się w Rosji pies o wyglądzie niedzwiedzia, a wiadomo niedzwiedz powszechnie kojarzony jest  z Rosją. Chciałbym się dowiedzieć jak mogą nazywać się takie sygnały i pojawienia się zwierząt, pamiętam że któryś z jasnowidzów wspominał o takich możliwościach. Czy ktoś mógłby rozwinąć temat, ma jakieś informacje? http://tylkoprzyroda.pl/wiadomosc/czelabinska-hybryda-niedzwiedzia-psa

Screen Shot 03-13-18 at 06.36 PM.PNG

 

Edit by TheToxic

Zachorował sam król, a Freud stracił córkę. 100 lat hiszpanki

$
0
0

86dd058cd2da93eb.jpg

Oddział pierwszej pomocy w szpitalu wojskowym w Fort Riley (stan Kansas, USA, 1918)

Foto: Wikipedia Commons / Materiały prasowe

 

 

 

Dwadzieścia, pięćdziesiąt, a może nawet sto milionów ludzi straciło życie pod koniec pierwszej wojny światowej i zaraz po niej. Ale nie wskutek działań zbrojnych, lecz pandemii grypy nazwanej później hiszpanką.

 

Hiszpanki uniknęły tylko odległe wyspy, gdzie nie zawinęły w tym czasie żadne statki, na pokładach których mogliby się znaleźć zainfekowani ludzie. Prawdopodobnie nie dotarła także do centralnych obszarów Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Dzięki drakońskim restrykcjom wprowadzonym przez rząd Australii, najmniejszy z kontynentów osiągnęła dopiero w 1919 roku, kiedy już nie była tak śmiercionośna, jak wcześniej.

 

Fake news

 

Grypa hiszpańska (La Gripe Española, Spanish flu, spanische Grippe), czy też po prostu hiszpanka wcale nie przyszła z Hiszpanii. Ale jedynie tam gazety mogły pisać o niej swobodnie, ponieważ Hiszpania nie uczestniczyła w wojnie i nie nakładała kagańca wojennej cenzury na prasę.

 

A pisać było o czym, bo zachorował co trzeci mieszkaniec Madrytu, w tym także król. Pierwsza depesza agencji Fabra z maja 1918 nie zapowiadała katastrofy, która wisiała w powietrzu: "Osobliwa choroba o epidemicznym charakterze pojawiła się w Madrycie. Epidemia ma łagodny przebieg, wypadki śmierci nie były meldowane."

 

"Zwięzły dwuwiersz z Madrytu przeszedł do historii jako jedna z największych pomyłek XX stulecia", napisał prawie dziewięć lat temu niemiecki tygodnik "Der Spiegel". Dziś powiedzielibyśmy, że był to fake news. Choć pewnie niezamierzony.

 

Zignorowane ostrzeżenie

 

Dr Loring Miner z powiatu Haskell (Haskell County) w stanie Kansas był pierwszym lekarzem, który już w styczniu 1918 roku zdiagnozował u swoich pacjentów chorobę o niezwykle ciężkim przebiegu, z objawami typowymi dla grypy: gwałtownymi bólami głowy i ciała, wysoką gorączką, nieproduktywnym kaszlem. Ale były one znacznie bardziej intensywne.

 

"Ta grypa zabija. W krótkim czasie dziesiątki pacjentów – najsilniejszych, najzdrowszych, najbardziej krzepkich ludzi w powiecie – leżało powalonych tak nagle, jak gdyby zostali postrzeleni", ostrzegał Miner w liście do urzędu nadzorującego amerykańską służbę zdrowia U.S. Public Health Service.

 

USCampHospital45InfluenzaWard.jpg?resize

Szpital polowy Armii USA nr 45 w Aix-les-Bains, Francja,
oddział dla chorych na grypę, 1918 r. 

Foto: Wikimedia Commons.

 

Nie został wysłuchany. Pod koniec lutego trzech zainfekowanych mieszkańców powiatu zostało powołanych do armii. Zameldowali się w wojskowym obozie szkoleniowym Camp Funston, również w stanie Kansas. Trzy tygodnie później chorowało tam już 1100 rekrutów, a 38 zmarło.

 

Mimo tego władze w dalszym ciągu nie podjęły żadnych działań. Wręcz przeciwnie, rekruci zostali wysłani do Europy. Przybyli do portu w Breście w Bretanii. Zabójcza grypa pojawiła się tam 10 kwietnia. Pod koniec miesiąca była już w Paryżu. W maju sparaliżowała brytyjską marynarkę. Jej okręty musiały pozostać w portach. Również w maju osiągnęła Półwysep Iberyjski. Dopiero wtedy zrobiło się o niej głośno. W czerwcu pojawiła się w Niemczech, Danii i Norwegii. A także w Indiach, Chinach, na Filipinach i w Nowej Zelandii.

 

Śmiertelny souvenir

 

Po wiosennej fali zachorowań przyszła dużo groźniejsza, jesienna. Pod koniec sierpnia hiszpanka uderzyła niemal jednocześnie w Bostonie na wschodnim wybrzeżu USA, ponownie we francuskim Breście oraz we Freetown, stolicy Sierra Leone w Zachodniej Afryce.

 

Jak zauważył "Der Spiegel", akurat 11 listopada 1918 roku, który przeszedł do historii jako Armistice Day, dzień zakończenia światowej wojny, ironią losu stał się katastrofą z punktu widzenia zwalczania zarazy. W niezliczonych miejscach na świecie setki tysięcy ludzi fetowały koniec wojny na paradach zwycięstwa. W szale radości nieznajomi padali sobie w objęcia, ściskali się i całowali. I zarażali.

 

Potem zaś przyszedł czas masowych przesunięć wojsk na drugi koniec kontynentu, a niekiedy i świata. W wojnie uczestniczyło dobrze ponad 60 milionów żołnierzy różnych armii, z czego 10 milionów zginęło wskutek działań wojennych. Ci, co przeżyli, wracali do domów.

 

"I przywozili ze sobą wirusa jako śmiertelny souvenir", pisał "Der Spiegel".

 

800px-Spanish_flu_death_chart.png?resize

Wykres śmiertelności z powodu grypy dla USA i krajów Europy

w 1918 i 1919 r.
Foto: Wikimedia Commons.

 

 

Trzecia fala tej grypy hiszpańskiej datowana jest na początek 1919 roku, ale nie wszędzie nadeszła w tym samym czasie. Nie była też aż tak groźna jak poprzednia. Rozmiarami odpowiadała raczej epidemiom grypy sezonowej.

 

Groźniejsza niż wojna

 

Pandemię hiszpanki wywołał jeden ze szczepów wirusa H1N1, podtypu wirusa grypy A. W tym czasie nie był on zresztą jeszcze znany, zidentyfikowano go później. Wtedy za przyczynę choroby uchodziła bakteria Haemophilus influenzae.

 

Dopiero w 1930 roku amerykański wirusolog Richard Shope po raz pierwszy wyizolował wirusa świńskiej grypy. Dwa lata później trzej badacze brytyjscy, Wilson Smith, Patrick Laidlaw i Christopher Andrewes, odkryli wirusa grypy ludzkiej. Udało im się też przenieść go na fretki i stworzyć jedną z pierwszych szczepionek przeciwgrypowych.

 

Inna odmiana tego wirusa – H1N1pdm09 – była przyczyną pandemii z lat 2009-10, jednak daleko mniej zabójczej niż ta sprzed stu lat (według amerykańskiego Centrum Prewencji i Kontroli Chorób CDC w jej pierwszym roku zmarło na świecie od 150 do 570 tysięcy ludzi). Jeszcze inne szczepy były odpowiedzialne za niektóre odmiany grypy u świń i ptaków.

 

Spanish_flu_victims_burial_North_River_L

Chowanie zmarłych na grypę „hiszpankę” w Kanadzie, 1918 r.

Foto: Wikimedia Commons.

 

 

Wirus hiszpanki został oznaczony kodem 1918 H1N1. Najostrożniejsze szacunki liczby jego śmiertelnych ofiar mówią o dwudziestu milionach. Mniej ludzi zginęło podczas całej wojny światowej: dziesięć milionów żołnierzy i siedem milionów cywilów. A według najnowszych ocen hiszpanka mogła zabić nawet od pięćdziesięciu do stu milionów ludzi, czyli trzy do sześciu razy więcej niż wojna.

 

Choroba zdrowych ludzi

 

Kolejnym, niezwykłym wyróżnikiem pandemii z lat 1918-20 – poza tą ogromną liczbą zgonów – był fakt, że jej ofiarą padali najczęściej ludzie w wieku 20-40 lat, zwłaszcza 25-29-letni – do tego momentu zdrowi i pełni sił.

 

Właśnie dlatego umierali. Zabijał ich bowiem – jak dziś uważają naukowcy – nie tyle sam wirus, co ich własny, silny układ odpornościowy. Doprowadzał do nadmiernej reakcji na infekcję, określanej mianem burzy cytokin – białek uwalnianych przez zainfekowane komórki, regulujących funkcjonowanie tegoż układu.

 

Taka burza powoduje, że organizm chorego zwalcza nie tylko przyczynę infekcji (wirusy), ale też uszkadza własne organy wewnętrzne. W wypadku hiszpanki objawiało się to krwotocznym zapaleniem płuc prowadzącym w krótkim czasie do śmierci.

 

ASPIRINsPIY.jpeg?w=622

Napis na bramie Stoczni Marynarki Wojennej w Nowym Jorku

ostrzegający przed skutkami grypy „hiszpanki” i nawołujący

do powstrzymania się od plucia jako metody rozprzestrzeniania

się choroby.

Domena publiczna.

 

Brakujący mechanizm

 

To by mogło także tłumaczyć, dlaczego hiszpanka w mniejszym stopniu dotknęła dzieci i ludzi w podeszłym wieku. Ich układy odpornościowe nie były bowiem jeszcze, względnie już zdolne do wywołania tak gwałtownych reakcji.

 

Ale oczywiście znacznie więcej czynników miało wpływ na przebieg pandemii. Na trop innej istotnej przyczyny uderzająco wysokiej umieralności ludzi w sile wieku przedstawili w 2014 roku trzej naukowcy z University of Arizona w Tucson: specjalizujący się w biologii ewolucyjnej Michael Worobey, oraz Guan-Zhu Hana i Andrew Rambautb. Ich zdaniem było nią to, że urodzeni w dwudziestoleciu 1880-1900, a zwłaszcza w latach 1889-93 nie zetknęli się w dzieciństwie z grypą wywoływaną przez wirus H1N1. Dlatego też w ich organizmach nie wytworzył się żaden mechanizm obrony przed nim, inaczej niż w wypadku urodzonych wcześniej czy później.

 

Strategie na przyszłość

 

Wyniki swojego historycznego śledztwa Worobey i współpracownicy opublikowali w piśmie amerykańskiej Akademii Nauk PNAS. I wyciągnęli z niego wnioski. Przede wszystkim ten, że to nie wirus był tak agresywny, lecz na konfrontację z nim nie były przygotowane układy odpornościowe tych młodych ludzi, których zabijała hiszpanka. Z czego z kolei wynika, że opracowanie takich strategii szczepień przeciwgrypowych, które będą naśladować skutkujący ochroną na całe życie kontakt z wirusem we wczesnym dzieciństwie, pozwoliłoby znacząco obniżyć umieralność zarówno w wypadku grypy sezonowej, jak i nowych szczepów wirusa grypy A.

 

Dr Silke Buda z Instytutu im. Roberta Kocha (RKI) w Berlinie jest przekonana, że powtórka pandemii sprzed stu lat nam nie grozi.

 

- Przy obecnym systemie ochrony zdrowia jest to nie do wyobrażenia, w 1918 roku panowały inne warunki  - mówi w rozmowie z agencją DPA. - Ale istnieją nowe zagrożenia - ostrzega. Obejmujący cały glob ruch turystyczny może doprowadzić do znacznie szybszego rozprzestrzenienia się wirusa niż sto lat temu. Poza tym ludzie osiągają dużo starszy wiek, cierpią często na inne schorzenia i są podatni na ciężkie infekcje.

 

W tej chwili, zdaniem dr Budy, najbardziej prawdopodobne wydaje się zagrożenie pandemią ptasiej grypy H7N9, która u ludzi pojawiła się prawdopodobnie po raz pierwszy pięć lat temu w Chinach. Można się nią zarazić poprzez bliski kontakt z drobiem. Jak na razie jednak nie stwierdzono, żeby dochodziło do przeniesienia infekcji z człowieka na człowieka.

 

Najbardziej znane ofiary hiszpanki

 

31.10.1918 – austriacki malarz Egon Schiele (zmarł mając 28 lat)

 

9.11.1918 – francuski poeta i pisarz polskiego pochodzenia Guillaume Apollinaire (właściwie Wilhelm Albert Włodzimierz Apolinary Kostrowicki; w chwili śmierci miał 38 lat)

 

1.12.1918 – węgierska pisarka i poetka Margit Kaffka (także żyła 38 lat)

 

14.6.1919 – niemiecki socjolog Max Weber (miał 56 lat)

 

25.1.1920 – Sophie Freud, córka austriackiego lekarza Sigmunda Freuda, twórcy psychoanalizy (zmarła w wieku 27 lat)

 

4.4.1919 i 20.2.1920 – portugalskie rodzeństwo Francisco i Jacinta Marto z Fatimy, świadkowie objawienia fatimskiego (zmarli mając jedenaście i dziesięć lat).

źródło

 

Najdziwniejsza fauna świata

$
0
0

Cephalotes varians - płaskogłowa mrówka:

 

varians27-X2.jpg  

Creatonotos gangis - samiec tym czymś wabi samicę:

 

Creatonotos-gangis.jpg

 

Daceton armigerum - mrówka z dziwnie wielką głową:

 

4699786577_e2684abcae_b.jpg

 

Dasymutilla gloriosa - wierzcie lub nie, ale to jest kudłata osa, w tym przypadku samica:

 

1419669440-14216ada98abdb344d564be880b59

 

Deinacrida heteracantha - "świerszcz gigant", czyli weta:

 

little-barrier-island-giant-weta-28-free

 

Dorylus helvolus - mrówka jak kosmita:

 

12.jpg

 

Hemeroplanes triptolemus - to nie wąż, to gąsienica:

 

hemeroplanes-1.jpg

 

Euspinolia militaris - "mrówka panda" :

 

euspinolia-militaris.jpg

 

Macroxiphus - konik polny imitujący mrówkę:

 

Macroxiphus_sp_cricket.jpg

 

Markia hystrix - konik jak porost:

 

tumblr_nped83AWJK1sq1114o1_1280.jpg

 

Myrmecocystus - mrówka magazynująca w sobie miód:

 

2447021281.jpg

 

Paraphidnia - konik jak gałąź:

 

8541793078_2917e33ff5_b.jpg

 

Proscopiidae - szarańcza z głupim wyrazem twarzy:

 

c38620a1f1adc6a0c22a26ba810a6163.jpg

 

Rhipiceridae elegans - niejedna dama by zabiła za takie rzęsy:

 

13638812205_7d8f9cd21c_b.jpg

 

Rhipiceridae femorata - żuk i jego piękne czułki:

 

866db2983e9348b48b0d689a07a532cc.jpg

 

Trachelophorus giraffa - wiele mówiąca nazwa:

 

IC822-01-01.jpg

 

Amyciaea - dziwny ten pająk:

 

amyciaea_lineatipes_by_melvynyeo-d5t4xru

 

Arkys, następująco : cornutus, lancearius, walckenaeri:

 

34004074241_676d7f7eb2_b.jpg39460541762_fb212ddbc1_b.jpgArkys%20walckenaeri%20-%20MtDndng011213%

 

Pasilobus - predator:

 

6415685569_fcbacfb34b_o.jpg

 

Phoroncidia theridiidae - kolczasta, krwistoczerwona piękność:

 

16944910205_0052d38492_b.jpg

 

Poecilopachys australasia - taki śmieszny pająk:

 

Poecilopachys_Australasia__Two_Spined_sp

 

Pycnacantha tribulus - nie jestem pewny co do tej nazwy:

 

comment_4Lu2M4qrApkjgtl0GEq7QRXGJV3aEY4T

 

Theridion grallator - gdyby ludzie byli tak szczęśliwi:

 

EXmby3y.jpg

 

Gasteracantha arcuata:

 

gasteracantha_arcuata_by_melvynyeo-d3kqn

 

Gasteracantha cancriformis:

 

crab-spider.jpg

 

Gasteracantha falcicornis:

 

Gasteracantha_falcicornis_%28yellow_spik

 

Gasteracantha fornicata:

 

39645-full1024.jpg

 

Gasteracantha geminata:

 

1200px-Gasteracantha_geminata_by_kadavoo

 

Gasteracantha hasselti:

 

16315187842_cf017394ef_b.jpg

 

Gasteracantha mammosa:

 

11694850956_375ac4f176_b.jpg

 

Gasteracantha sturi:

 

8332168433_3b04a38836_b.jpg

 

Gasteracantha westringi:

 

5480981205_fa7aa0513a_b.jpg

 

Micrathena breviceps:

 

micrathena_breviceps_fdb_6222-copy.jpg

 

Micrathena clypeata:

 

13f447a0b2fb0d7b624b4dd654763bf5.jpg

 

Micrathena gracilis:

 

2187009.jpg

 

Micrathena horrida:

 

5103192526_9a27f5a618_b.jpg

 

Micrathena lucasi:

 

14673882348_d4063aac52_b.jpg

 

Micrathena militaris:

 

b2b9845e7a80ac50791a81b79e9bf4fb.jpg

 

Micrathena sagittata:

 

Female_Micrathena_sagittata_-_Arrowshape

 

Kiwa hirsuta - kudłaty krab:

 

DfcF5WZ.jpg

 

Paralithodes rathbuni - najeżony, kolczasty krab:

 

spiny-king-crab.jpg?bc=white&h=477&mh=73

 

Lopholithodes foraminatus - ostry zawodnik:

 

Lopholithodes_foraminatusLargeMaleWillDu

 

Hoplophyrs oatesii - urocze maleństwo, a jest to krab:

 

Candy-Crab.jpg

 

Zebrida adamsii - zebrę i pod wodą znajdziesz:

 

4774510371_428e27c8c5_b.jpg

 

Achaeus japonicus - "krab orangutan" :

 

crab143CP.jpg

 

Neopetrolisthes maculatus - nakrapiane cudeńko:

 

39-20-4.jpg

 

Lithodes santolla - kolczasty i chyba nie taki mały:

 

1200px-Lithodes.santolla.JPG

 

Pariphiculus stellatus - a to to dziwne jakie:

 

149163_web.jpg

Jak Grecy w Krościenku spółdzielnię zakładali

$
0
0

ec383a23ed8f25d7.jpg

Foto: Thinkstock / Thinkstock

 

 

Bieszczady mają w sobie magię pogranicza. W górzystym krajobrazie przez wieki splatały się kultury, historie, opowieści. Czasem tak niezwykłe, jak ta o Grekach ze słonecznej Tesalii i Macedonii, którzy po wojnie przyjechali tutaj, by zbudować sobie raj w Krościenku koło Ustrzyk Dolnych.

 

 

Śladów jest niewiele

 

Po pierwsze groby. Szare, zwyczajne, niektóre chowają się pośród wybujałej trawy, większość z lekka sfatygowana przez upływający czas. Część opatrzona została krzyżami, gdzieniegdzie z owali czarno-białych fotografii spoglądają smagłe twarze. Na tablicach litery greckiego alfabetu układają się w imiona, nazwiska, inskrypcje. Niczym szyfr, czasem tylko przetłumaczony na "łacinkę".

 

Po drugie pomnik w sercu wsi. Z otoczonej łańcuchami podmurówki wyrasta kolumna z napisami w dwóch językach: "Nikos Belojannis, członek KC KPG, działacz międzynarodowego ruchu robotniczego, bohater narodu greckiego, urodz. 1915, stracony 30-III-1952 przez reakcyjny rząd grecki". Monument wieńczy płaskorzeźba z męskim profilem.

 

656efe44c8f9c710.jpg

Foto: pl.wikipedia.org © Creative Commons

 

Po trzecie ruiny pośród łak. Pomalowane na biało budynki obłażą z farby, porastają zielskiem, gubią dachówki, zapadają się w sobie. Przed laty należały one do rolniczej spółdzielni "Nea Zoi". Tutaj właśnie Grecy chcieli zacząć wszystko raz jeszcze, od zera.

Groby, pomnik, ruiny - okruchy starego świata, który trwał tylko przez chwilę.

 

Kierunek Polska, czyli nowy początek

 

Krościenko to niewielka wieś w Bieszczadach. Przez wieki przechodziła z rąk do rąk - stanowiła własność króla polskiego, Austriaków, w 1918 roku weszła w skład odrodzonej Rzeczpospolitej, wreszcie po drugiej wojnie światowej znalazła się w granicach Związku Radzieckiego. Jak się okazało - na krótko. Sowieci rychło doszli do wniosku, że kawał niezbyt urodzajnej ziemi korzystnie będzie wymienić z Polską na tak zwaną Sokalszczyznę, gdzie zalegały złoża węgla. Umowa podpisana została w 1951 roku.

 

625d898aeb6e1952gen.jpg

Krościenko, Cerkiew Narodzenia Matki Bożej, Foto: Onet

 

W czasie, kiedy Sowieci sposobili się do korekty granicy, na drugim krańcu Europy, w Grecji dogorywała wojna domowa, w której naprzeciw siebie stanęły wojska wspierające monarchię i prawicę oraz oddziały komunistów z DSE. W 1949 roku ci drudzy ponieśli klęskę. W kraju wprowadzona została wojskowa dyktatura, a komuniści oraz osoby o lewicowych sympatiach wraz z rodzinami zaczęli masowo wyjeżdżać za granicę. Na początku lat 50. na emigrację udało się łącznie 65 tysięcy osób.

 

- Kilkanaście tysięcy z nich wybrało Polskę - wyjaśnia Stefan Skotis ze Stowarzyszenia Greków w Polsce ,,Odysseas". - Większość trafiła na Dolny Śląsk. Około trzech tysięcy zostało osiedlonych w Bieszczadach - dodaje.

 

Grecy trafili w okolice Ustrzyk Dolnych, na ziemie dopiero co przekazane Polsce przez Związek Radziecki. Zajęli kilka niemal całkowicie wyludnionych wsi. Sercem nowego świata, który chcieli zbudować było Krościenko. - Grecy pochodzili głównie z Tesalii, Macedonii. Bieszczady trochę przypominały im dom - podkreśla Skotis.

 

Świat rozkwita, świat gaśnie

 

Pierwsi imigranci zajęli opuszczone gospodarstwa. W Krościenku założyli rolniczą spółdzielnię produkcyjną "Nea Zoi", co po grecku znaczy "Nowe Życie". Uprawiali ziemię, hodowali krowy, przede wszystkim jednak - owce i barany. Świat, chociaż zbudowany od podstaw, miał mieć grecką twarz.

 

- W spółdzielni pracowała większość mieszkańców okolicznych wsi. Językiem na co dzień tam używanym - można powiedzieć urzędowym - był grecki. Ludzie starali się pielęgnować ojczystą kulturę, tradycje, obchodzić narodowe święta - wylicza Skotis. Ale uczyli się też polskiego. Tym bardziej że wraz z upływem lat w zamieszkiwanych przez nich wioskach przybywało Polaków.

 

04b2fb2c463524e3.jpg

Foto: Paweł Wodzyński / Agencja BE&W

 

- Rodzice przyjechali do Krościenka za pracą, kiedy miałam osiem lat - wspomina Leokadia Bis. - Z Grekami żyło nam się bardzo dobrze. Pamiętam, jak rodzice napominali nas, żeby sąsiadom zawsze się grzecznie ukłonić. Poznaliśmy też trochę greckich słów. Psami to chleb, kalimera - dzień dobry, kalispera - dobry wieczór. Więcej nie pamiętam... - opowiada.

 

Ale Bieszczady to nie Peloponez. Wielu Greków nie potrafiło się tu do końca zadomowić. Doskwierał im wilgotny klimat, tęsknili. Kiedy w połowie lat 70. w Grecji upadła dyktatura i ukonstytuował się lewicowy rząd Andreasa Papandreu, spora ich część postanowiła wrócić.

 

- Ci, którzy zdecydowali się na wyjazd, brali ze sobą cały swój ruchowy dobytek - lodówki, łóżka, ubrania. Co mogli, pakowali w ogromne skrzynie i ruszali w drogę - opowiada Skotis. W Bieszczadach zostali nieliczni. Głównie ci, którzy wcześniej wżenili się w polskie rodziny. Grecki świat w odległym zakątku Polski zaczął gasnąć tak szybko, jak rozbłysnął.

[...]

 

Rozdarte serce

 

Tak więc grecki świat przestał istnieć. W Krościenku i okolicach nadal jednak można usłyszeć jego dalekie echa. Kilka lat temu we wsi został zorganizowany festiwal kultury greckiej. Założona przez imigrantów rolnicza spółdzielnia produkcyjna pozbyła się części budynków, ale działa nadal. Zachowała nawet nazwę "Nowe Życie".

 

Świadectwem dawnego świata są kamienie, ale też ludzie. W Krościenku i okolicach nadal żyje kilkanaście, może kilkadziesiąt osób, w żyłach których płynie grecka krew. Jedną z nich jest Aleksandra Ziembicka, sołtys Krościenka. - Grekiem był mój tato, ja czuję się Polką. Ale coś jednak w człowieku zostaje. Kiedy podczas mistrzostw Europy Polska grała z Grecją, serce miałam rozdarte... - uśmiecha się.

źródło

Tajemniczy obiekt zaskoczył pilotów myśliwca. Czy to UFO?

$
0
0

Tajemniczy obiekt nad oceanem został dostrzeżony przez dwóch pilotów amerykańskiego myśliwca. "Co to k*** jest?!" - pyta jeden z nich na nagraniu, które zostało zamieszczone w sieci.

 

"Wojskowy F/A-18 Super Hornet zarejestrował w podczerwieni niezidentyfikowany obiekt poruszający się ze znaczną prędkością. Departament obrony usunął datę i lokalizację z nagrania przed opublikowaniem go" - możemy przeczytać w opisie do filmu zamieszczonego w Washington Post.

To kolejny już montaż, który ukazuje się po ujawnieniu w grudniu, że Pentagon wydał miliony dolarów na program badania UFO.

 

 

 

Poza tym nagranie nie dostarcza nam praktycznie żadnych istotnych informacji, poza tym, że najwyraźniej automatyczny system namierzania działa świetnie, wyłapując nawet niewielkie obiekty z dużej odległości. Do tego został przecież stworzony.

Nie znamy natomiast dokładnej odległości od obiektu, i tym samym nie znamy jego rzeczywistej wielkości, a niewielki rozmiar na ekranie uniemożliwia ustalenie jego kształtu. Na koniec, o czym wielu komentujących zdaje się zapominać, z dużą prędkością porusza się tu przede wszystkim sam myśliwiec. Nawet więc rzekoma olbrzymia prędkość, może być tylko złudzeniem.

Prawdą pozostaje jedynie to, że jeśli obiekt nie został zidentyfikowany, to technicznie rzecz biorąc, jest to UFO (ang. Unidentified flying object).

Poszukiwacze teorii spiskowych od lat twierdzą, iż amerykański rząd wie o UFO więcej, niż nam się wydaje, wliczając w to najbardziej znane wydarzenie powiązane z tym fenomenem, czyli oczywiście lądowanie w Roswell, które doczekało się bardzo interesującej książki. Nic nie stoi też na przeszkodzie, aby i samemu obserwować niebo w poszukiwaniu tego typu zjawisk i innych kosmicznych zagadek - wszelkiej maści teleskopy, to naprawdę nieduży wydatek.

 

 

http://technowinki.onet.pl/tajemniczy-obiekt-zaskoczyl-pilotow-mysliwca-czy-to-ufo/pwst11

DARPA: project Biostasis

$
0
0

b3963a3988a5d7da.jpg

Domena publiczna

 

Lekarze szpitali polowych czy sanitariusze na polu bitwy mają bardzo mało czasu na ratunek rannych żołnierzy, zanim ich rany nie staną się na tyle groźne, a stan na tyle ciężki, że spowoduje śmierć lub trwałe kalectwo. Projekt Biostasis prowadzony przez amerykańską agencję DARPA, pozwala zyskać czas poprzez obniżenie aktywności biologicznej rannych już na polu bitwy.

 

Amerykańska agencja DARPA, ta sama dzięki której mamy np. Internet, opracowała ciekawy projekt o nazwie Biostasis. Jego podstawowym zadaniem jest zwiększenie szans na przeżycie i uniknięcie trwałych okaleczeń dla żołnierzy rannych na polu bitwy.

 

W warunkach polowych możliwości niesienia pomocy medycznej są mocno ograniczone, a o życiu rannego żołnierza często decydują sekundy. Głównym zadaniem projektu Biostasis jest przedłużenie tego krytycznego czasu, decydującego o życiu i śmierci rannych.

 

Naukowcy pracujący dla DARPA inspirację czerpali z natury. Wiele gatunków jest w stanie przejść ze stanu normalnej aktywności w tzw. stan anabiozy. W skrajnie niesprzyjających warunkach środowiskowych, prostsze formy życia mogą znacznie spowolnić swoje procesy biologiczne, dzięki czemu organizm jest w stanie przetrwać trudniejszy czas, co nie udałoby się, gdyby w tych samych warunkach zachowywał normalną aktywność biologiczną. Anabioza jest obserwowana u bardzo prostych form życia, takich jak nicienie, bakterie, niektóre pierwotniaki, niesporczaki czy dżdżownice.

 

Oczywiście homo sapiens to gatunek znacznie bardziej rozwinięty od dżdżownic, więc nie ma mowy o zwykłym skopiowaniu mechanizmów śmierci pozornej prostego organizmu w tak złożonym konstrukcie biologicznym jakim jest człowiek. Niemniej naukowcy pracujący w programie badawczym Biostasis osiągnęli pewien sukces. Za pomocą odpowiednio dobranych substancji biochemicznych są w stanie kontrolować przemiany energetyczne komórek na poziomie pojedynczych białek.

 

9e537d3aba3f6033.jpg

Domena publiczna

 

Zadanie polegające na spowolnieniu zegara biologicznego rannego nie jest trywialne. Główny problem to spowolnienie każdego procesu komórkowego możliwie równolegle, nie da się wstrzymać np. tylko niektórych funkcji pozostawiając pozostałe w zwykłym stanie. Druga kwestia to minimalizacja jakichkolwiek uszkodzeń na poziomie komórkowym podczas przywracania normalnego funkcjonowania organizmu. Projekt Biostasis jest jeszcze wciąż bardzo młody, mimo że trwa już od blisko 5 lat. Niemniej dopiero niedawno został on w ogóle publicznie ogłoszony, a pierwszy dzień, kiedy można będzie zadawać jakiekolwiek pytania z nim związane to 20 marca.

 

Ważne jest, że jeżeli program okaże się sukcesem, to jego rezultaty będą pomocne nie tylko w armii USA, leczy przysłużą się całej medycynie. Gdyby np. udało by się zachować życie ludzi, którzy umarli od ran odniesionych choćby w wypadkach drogowych. Fakt, że projekt od początku prowadzony był z myślą o zastosowaniach militarnych niewiele tu zmienia. Wszak internet też powstawał jako sieć komputerowa zdolna wytrzymać uderzenie nuklearne. Do dziś na szczęście uderzenia nuklearnego na skalę globalną nie doświadczyliśmy, a internet służy całej ludzkości.

źródło

Chińska stacja kosmiczna spadnie na Ziemię.

$
0
0

Tiangong-1 to chińska stacja kosmiczna, która rozpoczęła misję w 2011 roku. Niestety, w marcu 2016 roku Chińczycy stracili nad nią kontrolę. Pewnym było, że obiekt kiedyś w końcu wpadnie w ziemską atmosferę i zdaje się, że wydarzy się to już w bardzo niedługim czasie, o czym raportuje ESA.

 

tiangong-102a04f96ef3e452bc005d6e43765ca
 
Europejska Agencja Kosmiczna stara się monitorować chińską stację i z jej wyliczeń wynika, że obiekt wejdzie w atmosferę Ziemi pomiędzy 29 marca i 9 kwietnia. Nie jest to jednak w 100% pewne okno, bo ESA twierdzi, że to ciągle może ulec zmianie. Więcej szczegółowych informacji będzie znanych na dzień przed upadkiem stacji. Wtedy uda się ustalić miejsce, nad którym Tiangong-1 wejdzie w atmosferę. Nie będzie to jednak dokładna lokalizacja, a nadal przybliżona.

Tiangong-1 waży 8,5 tony i ma wymiary 10,4 x 3,35 m. ESA twierdzi, że stacja ulegnie znacznemu spaleniu w atmosferze, ale nie całkowitemu. Dlatego część odłamków spadnie na powierzchnię Ziemi. Specjaliści mówią, że pozostałości stacji spadną pomiędzy 43 stopniem szerokości północnej, a 43 stopniem szerokości południowej. To pas rozciągający się od środkowych części USA po południe Australii. Polska znajduje się poza tym obszarem.

 

Źródło 1   Źródło 2


Rosja planuje misje na Marsa

$
0
0

mars-fot-pixabay-970x542.jpg

Mars. Fot. pixabay

 

Autonomiczną misją na Marsa ma rozpocząć się nowy, rosyjski program kosmiczny - ujawnił podczas wywiadu Władymir Putin.

 

W 2011 roku klęską zakończyła się misja sondy Fobos-Grunt, która miała wylądować na marsjańskim księżycu, pobrać próbki gruntu i powrócić z nimi na Ziemię. Wygląda na to, że po ośmioletniej przerwie to lot na Czerwoną planetę otworzy nowy rozdział jej eksploracji w historii rosyjskiej kosmonautyki.

 

Putin zapowiedział, że po tym, jak w 2019 roku zakończy się program misji księżycowych, Rosja zacznie wysyłać misje na Marsa.

 

"Planujemy autonomiczne a później i załogowe loty w daleki kosmos, jako część programu księżycowego i eksploracji Marsa. Najbliższa misja rozpocznie się już niebawem, planujemy start misji na Marsa w 2019 roku." - powiedział Władymir Putin w wywiadzie przeprowadzonym na potrzeby powstającego filmu dokumentalnego.

 

"Nasi specjaliści spróbują wylądować w pobliżu biegunów, ponieważ istnieją dowody, że możemy znaleźć tam wodę. Na Księżycu można przeprowadzić wiele ciekawych badań naukowych, także takich dotyczących innych planet i przestrzeni kosmicznej" – powiedział rosyjski prezydent.

 

Zapowiedź marsjańskiej misji pozornie może wydawać się nieznacząca, ale w istocie rozszerza o "serię misji na Marsa" i tak już ambitny program kosmiczny Federacji Rosyjskiej.

 

Przypomnijmy, że według wcześniejszych zapowiedzi również w przyszłym roku ma wystartować pierwsza z misji księżycowych, która ma zbadać region bieguna południowego. Kolejna misja zaplanowana na rok 2023 ma przetestować technologie potrzebne do założenia stałej bazy, której budowę zaplanowano już po 2040 roku.

 

Nie można zapominać, że ciągle trwa wspólna misja Europejskiej Agencji Kosmicznej i Roskosmosu, exoMars, której pierwsza część odniosła połowiczny sukces (rozbicie lądownika Schiaparelli), a druga zaplanowana została na 2020 rok. Wtedy to na pokładzie rakiety Proton wystrzelone na Marsa mają zostać dwa łaziki: europejski i rosyjski.

 

Warto przypomnieć też, że we wtorek prezydent Trump zapowiedział, że dołoży wszelkich starań, by Ameryka stała się liderem w badaniach kosmosu.

 

Krytykowana od lata NASA może otrzymać dzięki temu olbrzymi zastrzyk pieniędzy i nowy bodziec do podjęcia wysiłku. Amerykanie stoją w o tyle dobrej sytuacji, że prywatna branża odnosi w ich kraju ogromne sukcesy. Chodzi tutaj przede wszystkim Muska. Dużą aktywnością w tej dziedzinie wykazuje się również Pekin.

 

źródło

źródło

Wyspa Wielkanocna znowu zadziwia

$
0
0

Wyspa Wielkanocna znowu zadziwia. Nowe badania podważają oficjalną teorię

 

 

29870683.jpg?w=466&h=349

 

Wyspa Wielkanocna, choć odkryta dawno temu, w pierwszej połowie XVIII wieku, do dziś budzi wiele kontrowersji i skrywa mnóstwo tajemnic.

Jeszcze do niedawna w kręgach akademickich wydawało się, że ludność zamieszkująca ten na pozór odludny zakątek Ziemi stanowiła barbarzyńskich wojowników, tymczasem najnowsze badania ujawniły zupełnie nieznane dotąd fakty podważające istniejący pogląd na temat dawnych mieszkańców Wyspy Wielkanocnej (Rapa Nui).

Otóż naukowcy poddali analizie ogromne nakrycia głowy posągów moai zwane pukao. Studia wykazały, że zawierają one wyryte malowidła. Ustalenie nieznanego wcześniej szczegółu pozwoliło zupełnie inaczej spojrzeć na zamierzchłe dzieje Rapa Nui. Znalezisko wskazuje, że społeczność Wyspy Wielkanocnej stanowiła zintegrowaną i wspierającą się grupę ludzi.

 

33754075822_3a73351a59_h-1-1024x576.jpg?

 

Posągi moai wciąż stanowią nieme świadectwo naszych przodków. Uważa się, że wykonane zostały maksymalnie 1500 lat temu, lecz analiza stopnia erozji wskazuje na znacznie starszy wiek posągów. Dodatkowo niektóre z nich znajdują się zakopane pod ziemią, z której wystaje tylko głowa moai. Dr Robert Schoch dowiódł, że naniesione osady nie były dziełem mieszkańców Rapa Nui, ale natury, co dowodzi, że moai są bardzo stare. Co ciekawe, bardzo wymownym faktem jest, iż bazalt, z którego wykonano najstarsze posągi nie znajduje się na powierzchni wyspy, ale głęboko pod wodą Pacyfiku…

 

Pukao od zawsze intrygowały badaczy swoim rozmiarem. Są to bowiem potężne, cylindryczne kamienie wykonane z czerwonej skorii- materiału wulkanicznego, charakterystycznego dla miejsc, gdzie występuje zastygła lawa. Pukao ustawiano na głowach posągów moai, co oficjalnie, według tradycji polinezyjskiej uważa się za oddanie czci przodkom. Niektóre pukao są naprawdę imponujące i ważą nawet 70 ton. Jakim cudem prymitywna ludność umieściła na szczytach posągów te ogromne „kapelusze”? Po mimo przeprowadzenia eksperymentów mających na celu wyjaśnienie tej tajemnicy nikomu nie udało się rozstrzygnąć zagadki dźwigania pukao. Niektóre z nich nie doczekały się umieszczenia na czubku moai i rozrzucone po całej wyspie stanowią okazję dla przyjezdnych naukowców, którzy mogą je odpowiednio przebadać.

 

easter-island-heads-bodies-1200x675.jpg?

 

Tym razem wykorzystano nowoczesną technologię umożliwiającą wykonanie trójwymiarowych modeli komputerowych. W ten sposób badacze przyjrzeli się poszczególnym pukao zdecydowanie bardziej szczegółowo odkrywając ciekawe przykłady starożytnej (albo nawet prehistorycznej) sztuki. Nie wiedzieć dlaczego, bardzo często dochodzi do sytuacji, kiedy zbadanie określonej kultury rozwijającej się w niezwykle odległych nam czasach wymagane jest zastosowanie najnowocześniejszej techniki. Jest to dowód, iż nasi przodkowie, to nie zwykłe „małpoludy”, lecz nierzadko skomplikowane i wrażliwe społeczności, którym powinniśmy (naukowcy) poświęcić naszą całą uwagę, aby poznać ich życie.

 

Profesor antropologii i dyrektor programu badawczego „Environmental Studies” na Binghamton University powiedział:

 

„Konstrukcja moai i umieszczenie pukao były kluczowymi elementami sukcesu wyspy. W naszej analizie zapisów archeologicznych widzimy dowody, które pokazują, że wspólnoty prehistoryczne wielokrotnie współpracowały przy budowie zabytków, a działanie polegające na współpracy przyniosło korzyści społeczności, umożliwiając dzielenie się informacjami oraz zasobami”.

 

easter-island-51.jpg?w=610&h=246

Niestety, podania dotyczące losów Wyspy Wielkanocnej są ubogie, dlatego nie potrafimy wyjaśnić historii tego zakątka Ziemi. Lipo przyznał jednak, że za każdym razem, gdy prowadzone są badania na Rapa Nui, badacze odkrywają coś, co zupełnie ich zdumiewa. Legendy głoszą, że Wyspa Wielkanocna była niegdyś częścią znacznie większego lądu, który uległ okrojeniu w wyniku wielkiego kataklizmu w okresie prehistorycznym. Czyżby zatem korzenie powstania kultury na Rapa Nui sięgały aż tak daleko w przeszłość? Myślę, że odpowiedź na to pytanie jest fundamentalne, jeżeli mówimy o chęci odkryciu prawdy o powstaniu pierwszych cywilizacji na świecie i przełamaniu trwającej zmowie milczenia o niewygodnych faktach dla establishmentu naukowego.

 

Żrudło:LINK

 

Posągi z Wysp Wielkanocnych to dzieło prymitywnych wyspiarzy! Tak twierdzą antropolodzy.

 

Zakończone ostatnio badania dowiodły, że mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej znanej też pod nazwą Rapanui definitywnie nie mieli kontaktu ze światem zewnętrznym aż do przybycia Europejczyków na wyspę w 1722 roku. Czy oznacza to jednak, że ta zamknięta wyspiarska społeczność rzeczywiście zbudowała dziesiątki ogromnych posągów nazywanych Moai?

 

Do takich wniosków doszedł zespół antropologów, którzy opublikowali wyniki swoich badań w czasopiśmie specjalistycznym Current Biology. Naukowcy są tego pewni, ponieważ o ile doszło tam do jakichkolwiek spotkań z ludźmi z poza wyspy to nie ma po tym śladu w ich genomie. W trakcie eksperymentu naukowcy przeanalizowali sekwencje DNA wyodrębnione ze szczątków pięciu osób, z których trzy pochodzą z XIV-XV wieku, a dwie pozostałe z ludzi urodzonych między końcem XIX a początkiem XX wieku.

 

Naukowcy nie byli w stanie określić, kiedy doszło do pierwszego kontaktu, który zmienił genom współczesnych Paskuitów. Obecnie, DNA mieszkańców wyspy zawiera od 6% do 8% materiału genetycznego pochodzącego od rdzennej ludności. Z tego powodu badacze planują kontynuować badania w tym kierunku, aby dokładniej określić, w jaki sposób i kiedy nastąpiło wejście tego genu z kontynentu i skąd pochodzi. Obecnie, szacuje się że lud Rapanui przybył na Wyspy Wielkanocne w drugim wieku naszej ery. Do tej pory uważano że cywilizacja odpowiedzialna za stworzenie ogromnych posągów Moai, które są główną atrakcją turystyczną na wyspie jest bardziej związana z ludami prekolumbijskimi niż z mieszkańcami innych wysp w regionie.

 

Oznaczałoby to, że odnalezione dotąd blisko 900 rzeźb Moai, rzeczywiście zostały wyrzeźbione przez starożytnych kamieniarzy z ludu Rapa Nui. Większość z nich powstała ze stożka wulkanicznego Rano Raraku, gdzie w dalszym ciągu znajduje się ponad 400 statuł Moai, które pozostają w różnych fazach budowy. Wiele wskazuje na to, że kamieniołom został nagle opuszczony, a na wpół wyrzeźbione posągi pozostawione same sobie. Przed kilkoma laty, prowadzono tam nawet projekt badawczy, który miał za cel wykopanie dwóch z posągów w celu ustalenia, co znajduje się w ich części podziemnej. W rezultacie, ustalono że w ziemi znajduje się duża ilość czerwonego barwnika co sugeruje, że posągi miały właśnie taki kolor. Wielkość wykopywanych posągów sięgała 7 metrów.

 

Część środowiska naukowego sugerowała już długie lata, że ich twórcami musieli być osadnicy z Polinezji lub ogólnie pojętej Ameryki Południowej. Jednakże nowe badania, stawiają te tezy pod zupełnie innym światłem. Jeśli posągi Moai, rzeczywiście powstały za inicjatywą mieszkańców wyspy Rapa Nui to dlaczego gdy Europejczycy dotarli na wyspę w połowie XIX wieku, większość z nich była już przewrócona? Wyspa Wielkanocna to bez wątpienia jedna z najbardziej interesujących zagadek naszych czasów, ale pełne poznanie jej tajemnic będzie trwało jeszcze wiele lat.

 

​Źródło:Link 


Kultura. Tajemnicza Wyspa Wielkanocna

 

Odosobnione miejsce na Ziemi

 

Stworzyli unikatowy system zapisu i wykuwali wielotonowe posągi kamienne – starożytni Egipcjanie? Nie! Mieszkańcy jednego z najbardziej odosobnionych miejsc na Ziemi - Wyspy Wielkanocnej. Mimo dekad badań ich dzieje nadal kryją wiele niewiadomych.

Wyspa Wielkanocna (Rapa Nui), położona na Pacyfiku, ma powierzchnię zbliżoną do Katowic. Do najbliższej zasiedlonej wyspy na Polinezji jest z niej ok. 2000 km, a do stałego lądu – Ameryki Południowej – ok. 3600 km. Została odkryta przez Europejczyków dopiero w 1722 r. w niedzielę wielkanocną, co jest źródłem jej dzisiejszej nazwy.

– Dziś nie ma już żadnych wątpliwości, że ludzie przybyli na Wyspę Wielkanocną z Polinezji. Ten fakt potwierdzają m.in. badania genetyczne – opowiada w rozmowie z PAP dr hab. Zuzanna Jakubowska-Vorbrich z Instytutu Studiów Iberyjskich i Iberoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Zagadką jednak pozostaje motywacja żeglarzy. – Być może była to chęć zdobycia nowych terenów, a może przeludnienie? – przypuszcza badaczka.

 

wyspa-wielkanocna-tajemnica-ludzie-dzicz

 

Trwają też dyskusje, kiedy ludzie przybyli na wyspę. Długo uważano, że nastąpiło to nawet 1500 lat temu. Najnowsze badania zdecydowanie skracają ten okres. Stało się to najprawdopodobniej między X a XIII w.

 

Ciągle zagadką jest dla naukowców unikatowe pismo, którego używali mieszkańcy wyspy – rongorongo – To pismo ideograficzne, podobne do hieroglifów. Składa się z symboli przedstawiających m.in. zwierzęta – pisuje dr hab. Jakubowska-Vorbrich. Inne ludy polinezyjskie nie miały własnego systemu pisma. Dlaczego zatem pojawiło się na jednej z najbardziej osamotnionych wysp świata?

Do naszych czasów zachowało się 25 zabytków, na których znajdują się teksty wyryte w piśmie rongorongo. Zdania odczytywano w systemie odwróconego bustrofedonu – należało obracać przedmiot w czasie czytania. W opinii badaczki pismo znała elita wyspy. Niestety po przybyciu Europejczyków jego znajomość szybko poszła w zapomnienie.

Na szczęście przetrwały przekazy mówione na temat znaczenia i funkcji moai – czyli monumentalnych kamiennych posągów, ukazujących sylwetki ludzi z dużymi głowami (aż do bioder). Stały się symbolem wyspy ze względu na swój bardzo charakterystyczny wygląd. Różnią się wielkością – niektóre ważą kilka, a największe kilkadziesiąt ton. Według szacunków wykuto około tysiąca sztuk. Jak wyjaśnia ekspertka z UW, były to wizerunki protoplastów – w tłumaczeniu z języka rapanui były to "żyjące twarze przodków”, do których się modlono.

Wśród posągów dominują przedstawienia mężczyzn, ale są też kobiety. Umieszczano je na ogół na platformach kamiennych.

"Kilkaset lat temu widok, jaki ukazywał się wyspiarzom musiał być odmienny od dzisiejszego - po pierwsze w momencie postawienia posągu kamień miał jasną żółto-pomarańczową barwę. Oczy posągów – wkładane podczas ceremonii – wykonywano z białego korala, ze źrenicą z obsydianu – czarnego szkła wulkanicznego. Z kolei krawędź platform, na których je umieszczano, zamarkowano czerwonym kamieniem. Teraz posągi i platformy są po prostu szare – opowiada Jakubowska-Vorbrich.

 

Zaznacza, że kolor z pewnością odgrywał ważną rolę wśród mieszkańców wyspy, np. tylko osoby wywodzące się z elity mogły nosić farbowane ubrania. Szczególnie ceniono sobie czerwień i żółć, a zupełnie nie znano i nie stosowano koloru zielonego i niebieskiego.

Naukowcy nadal spierają się, w jaki sposób transportowano posągi z kamieniołomów. Zdaniem części z nich jako rolek używano bardzo cenionych (bo z czasem coraz rzadszych na Rapa Nui) drzew. Według innych przeciągano je na linach, w pionie. Pomocne w tym miały być kamienne drogi, które znajdują się na wyspie – niwelować miały one zagłębienia i przewyższenia, dzięki czemu transport miał być prostszy. Pierwsza wersja stoi pod znakiem zapytania z tego względu, że na wyspie rosły głównie palmy, które nie są drzewami wytrzymałymi na wielotonowy nacisk.

– Według jednej z legend posągi miały chodzić. A to wszytko dzięki „mana” – co można tłumaczyć, jako siłę magiczną, autorytet, ale też wiedzę. Wygląda na to, że posągi „szły” po prostu dzięki nauce – posiadano wiedzę, która pozwalała przesunąć ten ciężar – uważa Jakubowska-Vorbrich.

Rapa Nui zamieszkiwało jedno plemię, na które składało się 10-11 klanów. Władzę nad wyspą sprawowali dziedzicznie przedstawiciele tylko jednego z nich. Natomiast spośród wszystkich wybierany był przywódca duchowy – to stanowisko pojawiło się jednak dopiero w późniejszym czasie. Każdy z kandydatów wskazywał zawodnika, który w jego imieniu brał udział w specjalnej konkurencji. Polegała na jak najszybszym znalezieniu jaja rybitwy czarnogrzbietej na sąsiadującej wysepce.

W popularnych doniesieniach pojawia się czasami informacja, że w momencie przybycia Europejczyków na wyspę stan jej środowiska był opłakany, a lokalni mieszkańcy – przymierali głodem.

– Taki obraz nie jest prawdziwy. Nie mamy żadnych dowodów na klęskę głodu w tym okresie. Wręcz przeciwnie, dzięki badaniom w ostatnich latach dowiedzieliśmy się, że rolnictwo na Wyspie Wielkanocnej stało na bardzo wysokim poziomie, a dzieci były karmione piersią do 3. roku życia – argumentuje ekspertka. W jej ocenie prawdziwa katastrofa nastąpiła na Wyspie Wielkanocnej dopiero w XIX w., kiedy dotarli tam łowcy niewolników.

– Był to koniec dla struktury społecznej, która istniała na wyspie od kilkuset lat. Pustkę wypełnili misjonarze - dziś mieszkańcy Rapa Nui są chrześcijanami, choć część dawnych wierzeń przetrwała – stwierdza badaczka.

 

Źródło:Link


3_600x403_thb_121139.jpg

Francuski ryt z 1786 r. przedstawiający posągi na Rapa Nui.

Klaun w Koszalinie.

$
0
0

Wrzucam filmik dla niezorientowanych w temacie. 

Tutaj instagram klauna. 

Jest podejrzenie, że to jakaś akcja marketingowa Spotted: Koszalin jednak jak na razie ostatecznych dowodów brak. Jedynie komentarz założyciela Spotted o live na youtubie "ale poszło <3" i post użytkownika wykopu o poście dodanym na spotted w październiku 2017 (według antyradia pierwszy raz klauna widziano w 2016 roku). Filmik tu

Co myślicie? Moim zdaniem to raczej jakiś mało śmieszny żart, a nie akcja marketingowa, choć przyznam, że klaun robił sporo szumu. Szczególnie, że dziewczyna ze spotted rozmawiała z tym youtuberem na żywo i wszystko tłumaczyła. 

Planetoida Bennu zmierza ku Ziemi

$
0
0

Jak podaje portal news.com.au, ku Ziemi zbliża się ogromna, bo niemal 500 metrowej średnicy i niezwykle ciężka (77 miliardów ton!)) asteroida Bennu. Według prognoz naukowców może uderzyć w Ziemię w 2135 roku i choć szanse na sprawdzenie się czarnego scenariusza są niewielkie, naukowcy już myślą, jak zapobiec zagrożeniu.

 

asteroida.png

 

Amerykanie mają pomysł, jak zapewnić nam bezpieczeństwo. Asteroidę może zniszczyć statek kosmiczny, który rozbije się o skałę lub wystrzeli w jej kierunku broń jądrową. To oficjalny plan rządowych naukowców, którzy chcą zminimalizować ryzyko katastrofy - podaje "Express". Groźby nie bagatelizuje też NASA - eksperci wymienili planetoidę w oficjalnym dokumencie, jakim jest tabela ryzyka instytutu.

 

,,Jeśli obiekt zagrażający Ziemi będzie wystarczająco mały i wykryjemy go w odpowiednim momencie, będziemy mogli go zniszczyć'' - tłumaczy BuzzFeedowi David Dearborn z Lawrence Livermore National Laboratory.

 

Zderzenie z Bennu wywołałoby kataklizm na niespotykaną dotąd skalę. Na razie asteroida krąży na orbicie oddalonej od Ziemi o 86 milionów kilometrów. Bennu cały czas zbliża się do naszej planety. Planetoida będzie miała kilka okazji, by zderzyć się z Ziemią, jednak naukowcy oceniają to jako mało realne.

 

Poniżej plan zniszczenia asteroidy.

 

źródło1

źródło2

Incydent kpt. Coyne`a

$
0
0

coyne.jpg

Domena publiczna

 

Późnym wieczorem 18 października 1973 roku kpt.rez. L.J. Coyne, dowódca sanitarnego helikoptera UH-1H 316 jednostki szpitalnej armii USA, otrzymał polecenie startu z lotniska w Columbus na lotnisko do swojej macierzystej bazy na lotnisku Hopkins w Cleveland, 96 mil morskich na północny wschód.

 

UH-1H.jpg

UH-1H. Domena publiczna

 

Załoga helikoptera liczyła cztery osoby:   Kapitan Lawrence J. Coyne, który posiadał piętnastoletni staż lotniczy, pilot porucznik Arrigo Jezzi, sierżant John Healey - lekarz pokładowy oraz szef załogi, sierżant Robert Yanacsek.

W 40 minut po starcie, kiedy helikopter leciał na wysokości 750 m z prędkością ponad 160 km/h, sierżant Robert Yanacsek zwrócił uwagę dowódcy samolotu na czerwone światło, które od jakiegoś czasu leciało równolegle z helikopterem.

 

coynecrewposition.jpg

UH-1H. Domena publiczna

 

W tym samym momencie światło jakby słysząc meldunek sierżanta ruszyło gwałtownie w kierunku lecącej maszyny.

 

„Ta świetlista wieża cholernie szybko na nas leci” krzyknął  Yanacsek i kpt. Coyne aby uniknąć nieuchronnego zderzenia, skierował helikopter pod kątem 20 stopni w kierunku ziemi. Ale manewr okazał się bezskuteczny , światło , które w ok. 10 sekund przebyło drogę od linii horyzontu do helikoptera także obniżyło w trakcie tego błyskawicznego skoku swój pułap lotu i nadal leciało po kolizyjnym kursie.

 

Maszyna wojskowa była już na wysokości ok. 600 m i stromo schodziła w kierunku ziemi.

 

„Nie próbowałem wcale się unieść – relacjonował po wylądowaniu kpt. Coyne – nie było żadnych turbulencji powietrznych, ani nie słyszeliśmy żadnych odgłosów, poza silnikiem naszego samolotu. Kiedy helikopter zszedł na 510 m odczuliśmy uderzenie z prawej strony. Przestraszyłem się.Obiekt był potwornie szybki”

 

Jednak uderzenie nie spowodowało żadnych utrudnień w locie. Załoga ze zdumieniem i strachem wyglądała przez okna i dostrzegła nieznany obiekt przemieszczający  się w przestrzeni powietrznej dokładnie w tempie  helikoptera, czyli ok. 160 km/godz, ok. 150 m powyżej samolotu.

 

Członkowie załogi włącznie z dowódcą relacjonowali później:

 

„Była to duża, szarego koloru metaliczna powłoka , o długości około 18 metrów, zbliżona kształtem do cylindra. W przedniej części obiektu świeciło się światło czerwonego koloru, oraz cały przedni jego kontur jarzył się w kolorze czerwieni. Środek sprawiał wrażenie delikatnej kopuły. W tylnej części obiektu błyszczało zielone światło,które poruszało się we wszystkie strony na wzór szperacza. Było tak silne,że w momencie kiedy jego promienie wpadały do kabiny, nawet jarzący się czerwonymi światełkami pulpit helikoptera, nabierał zielonego zabarwienia”.

 

Coyne-Object.jpg

Drawing of the object made under Captain Coyne and Sergeant Yanacsek's direction.
Domena publiczna

 

Kapitan Coyne usiłował nawiązać łączność radiowy z z wieżą kontroli lotów w bazie powietrznej w Mansfield, znajdującą się dziesięć mil na północny zachód, jednak po początkowym potwierdzeniu  kontaktu ("This is Mansfield Tower, go ahead Army 1-5-triple-4") łączność radiowa została przerwana. JPróby jej przywrócenia na innych częstotliwościach także nie przyniosły rezultatu.Kanał i tony kluczowe były słyszalne, nie było jednak odpowiedzi z Mansfield.

 

Ale najbardziej zdumiewającym i niesamowitym okazał się  inny  fakt.

 

Maszyna wojskowa w obawie przed kolizją wciąż leciała w dół. w chwilę po zderzeniu helikopter miał już pułap tylko 450 metrów i jego dowódca nie dotknął od tego momentu sterów.

 

„- Tymczasem, gdy po chwili obserwacji lecącego , nieznanego obiektu rzuciłem okiem na wysokościomierz, nie wierzyłem własnym oczom"– opowiadał kpt. Coyne badaczom „UFO Investigator”

 

– "Odczytałem  na wysokościomierzu,że maszyna znajduje się na wysokości 1050 metrów. A przecież nie dotykałem sterów. Wszystko znajdowało się nadal w pozycji opadania pod kątem 20 stopni. A mimo tego, w przeciągu 2-3 sekund unieśliśmy się w górę 1140 metrów, bez jakiegokolwiek odczucia działania ciążenia , normalnego podczas tak gwałtownego unoszenia się w górę…Nie słyszeliśmy żadnych dźwięków, nie rejestrowaliśmy żadnych prądów powietrznych”.

 

Kiedy po paru minutach UFO błyskawicznie odleciał , uwolniony od jego mocy helikopter nawiązał bez problemu kontakt radiowy z ziemią , a następnie bez jakichkolwiek dalszych przygód wylądował  na lotnisku Hopkins Airport w Cleveland.

Oczywiście dowództwo wojskowe próbowało przekonać Coyne`a o konieczności „zmodyfikowania” raportu opisującego wydarzenia w powietrzu.

 

Jednak kpt. Coyne oświadczył:

 

„JESTEM DOWÓDCĄ WOJSKOWYM. NIE WIERZĘ W ŻADNE UFO, MAŁYCH, ZIELONYCH KOSMITÓW I INNE TEGO RODZAJU RZECZY. POCZUWAM SIĘ JEDNAK DO OBOWIĄZKU PRZEKAZANIA ARMII  USA OFICJALNEGO I SZCZEGÓŁOWEGO RAPORT O  TYM  INCYDENCIE”

 

coynefoiadoc1.jpg

Freedom Of Information Act Document File. Domena publiczna

 

 

Materiały  na temat opisywanego incydentu zawarte w:

United Press International -biuletyn z 3 listopada 1973 r.

APRO Bulletin nr wrześniowo-październikowy 1973 r.

UFO Investigator 1973 r.

źródło

 

 

Viewing all 3197 articles
Browse latest View live