Quantcast
Channel: Paranormalne.pl - Forum
Viewing all 3198 articles
Browse latest View live

Jaki sprzęt do nagrań nocnych - niebo

$
0
0

Sorry jesli temat zalozylem nie w tym miejscu .../

Witam , dawno mnie tu nie było :).
Czy jest mi ktoś w stanie pomoc , szukam jakieś kamery do nagrań nocnych nieba , gwiazd , drogi mlecznej itd

Co byście polecili za sprzęt do nagrań nocnych ?
 

Budżet myślę ze max 5-6k 

Myślałem nad SionyX Aurora Pro  - ale po glebszej analizie stwierdzam ze za tą cene to lipa straszna 720p :/

Proszę o pomoc - może znajdzie sie ktoś kto ma pojęcie lepsze niż ja w temacie - pozdro :)


Przemyslenia po obejrzeniu serialu Netflixa ,,Porwanie Madeleine McCann'' (2019)

$
0
0

Obejrzałem dziś na Netflixie kilka odcinków 8-odcikowego serialu dokumentalnego ,,Zaginięcie Madeleine McCann '' (rok prod. 2019). No i co oczywiste po takiej sesji wróciłem myślami do tego wydarzenia z przed wielu, wielu lat, nadal jak wiadomo nie rozwiązanego niestety :( Mam kilka pomysłów, co mogło się stać:

 

  1. Jak wiecie jestem wyznawcą spisków, wszelkiego rodzaju sfingowań, hoaxów itp (np. IMO E. Presley, M. Jackson i 2Pac Amaru Shacur żyją i tylko zrobili hoaxa). No więc idąc tą ścieżką, może wszystko jest dobrze, może Maddie żyje cała i zdrowa? Mam na myśli że Garry i Kate McCannowie wpadli na pomysł by sfingować porwanie po prostu by zarabiać na tym kasę? Przecież założyli Fundusz im. Madeleine i czerpią z tego niezłą kasę. Może więc Maluszka (no dziś już nastolatka) żyje gdzieś u jakiejś ich rodziny cała i zdrowia i rodzice dobrze o tym wiedzą (odwiedzają ją czasami, gadają z nią przez komórkę, na necie itp.)? No a żeby pozostała nierozpoznawalna to zrobili jej operację plastyczną i operację tej wady oczka (to tzw. coloboma)? Przecież o takiej operacji i z usuniętą tą charakterystyczną colobomą byłaby nie do poznania, każdy kto by ją zobaczył nie poznałby w niej Maddie, po prostu byłaby zwyczajną, kolejną dziewczynką, szarą, niczym się nie wyróżniającą z tłumu. Zapytacie jak technicznie to mogli zrobić, skoro aż do tamtego feralnego dnia Maluszka była widziana codziennie. Już wyjaśniam: przyjaciółka/koleżanka Kate i Garrego szła sprawdzić bezpieczeństwo dzieci (bo akurat była jej kolej). Idąc zobaczyła mężczyznę niosącego dziecko na rękach. Wg tego pomysłu mógł to być jakiś wujek/krewny MacCannów lub nawet dziadek Madeleine (wtajemniczeni w plan). Maddie ich znała, wiec im zaufała, dała się wziąć na ręce i zabrać.  Wrócili z nią do Anglii, do domu no i potem wspomniana operacja plastyczna i usuniecie colobomy. 
  2. Ta mniej pozytywna wersja - porwanie. Gdy została porwana to miała zaledwie 3 latka. No więc tak małej dziewczynce mogli porywacze, nowi rodzice bardzo łatwo sprać mózg, wmówić, ze nie nazywa się Madeleine McCann tylko inaczej np. Dorothy Smith (pierwsze lepsze imię i nazwisko jakie wpadło mi do głowy). No więc teraz już jako nastolatka, gdy przegląda neta i widzi zdjęcia Maddie (czyli swoje) to wierzy we wmówione jej PRZYPADKOWE PODOBIEŃSTWO i myśli, że sprawa jej nie dotyczy. Możliwe tez, że po tylu latach prania mózgu wcale już nie pamięta swoich prawdziwych rodziców i rodzeństwa (młodszy brat i młodsza siostra - bliźniaki) i święci wierzy, że nowi rodzice to jej prawdziwi.  Nie wykluczam też, że operację plastyczną i usunięcie colobomy (patrz pkt 1) zrobili jej porywacze, nowi rodzice właśnie by była nie do rozpoznania.
  3. Pierwsze słowa Kate po odkryciu zniknięcia Maddie: ,,They took her!!!'' no i zostawienie drzwi otwartych. Może więc komuś wisieli cos za coś (np. kasę) i się umówili, że ta osoba wejdzie, weźmie sobie coś wartościowego i się ulotni (ewentualnie wierzyciel zastraszył ich i zmusił do zostawienia drzwi otwartych właśnie by sobie umożliwić wejście do mieszkania)? No i osoba X weszła do apartamentu i pomyślała, że za tak duże długi to nie ma nic cenniejszego niż ich córeczka i ta osoba sobie ją po prostu wzięła? Ewentualnie McCannowie tak X'owi zaleźli za skórę, że po prostu właśnie wziął sobie to co dla nich najcennejsze by sprawić im niewyobrażalny ból (zemsta może być okrutna)? Łopatologicznie: ,,They took HER!!!!'' (z naciskiem wg mnie na ,,her''). Czyli wierzyciel miał wziąć co innego a wziął JĄ. 
  4. Zadziwia mnie też to, że ten przyjaciel/kolega tak chętnie podjął się zastąpić Kate (gdy była jej kolej sprawdzać bezpieczeństwo dzieci). Wg Netflixa wszedł do apartamentu McCannów ale nie zajrzał do pokoju gdzie były dzieci (ponoć bo było tam cicho i ciemno). Tu się nasuwają 2 możliwości:
  • Ten kolega tak naprawde nie wie czy wtedy jeszcze Maddie była w pokoju. Równie dobrze już mogło jej nie być - porwanie mogło nastąpić więc DUŻO WCZEŚNIEJ NIZ SIĘ PRZYJMUJE OFICJALNIE.
  • On sam mógł coś Maluszce zrobić - nawet nieumyślnie lub właśnie umyślnie, z premedytacją. Ukrył gdzieś Ciałko i wróciwszy do towarzystwa w knajpie powiedział, że nie sprawdzał dokładnie pokoju dzieci bo było ciemno i cichutko. Potem pomagał w poszukiwaniach itp na zasadzie: morderca zawsze wraca na miejsce zbrodni no i by mylić śledczych, by kierować śledztwo na mylne tory. 

 

Tak poza tym, wspomniany serial Netfixa mówi, że w Portugali państwo McCann są oficjalnie uznani za podejrzanych w sprawie. Ciekawe więc, że Portugalia do dziś nie wystąpiła do Interpolu o ENA (Europejski Nakaz Aresztowania) dla nich. Niby ich podejrzewają ale tak naprawdę nic nie robią by założyć im kajdanki. Czyżby sama Policja w Portugali zdawała sobie sprawę, że te dowody są tak naprawdę niezbyt dużej wartości i tak naprawdę McCannowie są niewinni? Dowodem na to jest wg mnie tak łatwe pozwolenie McCannom na opuszczenie Portugalii i powrót do domu, do Anglii. Przeciez tzw. Policja Sądowa (Polícia Judiciária) i GNR (Republikańska Gwardia Narodowa) godzinami przesłuchiwały zarówno Kate jak i Garrego i oficjalnie uznały ich za podejrzanych. Na pewno więc wiedziały o ich wyjeździe. Przecież jakby tak naprawdę na serio podejrzewali ich to by swoimi metodami (np. zakaz opuszczania kraju, śledzenie ich na każdym kroku, zatrzymanie na odprawie na lotnisku itp.) nie pozwolili na wyjazd. Naprawdę dziwi mnie takie łatwe pozwolenie na wyjazd z kraju podejrzanych. Zbyt łatwe.

Obserwacja, północ województwa Lubelskiego

$
0
0
Witam, 31 sierpnia o godzinie ok. 22:20 zaobserwowałem dwa obiekty, były dość daleko ale świeciły na tyle mocno, że doskonale je widziałem, znajdowały się niedaleko księżyca. Nic dziwnego poza tym, że zdawało mi się jak by powoli zmieniały swoje położenie na niebie. Wyjąłem telefon i zamierzałem zrobić kilka zdjęć, Księżyc był na tyle jasny, że w aparacie telefonu nie było widać prawie żadnych gwiazd, ale te obiekty udało mi się sfotografować, ale nie całkiem dobrze. Gdy robiłem zdjęcia te obiekty zaczęły się nagle poruszać i zatrzymywać co poskutkowało ( na zdjęciach będzie widać ). Zrobiłem jakieś 4 zdjęcia, a potem zniknęły mi z oczu te obiekty. Oceńcie sami. Zdjęcia zrobiłem w przybliżeniu a to światło w chmurach to światło bijące od Księżyca.

Załączone grafiki

  • 20200801_214843.jpg
  • 20200801_214323.jpg
  • 20200801_214258.jpg
  • 20200801_214234.jpg

Domowe egzorcyzmy...

$
0
0

107601223_659662234619977_302284756434080921_n.png

-To było coś strasznego - mówili sąsiedzi rodziny mieszkającej w bloku.

 

Pod koniec stycznia 2015 roku spokojnym blokiem na Bronowicach w Lublinie wstrząsnęło pewnie wydarzenie, które zdaje się zaprzeczać prawom logiki… Od godziny 15.00 z jednego z mieszkań zaczęły dochodzić niepokojące krzyki. Lokal zajmowała spokojna do tej pory czteroosobowa rodzina. Nigdy wcześniej nie interweniowała u nich policja. Cieszyli się opinią spokojnych i pobożnych ludzi.

 

Wyraźnie za drzwiami było słychać wołanie: "Boże, wypędź szatana" i "Demonie, odejdź" oraz odgłosy modlitw i śpiewy. Wszystko zlewało się w jedną katatonię dźwięku. Do tego dochodziło tupanie, szuranie, drapanie i tępe uderzenia w ściany.

 

Po 23.00 sąsiedzi zawiadomili w końcu policję. Mimo usilnych starań nikt nie otwierał drzwi. Wezwano więc na pomoc strażaków, którzy wyważyli okno na balkonie na parterze budynku i otworzyli drzwi.

 

To, co ujrzeli w środku zszokowało wszystkich obecnych… 14-letnia dziewczynka i jej 20-letni brat byli nieprzytomni, a ich 47-letni ojciec był niesamowicie pobudzony - krzyczał, miotał się i zachowywał agresywnie. Matka powtarzała w kółko te same zwroty z Biblii. Cała czwórka była naga. Wszyscy mieli zgolone włosy. Biegali jak w amoku po mieszkaniu i oblewali się wodą. Wszędzie znajdowały się zniszczone wizerunki świętych. Część była nadpalona.

 

- Całe mieszkanie było zalane wodą, a ludzie wyglądali strasznie. Młode osoby ratownicy wynosili na noszach. Zarówno chłopak, jak i dziewczyna byli nieprzytomni. Ojciec strasznie krzyczał, rzucał się - relacjonował świadek.

 

Rodzina była przekonana, że 14- letnią dziewczynę opętał demon. Prosili kilkakrotnie o pomoc egzorcystów. Jednak stwierdzili, że ich pomoc to za mało i sami postanowili tamtego dnia wypędzić złego ducha.

 

- Córka krzyczała, żeby nikogo nie wpuszczać, bo to zły idzie - relacjonuje prokurator Banach.

 

To sama nastolatka zdecydowała się na tak radykalny krok. Wymogła na członkach swojej rodziny czterodniowy post. Kolejnymi sugestiami dziewczynki, którym rodzina się poddała, było wrzucenie książek do wanny i zalanie ich wodą. Następnie wymusiła, aby ojciec polewał ją i matkę wodą. Kazała też obciąć sobie włosy i pociąć ubranie. Syn miał się tylko przyglądać temu spektaklowi…

 

Cała rodzina została przewieziona do kilku lubelskich szpitali. Ostatecznie trafili jednak do Szpitala Neuropsychiatrycznego. Sprawą natychmiast zajęła się prokuratura. Równie tak samo szybko zostało umorzona.

 

- Prowadziliśmy dochodzenie w sprawie narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia lub uszczerbku na zdrowiu małoletniej osoby przez osoby, na których ciążył obowiązek opieki nad nią. Wobec braku znamion czynu zabronionego, dochodzenie zostało umorzone - informuje Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

 

„Prokuratura w uzasadnieniu decyzji podkreślała, że w przypadku przeprowadzania "egzorcyzmów" nie doszło do popełnienia przestępstwa. Podstawą do umorzenia sprawy były badania przeprowadzone przez biegłych z zakresu psychologii i psychiatrii. Te wykazały, że rodzice nie dopuścili się żadnych zaniedbań i nie sprowadzili na swoje dziecko zagrożenia utraty życia lub zdrowia”.

 

Sąsiedzi byli zaszokowani tym, co się stało. Sami opowiadają otwarcie o tej rodzinie:

 

- Ta kobieta była bardzo pobożna. Do kościoła chodziła codziennie. Była bardzo religijna. Nigdy nikomu krzywdy nie zrobiła. Była spokojna i stonowana. Wiem, że jej mąż miał problemy, bo stracił pracę. Jakoś się jednak trzymali. Nie było widać, żeby ta sytuacja ich załamała - mówi jeden z sąsiadów.

 

- Po tym, jak mąż stracił pracę, żona zaczęła chyba szukać pomocy w wierze. Do kościoła chodziła jeszcze częściej, niż zwykle. Widziałam ją ostatnio, jak niosła duży święty obraz. Wiem, że w mieszkaniu mieli takich więcej. Wisiały na wszystkich ścianach - mówi inna sąsiadka.

 

- Ale sąsiadka martwiła się nie tylko o męża. Była też bardzo zmartwiona zachowaniem córki. Odkąd dziewczynka poszła do gimnazjum, bardzo się zmieniła. Zaczęła się inaczej ubierać. Bardziej wyzywająco. Kobieco. Malowała też paznokcie na różne kolory. Matka miała o to pretensje. Mówiła, że tak nie przystoi, ale do dziecka nic nie trafiało - zdradza osoba zaprzyjaźniona z rodziną.

 

Nastolatka od jakiegoś czasu skarżyła się na ból nóg. Lekarz skierował ją na rehabilitację i nie wykluczył operacji. Od czasu diagnozy dziewczyna zaczęła miewać wahania nastroju, bywała agresywna. Ta sytuacją ją przerosła. Z powodu nadmiaru emocji często krzyczała. Według matki "mówiła nie swoim głosem”.

 

- Mamy tu przypadek bardzo szczególnej sytuacji. Postępowanie rodziny skądś się musiało wziąć. Być może wpływ na ich zachowanie miały media. Ludzie często wierzą w to, co zobaczą. Dziewczynka będąc w stresie, mogła naczytać się różnych rzeczy, w które następnie uwierzyła - wyjaśnia psycholog, dr Jolanta Wolińska.

 

Bezsprzecznie 14-latka była inspiratorką egzorcyzmów. Sama wierzyła, że jest opętana. Rodzina jest przekonana, że udało im się wypędzić z niej demona…

 

- Nie doszukiwałabym się tu złej woli ze strony rodziców. Jeśli byli bardzo głęboko wierzący, mogli łatwo uwierzyć w pewne sposoby na pokonanie problemów. Chcieli sami uzdrowić swoje dziecko. Dziwi mnie trochę, że dali się w ten sposób zmanipulować córce. Ale takie rzeczy się zdarzają. W podbramkowych sytuacjach ludzie mają dziwne pomysły - mówiła Jolanta Wolińska.

 

https://kurierlubelski.pl/domowe-egzorcyzmy-na-bronowicach-prokuratura-umorzyla-sprawe/ar/6404198
https://tvn24.pl/polska/domowe-egzorcyzmy-w-lublinie-cala-rodzina-w-szpitalu-ra510082-3291372

https://www.dziennikwschodni.pl/lublin/egzorcyzmy-na-bronowicach-psychiatra-zbada-rodzine,n,1000001689.html

 

Artykuł pochodzi z „Anatomia Zła - Sprawy Kryminalne w Polsce i nie tylko "”

Co to za stany?

$
0
0

Dziś w nocy śnił mi się mój zmarły tata. Widziałam go w innej rzeczywistości: machaliśmy do siebie, uśmiechaliśmy się itd. Kiedy pokazałam mu, aby przyszedł do mnie, żeby wracał pokazał mi, że nie ma ciała i nie może tego zrobić. Sen się skończył. Ostatni bardzo za nim tęsknię i prosiłam, aby przyszedł do mnie we śnie. Obudziłam się i poszłam spać dalej. Czułam nieco na jawie, że ktoś wchodzi do sypialni, siada na łóżku i trzyma mnie za dłoń. Dotykałam tej dłoni, ściskałam ją i nie bałam się jej. Czułam spokój.
Czy to był on, czy to było OBE.
Nie jestem osobą wierzącą, nie wiem czy istnieje życie po śmierci, ale doświadczałam w swoim życiu różnych dziwnych rzeczy. Przewidziałam chorobę i śmierć mojego Taty.
Śniło mi się, że mojego Tatę w domu mojego wuja atakuje olbrzymi byk, który przebija mu płuca i mój Tata umiera. Zaraz po tym mój Tata usłyszał diagnozę: nieoperacyjny rak płuc, zaawansowane stadium. Zmarł tuż po moim wuju u którego toczył się sen.  W noc poprzedzającą śmierć Taty miałam sen, że widzę martwego mężczyznę zarażającego  zatrutą krwią, którą się ubrudziłam i wymiotowałam krwią. Tata zmarł następnej nocy wymiotując krwią i dusząc się. Na kilka godzin przed śmiercią skończyłam pisać moją pracę doktorską i chciałam zadedykować ją rodzicom. Nie wiem dlaczego, ale przekreślam dedykację i napisałam „pamięci Taty”.
Po pogrzebie mój Tata śnił mi się bardzo zmęczony, przytłoczony naszym płaczem i tęsknotą. Powiedziałam mu wtedy, żeby odszedł i nie martwił się o nas. Powiedział, że kiedyś przyjdzie, ale teraz już odejdzie. Kiedy zapytałam się kiedy się spotkamy, powiedział, że musza upłynąć 3 miarki czasu zanim ktoś umrze. Nie rozumiem tego.
Dodam, że po diagnozie Taty cały czas miałam w głowie, ze tata umrze w lutym. Zapisałam sobie datę 4 luty. Tata zmarł 18 lutego, a 4 lutego widziałam się z nim po raz ostatni.
Kiedy zmarła moja Babcia miał bardzo realistyczne sny z jej udziałem. Stały się dla mnie wręcz męczące. Poprosiłam ją, aby mi się nie śniła i już nigdy nie spotkałam jej w swoim śnie. Znalazłam tylko kiedyś w snie album z jej zdjęciami na których była bardzo szczęśliwa. Kiedy zmarł mój dziadek byłam z nim pokłócona, a raczej byłam trochę zła na niego. Przyśnił mi się w nocy, że przytula mnie i mówi przepraszam. Obudziłam się i słyszę jak ktoś puka do drzwi. To mój wujek, wiedziałam co mi powie. Powiedział, że dzwonili ze szpitala, że dziadek umarł.
Miewam dziwne przeczucia i doświadczenia, raz z większą, a raz mniejszą częstotliwością. Nawet mój mąż kompletny sceptyk i ateista pyta mnie czasem czy mam jakieś przeczucia co do pewnych sytuacji lub ludzi. Wyczuwam czasem energię złych ludzi, nie jestem w stanie w ich obecności przebywać. Miewam przepowiadające sny, przeczucia, ze coś się wydarzy.
Doświadczam też dziwnych stanów. Np. jestem przekonana, że wstawałam w nocy i próbowałam przeglądać się w lustrze. Czuję się jakbym była pijana, kręcę się wokół siebie, ledwo dostrzegam coś w lustrze. Miałam też sytuację, gdy leżałam w łóżku i widziałam pomimo tego, że spałam i byłam odwrócona postać za sobą, choć to było dawno. Nie mogłam się ruszyć i bałam  się. Kiedyś miałam też wrażenie ze ktoś ściąga mnie z łózka, zabiera kołdrę, ciągnie gdzieś. To było kila lat temu. Obecnie poza tym co opisałam wyżej nie mam stanów w których się boję. Zdarzyło mi się 2 razy w ostatnim czasie czuć ze unoszę się   nad sobą .
Nie praktykuję  żadnych technik, czasem jedynie medytację, ale bez jakiegoś szczególnego zaangażowania czy wiedzy. Nie mniej jednak miewam dziwne stany.
Jest też coś dziwnego, czego normalnie nikomu bym nie powiedziała, bo gdyby ktoś się dowiedział, mógłby uznać mnie za kretynkę i wariatkę. Mam syna, który bardzo dużo się uczył i jest ambitnym dzieckiem, ale pomimo tego, że wkładał bardzo dużo prac w naukę wciąż miał wiele niepowodzeń. Momentami było mi go bardzo szkoda. To trwało kilka lat. Kiedyś przyszła do mnie myśl, że chyba ktoś go przeklął. Nie wiem skąd ta myśl, ale gdy byłam sama w domu weszłam do pokoju syna, posprzątałam, okadziłam pokój, zrobiłam to co mi umysł i serce podpowiadały ( bo w życiu nie miała styczności z takimi praktykami)…i nagle mój Syn zaczął odnosić sukcesy, zdawać trudne egzmainy…itd.

Tyle…czy jestem wariatką?:-)

Dariusz Kwiecień - co sądzicie?

$
0
0

założyłem temat gdyz owy Dariusz dziala glownie na teren koach kolo mnie (Walim, Głuszyca) i z racji tego sam ze znajomymi pasjonujemy się kompleksem Riese i sami coś tam zwiedzamy. Wedlig mnie na Dariusza trzeba brac poprawke nieraz mowi ciekawe FAKTY a nieraz trzeba brac te opowiesci z przymruzeniem oka. Wrzuce pare linkow i zapraszam do dyskusji Szacunek i Poważanie.

 

z wioski kolo mojego miasta (Ludwikowice)

 

 

Ostatni kanibale. Z wizytą u plemion Papui Zachodniej

$
0
0

Mózg, jako największy przysmak, dostawała starszyzna plemienna. Dłonie i stopy - osoby starsze. Wnętrzności: serce i wątrobę zjadały dzieci, a reszta była sprawiedliwie dzielona pomiędzy wszystkich członków klanu. Czy uwierzycie, że kanibalizm praktykowano jeszcze osiem lat temu?

 

MTI2Mjc5YjUoUDtZTE5vIGsIbwMKF2F2PBB3SEx6YmJ9BjVeUQxiMiBeKBgGRSJ6LkA4GgJCPXo5XmILE1xiIngdKQMQRSE1MB0oBwFQKXsrV3RZWld6bGQKKVsHGHkwcVFgCFYAeHl4AHoJV1cpYyoGfQhBSA==.jpg

Ostatni kanibale. Z wizytą u plemion Papui Zachodniej (Archiwum prywatne, Fot: Fot. Alicja Kubiak, Jan Kurzela)

 

Uwaga, to opowieść grozy, tylko dla ludzi o mocnych nerwach! Snuł ją w białostockim klubie Fama, w ramach spotkań podróżniczych Ciekawi Świata, podróżniczy duet Dos Gringos, czyli Alicja Kubiak i Jan Kurzela. Przemierzają świat off-road, kładąc nacisk na poznawanie ginących kultur i natury. Są autorami bloga oczamidosgringos.com, licznych artykułów i książek, m.in. "Indonezja. Ludożercy wczoraj i dziś".

 

Indonezję i Wietnam odwiedzili w 2017 roku. Na Papui Zachodniej zapuścili się do plemion, do których rocznie dociera około 200 osób (trzykrotnie mniej niż wspina się na Mount Everest). Do Dani zamieszkujących piękną dolinę Baliem, zwanych Ludźmi Ptakami, ale też do plemion z ciemną, wstydliwą kartą historii - Korowajów i Asmatów - ostatnich ludożerców, łowców głów. Mieszkali z nimi, poznali ich zwyczaje i… nie bali się zadawać trudnych pytań.

 

Ludzie Ptaki

 

Dolina Baliem jest bajeczna, otaczają ją majestatyczne góry, a z każdym krokiem oddalającym podróżników od miasta - cywilizacji czuli się jakby cofali się o kilkaset lat. Wchodzili do wiosek otoczonych płotem z liści palmowych, zaglądali do skromnych domów, z klepiskiem i miejscem na małe ognisko. Mężczyźni do dziś chodzą tam ubrani wyłącznie w pióropusze i koteki (osłony na penisa wykonane z owocu rośliny dyniowatej). Dani wierzą, że pochodzą od ptaków, co odzwierciedlają w ubiorze.

 

MTI2Mjc5YjUoUDtZTE5vIGsIbwMKF2F2PBB3SEx6YmJ9BjVFBVwhMTtXPQVNUj8hOVM6Gk1FIXsoQiRFFQRiMCBBPQYCTGIxJFAoDkwFKTV9BHQLBxguYnhQYF5RAX15KwMuU05UKDZ_BigMU1B9YHkQMA==.jpg

Ostatni kanibale. Z wizytą u plemion Papui Zachodniej

 

W specyficzny sposób przeżywają żałobę. Kobiety obcinają sobie palce u rąk, a mężczyźni - kawałek ucha. Bywają zawistni. Przez całe lata, zanim policja i misjonarze ostro nie sprzeciwili się okrucieństwu, toczyli między sobą zażarte bitwy, zdolni wymordować podczas jednego starcia ponad sto osób.

 

Zdobyte ciało wroga było traktowane bez pardonu - kładzione koło ogniska, odzierane przez kobiety z broni i ozdób, skopane i oplute (po to, by wygonić z niego ducha). Za to zasłużonych wodzów Dani mumifikowali, wędząc przez nawet kilka lat dymem. Kanibalizm? Czy się zdarzał? Hmm, to sprawa mniej pewna.

 

Za to następni gospodarze Alicji i Jana wyprzeć się tego nie mogą.

 

Ludzie Drzew

 

Nie było łatwo dotrzeć do Korowajów - najpierw wiele godzin podróżowali szybką łodzią do jednej z rządowych wiosek, a potem przedzierali się przez bagnistą dżunglę, przez chmary komarów, brodząc po kolana, a czasem po pas w wodzie z pijawkami, z plecakami na głowach, w padającym deszczu. Aż dotarli do klanów mieszkających na prostych i silnych drzewach żelaznych, budujących swe domy nawet na wysokości 38 metrów. Im wyżej, tym lepiej - wychodzą z założenia Korowajowie.

 

Wyżej nie ma tyle insektów, wieje lekki wiatr, z daleka widać kto się zbliża i duchy są mniej aktywne. Gospodarze z politowaniem patrzyli jak "sieroty z cywilizacji" gramolą się do ich podniebnych domów po chwiejnych drabinach, asekurowani linkami. Sami wskakują szybko i lekko (ważą do 45 kilogramów), na bosaka, podśpiewując. Świat usłyszał o nich w 1974 roku, a parę lat później przyjechali misjonarze. Na miejscu zastali… kanibali.

 

MTI2Mjc5YjUoUDtZTE5vIGsIbwMKF2F2PBB3SEx6YmJ9BjVFBVwhMTtXPQVNUj8hOVM6Gk1FIXsoQiRFFQRiMCBBPQYCTGIxJFAoDkwNfGN_AHRbUhh6ZioAYF5aBHV5cAZ8CU5RfWV5U3sJWwIrNSgQMA==.jpg

Ostatni kanibale. Z wizytą u plemion Papui Zachodniej

 

Dziś to temat drażliwy, bo Korowajowie uważają się za protestantów, rozumieją, że nie był to dobry zwyczaj i wolą do tego nie wracać. Niemniej jednak polskim podróżnikom udało się dowiedzieć jaka była geneza kanibalizmu u Korowajów. Otóż bynajmniej nie jedli ludzi z głodu.

 

- Zapadali na liczne choroby i nie potrafiąc wytłumaczyć sobie tego, co się z nimi dzieje, wierzyli, że w nocy przychodzi do nich zły duch i wyjada im wnętrzności od środka - opowiadała w Białymstoku Alicja Kubiak. Ciągnęła, że po śmierci chorego zbierała się rada starszych i szukała winnego sprowadzenia złego ducha do wioski. Znajdowała go albo wśród swego klanu, albo sąsiednich.

 

"Winny" - zawsze mężczyzna - był oddawany przez swoich bliskich (do tego stopnia nikt nie chciał mieć konszachtów ze złym duchem!), przywiązywany do pala na środku wioski i zabijany nad rzeką strzałem z łuku w głowę. Uwaga, co działo się potem: - Wyjmowano mózg, który jako największy przysmak (po ugotowaniu) dostawała starszyzna plemienna. Dłonie i stopy, jako stosunkowo miękkie, otrzymywały osoby starsze. Wnętrzności: serce i wątrobę zjadały dzieci, a reszta była sprawiedliwie dzielona pomiędzy wszystkich członków klanu - opowiadała podróżniczka, dodając, że podział ciała wyglądał z grubsza tak samo u wszystkich ludożerców.

 

Smak człowieka Korowajowie porównywali do smaku młodego kazuara (ptaka nielota).

 

- Pytaliśmy, czy nie było im żal zjadanego znajomego. Absolutnie nie. Nie uważali, że zjadali człowieka, tylko tego złego ducha, który w nim zamieszkał - wspominają podróżnicy. Przebywali u Korowajów w 2017 roku, a ostatni zapisany przypadek kanibalizmu na tych ziemiach, dokładnie w tej dżungli miał miejsce w… 2012 roku.

 

MTI2Mjc5YjUoUDtZTE5vIGsIbwMKF2F2PBB3SEx6YmJ9BjVFBVwhMTtXPQVNUj8hOVM6Gk1FIXsoQiRFFQRiMCBBPQYCTGIxJFAoDkwBf2coUShfUxgrN3oLYF5XVn55K1MoWU4BfzBwAC5bAVZ-Y3kQMA==.jpg

Ostatni kanibale. Z wizytą u plemion Papui Zachodniej

 

Najbardziej krwawe plemię świata

 

Jeszcze bardziej przerażające zwyczaje mieli Asmaci, skądinąd esteci, najsłynniejsi rzeźbiarze Pacyfiku, do których na jesienne festiwale sztuki zjeżdżają się kolekcjonerzy z całego świata. Żyją w domach na palach i pomostach nad brzegiem morza Arafura, inaczej jak drogą wodną nie można się do nich dostać. Mimo że u nich kanibalizm zanikł w latach 70-tych XX wieku, wciąż silnie zakorzeniony jest w umysłach i często stanowi motyw przewodni rzeźb.

 

Dziś Asmaci żyją spokojnie, łowiąc ryby i uprawiając palmy sako, ale wciąż pokutuje o nich opinia krwawego, mściwego plemienia. By zasłużyć na szacunek, mężczyzna musiał ściąć co najmniej jedną głowę wroga. Powodami do ludożerstwa były zemsta oraz szacunek, a formą zemsty doskonałej, wręcz idealnej był zwyczaj występujący tylko u nich i przyprawiający o gęsią skórkę. Mianowicie porywali z wioski wroga małego chłopca, adoptowali go, karmili, dbali i troszczyli się jak o własne dziecko, tylko po to, by - jak podrośnie - zabić go i zjeść.

 

W domach Asmaci trzymali dwa rodzaje czaszek. Te malowane i ozdabiane koralikami to czaszki ich bliskich, opiekujące się nimi. A te z dziurą w potylicy, przez którą wyciągano mózg - czaszki wrogów. Czaszkę wodza brał do domu najstarszy syn, by służyła mu jako poduszka i by mógł przez sen wchłonąć ojcowską mądrość. Jak mówią polscy podróżnicy, misjonarzom udało się nawrócić okrutnych kanibali, przemawiając do ich wyobraźni dobrze znanym motywem - spożywania przez chrześcijan ciała i krwi Chrystusa…

 

MTI2Mjc5YjUoUDtZTE5vIGsIbwMKF2F2PBB3SEx6YmJ9BjVFBVwhMTtXPQVNUj8hOVM6Gk1FIXsoQiRFFQRiMCBBPQYCTGIxJFAoDkwALG16A31dARh9bXpXYF4FUXx5cVZ1Uk5XfGUtB3xaVQJ-MXAQMA==.jpg

Ostatni kanibale. Z wizytą u plemion Papui Zachodniej

 

O strachu i o tym, co silniejsze

 

Bardzo byłam ciekawa, tak po ludzku, a nawet po babsku, czy Alicja nie bała się podczas tak ekstremalnej wyprawy. Zapytałam ją o to.

- Szczerze, to nie - odpowiedziała. - Niebezpieczeństwo czyha na nas zawsze i wszędzie, nawet pod własnym domem. Nie sposób ruszyć się gdzieś tak daleko i się bać, bo wtedy zwyczajnie nic się nie zrobi. Natomiast trzeba uważać, słuchać miejscowych, nie narażać się niepotrzebnie samemu na jakieś kłopoty.

Poza tym wiem, że to brzmi dziecinnie, ale ja nigdzie nie idę sama. W najgłębszą dżunglę czy do najbardziej wojowniczego plemienia wchodzę zawsze razem z mężem. Jasne, że w razie czego nie będzie w stanie zrobić nic, żeby mi pomóc, ale przynajmniej świadomość tego, że jest i że w razie konieczności przynajmniej nie ucieknie - dużo daje. Przynajmniej mi. Poza tym jesteśmy też w towarzystwie przewodnika i zdajemy się na niego. A jeśli pomimo tego coś by się zadziało, no to trudno.

 

- Czy był taki moment, kiedy rzeczywiście zagrożenie było realne? - chciałam wiedzieć.

Przyznała, że takich momentów było nawet kilka, były to niebezpieczne miejsca, a wtedy bez dyskusji i bez zwłoki trzeba robić, co przewodnik każe. - Największe zagrożenie było chyba w wiosce Asmatów, tam, gdzie zjedzono Rockefellera. Bo go zjedzono, tak wierzą miejscowi i są o tym bardzo przekonani - dodaje Alicja Kubiak.

 

wp.png

 

Las w Witkowicach - wielka mistyfikacja, oszustwo, które stało się żywą legendą.

$
0
0

106255566_655968891655978_6681823531738250679_n.png

Las w Witkowicach - wielka mistyfikacja, oszustwo, które stało się żywą legendą. Pierwsza popularna Polska creepypasta i Polskie „Blair Witch Project”... O to niektóre z mianowników tej historii. Dlaczego wciąż w nią wierzymy?

 

Historie 9 zaginionych studentów z Lasu Witkowskiego zna zapewne wielu z was. Można ją określić mianem kultowej. Jest to pierwszy najbardziej jaskrawy przykład fake news w Polsce z początku wieku.

 

Tekst ma zabarwienie satyryczne…

 

Gdzie jest ten las?

 

„Legenda Lasu w Witkowicach” ma już prawie dwie dekady i jest dalej żywa. Regularnie różne media i portale przypominają nam o niej. Jednak jakie wielkie musi być rozczarowanie, gdy ktoś skuszony tymi opowieściami udaje się w to miejsce... i okazuje się, że to zwykły park miejski... Miejsce jest - owszem - znane, ale bardziej przez ludzi, którzy wybierają się tu ze swoimi pupilami na spacer. Dzieci mogą się bawić swobodnie, a młodzi ludzie organizują libacje alkoholowe. Są nawet wiaty, pod którymi można odpocząć. Przez las w Witkowicach prowadzi między innymi żółty szlak rowerowy biegnący przez dolinę Bibiczanki, czerwony szlak rowerowy „Gminy Zielonki”, jak i również pieszo-rowerowy szlak Twierdzy Kraków.

 

Gdzie ta wręcz tajemnicza puszcza czy ciemny dziki las, który wyłania nam się z tej opowieści? Gdzie miałyby się znajdować ruiny świątyni? Po zmroku również las nie ożywa. Nie przekształca się w tajemniczą, przepełnioną grozą miejsce rodem z horrorów. Oto zwykły las nocą - co udowodniło wiele grup urbexowych, które próbowały rozwiązać tę zagadkę. Pomimo wielu lat dalej nie zanotowano żadnej strasznej sytuacji. Może poza agresywnymi nastolatkami i kieszonkowcami… Kiedyś znaleziono samobójcę… I oto w tym miłym i przyjemnym miejscu miały mieć miejsce opisane wydarzenia…

Niewinny żart, który ożył?

 

Nie jest do końca jest jasne, kto dał życie temu tworowi. Podobno autorem jest student lub grupka tychże. Nie wiadomo, co było zamysłem autora. Czy miał być to tylko głupi, niewinny żart? Według niektórych źródeł chciał stworzyć współczesną legendę. Czy mu się udało? Tak, aż nadto wykonał swój cel.

 

Pamiętajmy, dwadzieścia lat temu pojęcie urban legend (miejska legenda) czy creepypasty praktycznie było nieznane. Były to czasy GG, czatów i blogów. Było niewiele polskich stron i duży problem stanowiło znalezienie interesujących nas informacji. Zaczynały być popularne kafejki internetowe, w których młodzi ludzie spędzali godziny na grach, surfowaniu na necie i komunikacji internetowej. To wtedy na takiej „prymitywnej” stronie pojawiła się „Legenda Lasu Witkowskiego”.

Czytano ją z wypiekami na twarzach. Informacji w nich zawartych na ten moment nie dało się zweryfikować. Dziś wystarczy wpisać hasło w wujka Google i znaleźć odpowiedni link. Wtedy przepływ danych był ograniczony, a gazety bardzo rzadko publikowały swoje artykuły w formie elektronicznej. Nie były również archiwizowane.

 

Na równie trudno byłoby nam znaleźć na czacie, bądź GG osobę, z tak niewielkiej miejscowości, która mogła i chciała nam udzielić informacje. W takiej sytuacji została nam do zdobycia książka telefoniczna. Co nie należało do łatwych zadań, ponieważ, jeśli z naszego regionu mieliśmy taką w domu, to zdobycie jej z innego stanowiło już wyzwanie. Mogliśmy jeszcze liczyć na ciocię mieszkającą gdzieś pod Krakowem, która przepisze nam lub wyśle stronę / ksero z numerami stacjonarnymi do domów i mieszkańców Witkowic. Teraz tylko musimy poczekać na listonosza, co przyniesie nam list ze wspomnianymi danymi.

 

Kolejna sprawa. Jakby miała wyglądać tak rozmowa:
- Przepraszam, dzwonię w sprawie lasu. Czy u was w lesie straszy?

 

Ostatecznie zostało nam pojechać i samemu sprawdzić czy to prawda. Jeśli mieszkasz dostatecznie blisko, podróż nie powinna sprawić Ci trudności. Natomiast jeśli nie - to tu zaczynały się schody. Zaplanowanie wyjazdu w tamtych czasach nie było takie proste. Istniało niewiele połączeń międzymiastowych. Nie zapominajmy o ubogich węzłach komunikacyjnych. Najprostszym sposobem było dojechać do Krakowa pociągiem lub PKS’em, który jeszcze w tym czasie istniał. Dziś nie mamy większych problemów z zaplanowaniem podróży nawet z przesiadkami. Sprawdzamy e-podróżnika i o, la la!, mamy całą trasę z punktu A do punktu B. 20 lat temu nie mogliśmy mieć pewności, o której i kiedy będzie kolejne połączenie do wybranego miejsca.

Zostało nam tylko znalezienie lasu…

 

Z trudem docieramy na miejsce - Dworzec Główny w Krakowie. Pomijając fakty, że wyglądał całkiem inaczej, niż teraz szukamy przystanku komunikacji miejskiej. Musieliśmy mieć, a wcześniej zdobyć mapę, która jest niezbędna. Chyba nikt wtedy nie słyszał jeszcze szerzej o GPS’e. Na przystanku musimy odnaleźć odpowiedni autobus. Mając mapę w ręce szukamy nazwy ulic, które doprowadzą nas jak najbliżej miejsca docelowego. Weryfikujemy je z nazwami przystanków na rozkładzie jazdy i jedziemy. Kiedy mamy znajomych lub ciocię pod Krakowem, której syn akurat zgodził nam się pomóc sprawa rozwiązuje się sama.

Po dotarciu na miejsce rodzi się jedno pytanie: gdzie ten las?

 

Niekończąca się opowieść

 

Społeczeństwo było wtedy zupełnie inne. Było ufnie nastawione na to, co znajduje się w Internecie. Mielimy niezachwianą wiarę w to, że wszystko, co jest w Sieci jest prawdą. Mając z tyłu głowy jeszcze czasy komuny byliśmy skłoni uwierzyć w wyciszenie sprawy zaginięcia 9 studentów. Jednak to już było nowe milenium, z komuną pożegnaliśmy się już dekadę wcześniej! Nikt nie zastawiał się, że taka sprawa nie mogła po prostu przejść bez echa. W poprzednim ustroju takie działania były czymś dopuszczalnym, ale dlaczego nie poznaliśmy nawet dzięki „poczcie pantoflowej” danych zaginionych studentów? Co z ich rodzinami? Jeśli nie one, to ktoś w końcu zacząłby o tym mówić, dalsi krewni, znajomi, czy sąsiedzi którzy zauważyli brak jednego dziecka w rodzinie. Pytaliby… Mówili miedzy sobą… Plotkowali… I źródeł informacji o tych wydarzeniach byłoby znacznie więcej.

 

Parafrazując pamiętny cytat z filmu „Służby Specjalne”: Kto was tak wyciszył?

 

„Las w Witkowicach” był pierwszym takim viralem w Polskiej Sieci. Krążył przesyłany i powielany setki razy. Tak jest zresztą do tej pory. Wszyscy w to uwierzyliśmy na prawie dwie dekady, bo czemu nie wierzyć? Teraz wierzymy dalej… ale dlaczego? Wiara w Las w Witkowicach jest nieprzerwanie żywa. Na szczęście jest to dość niegroźny trend. Do tej pory wielu śmiałków próbowało i próbuje odszukać ruiny świątyni czy jakieś wskazówki o zaginięciu. Jedyną odnotowaną poszkodowaną osobą po takiej eskapadzie była dziewczyna ze skręconą kostką.

 

Teraz możemy w tego typu historiach, urban legend czy creepypastach przebierać do woli. Jest ich tysiące, mniej lub bardziej absurdalnych. Powstał nawet cały nurt opowiadający o zaginionych studentach/ zaginionych w lesie. Stały się wzorem dla wielu polskich twórców. W tych czasach każda historia z tego gatunku z góry jest porównywana do „Legendy lasu w Witkowicach”. Czy teraz udałoby się jej przebić z ogromu konkurencji?

 

Historia lasu wydaje się niedokończona. Zostawia wiele znaków zapytania. Czy taki miał być zamysł autora? A może porostu nie miał pomysłu? Niektóre źródła podają, że miała powstać dalsza część, ale nie wiadomo czy ojciec, przestraszony popularnością swojego dziecka, postanowił milczeć… Czy po prostu uznał, że najlepszym zakończeniem będzie brak zakończenia? I ta niekończąca się opowieść zostawia pewien niedosyt, który być może napędza machinę poszukiwań w Lesie w Witkowicach.

 

Jak to jest z tym „Blair Witch Project”?

 

Kiedy czytam porównania tych dwóch historii staje mi przed oczami taki slogan: „Las w Witkowicach: polska odpowiedź na Blair Witch Project”.

 

Nie da się nie zauważyć nawiązań autora do kultowego już Blair Witch Project, który miał swoją premierę w 1999 roku. Natomiast zaginięcie naszych studentów miało mieć miejsce jesienią 2001 roku. Film jest kręcony w konwencji found footage. Jest to chyba pierwsza tego typu pozycja na polskim rynku.

 

„Blair Witch Project” opowiadał historię trójki studentów, która wybiera się do lasu Black Hills, niedaleko miejscowości Burkittsville w stanie Maryland, aby nakręcić dokument o legendarnej wiedźmie z Blair, rzekomo zamieszkującej okoliczne lasy. Z lasu nigdy jednak nie wrócili. Około roku po ich zaginięciu w ruinach domu Rustina Parra odnalezione zostają ich taśmy, na których uwieczniona jest ich kilkudniowa wędrówka po lesie. Jak się okazuje, w niedługim czasie po wejściu do lasu trójka bohaterów zaczyna słyszeć dziwne głosy i dostrzegać niepokojące zjawiska. Więc widzimy wiele wspólnych mianowników dla obu historii: tajemniczy las, zaginieni studenci oraz paranormalne siły, odnalezienie kamery z nagraniami/aparatu ze zdjęciami, odnalezienie pozostawionych materiałów. Więc zarys scenariusza jest bardzo podobny.

 

Film był kręcony zwykłą kamerą w formie paradokumentu. Przez ten zabieg wiele osób uznało nagranie za autentyczne. Łatwo nam było uwierzyć w jego prawdziwość, ponieważ plotki podsycały jeszcze te założenia. Na kanonie popularności tego filmu powstała właśnie „Legenda lasu Wilkowskiego”. Środkiem przekazu zamiast porzucanych taśm był tu Internet. Był to zabieg łatwiejszy do zrealizowana dla możliwości przeciętnego Polaka na początku tego milenium. W Polsce wtedy były rzadkością kamery do użytku własnego. Tym bardziej rodzice nie zgodziliby się na oddanie jej pod opiekę STUDENTOWI jak i samego jego nie było na taką stać.

Nieważne jak mówią, ważne że mówią.

 

Z jednej strony legenda jest udręką dla mieszkańców, a z drugiej strony dzięki niej miejscowość stała się rozpoznawalna. Zdobyła pewnego rodzaju sławę. Kierujemy się tu zasadą - nieważne jak mówią, ważne jak mówią. Turyści z chęcią przyjadą, aby zobaczyć ”najbardziej nawiedzony las w Polsce”. Mieszkańcy zgodnie twierdzą, że żadne zaginięcie nie miało tu miejsca. Cała historia wsi została wyssana z małego palca. Najbardziej emocjonalnym wydarzeniem od lat była kłótnia kibiców dwóch przeciwnych drużyn, która i tak skończyła się tylko na utarczkach słownych.

 

Mieszkańcy są nieustannie wypytywani i wałkowani przez żądnych przygód poszukiwaczy przygód. Na nic się zdają tłumaczenia. Przecież można to wyjaśnić zmową milczenia mieszkańców. A wieś przecież została przyłączona do miasta Krakowa. Jest spokojnym miejscem dla rodziny z dzieckiem. Na próżno szukać tu pradawnych bóstw czy starożytnych świątyń. Jednak na zawsze przylgnęła tu łatka „nawiedzanego lasu”. Została taka lokalną „atrakcją turystyczną”.

 

W Internecie nic nie ginie.

I tak dobijamy do brzegu….

 

To właśnie te i inne elementy złożyły się na długie i niezmącone życie „Legendy lasu w Witkowicach”. Może kiedyś uda nam się poznać jej autora? Może się ujawni? Sama z chęcią przybiję mu „piąteczkę”. Jest największym „oszustem”, internetowym mistyfikatorem początku tego wieku w Polsce, jak i twórcą kultowym. Las w Witkowicach już na zawsze zapisał się w naszej świadomości. Wróżę mu dłuuuuuugie życie…

 

Z przymrużeniem oka: „Do końca świata i o jeden dzień dłużej”.

 

Czekam tylko na chwilę, kiedy NETFLIX, albo jakiś Polski reżyser ujrzy w niej potencjał i ją zekranizuje. Na pewno byłby ciekawszy, niż ostanie nasze produkcję na czele „W lesie dziś nie zaśnie nikt”, a o „365 dni” nie wspomnę...

Niestety, do naszych czasów nie zachowała się strona z oryginalnym tekstem. Zaginęła w odmętach Sieci i czasu. Jednak w Internecie nic nie ginie. I oto…

 

„Legenda lasu Witkowice” (pisownia oryginalna)

 

Od zawsze była to w zasadzie spokojna wieś, o lekkich aspiracjach, położona na obrzeżach lasu. Ludzie tam mieszkający trudnili się głównie rolnictwem, ale niektórzy żyli również ze zbierania grzybów. Jednym słowem idylla. Oczywiście na pierwszy rzut oka. Mało kto wie, że wieś ta została założona na szczątkach innej. Od tego momentu zaczyna się robić dość ciekawie. Poprzednia osada została założona w wieku XII. Nazywała się "Mirena". Przetrwała do początków XVIII, kiedy to uległa tajemniczemu spaleniu, a większość ludzi gdzieś zniknęła. A oto co udało nam się odnaleźć, materiały w pewnym stopniu wyjaśniające co doprowadziło do tej zagłady...

5 lat przed tym tragicznym wydarzeniem do osady przybywa grupa dziwnych innowierców (dziś nazwani zostaliby sektą). Nazywali siebie: "Strażnikami Quantara". Do wioski sprowadzili ich tutejsi możnowładcy. Nie dowiedzieliśmy się po co, jednak tajemnicze wydarzenia nastąpiły niedługo po ich przybyciu. Wznieśli sobie głęboko w lesie świątynie ułożoną z kamieni, coś na kształt "Stonehage". W niedługim czasie zaczęli świadczyć ludziom dziwne usługi, a raczej tej najbogatszej sferze. Prości ludzie (a była ich zdecydowana większość) od przybycia strażników podchodzili do nich nieufnie, szczególnie że założyli małą osadę w środku lasu i podobno oddawali cześć, jak to określił jeden z rolników "plugawym bóstwom ". Odtąd las już nie był tym samym miejscem, zaczął się powoli zmieniać, zdawało się wyczuć dziwną atmosferę, każdy po zmroku bał się do niego wychodzić. Od tego się w sumie zaczęło. Ludzie zaczynali mieć wszystkiego powoli dość. Jedna osoba, z wyżej postawionych w radzie miejskiej, postanowiła powstrzymać to, co zaczęło ogarniać miasteczko. Nie minęły 3 dni, jak dość dziwnie zaginęła. Było to pierwsze zaginięcie , ale nie ostatnie. Żyło w miasteczku paru najuboższych ludzi, którzy żyli głównie ze zbierania grzybów. W sumie nikt oprócz nich nie odważył się zostawać w lesie dłużej niż do zachodu słońca. Po każdym grzybobraniu lubili raczyć się alkoholem.

 

Pewnego razu chcieli podpatrzeć "strażników". Na miejscu zauważyli , że oddają się oni dziwnym śpiewom, a wokoło unosi się lekko świecąca zielona mgła. Wtem śpiewy stały się głośniejsze i jak to oni określili "kapłani" przywołali "coś ohydnego z przestworzy" na ten widok wszyscy grzybiarze uciekli. Po pewnym czasie dostrzegli (a była już noc), że "przeklęta mgła powoli goni ich pomiędzy drzewami ", więc przyspieszyli. Szybko zgubili ją. Las wyglądał wtedy podobno niesamowicie, zgodnie z ich relacją konary drzew nachylały się tak, że w ogóle nie było widać nieba. Zdawali sobie sprawę z tego, że nie zdąża już do miasteczka, więc postanowili przenocować w lesie. Wtedy zaczął się prawdziwy koszmar. Nagle wszystko straciło na wyrazistości. Grzybiarze co prawda widzieli się nawzajem, ale wszystko dookoła od koniuszków drzew, zaczęło się rozmywać, powoli zajmując okolicę wokoło nich. Ale to, co przeraziło ich najbardziej, to fakt że dwóch z nich, stojących bliżej tego przerażającego zjawiska, zaczęło ogarniać to co przedtem las. Powoli zaczęli się stawać coraz bardziej, jakby rozmyci Na ten widok pozostała dwójka, krzyknęła ze strachu i pognała w las. Na tym kończy się ich relacja (przynajmniej z tego co pamiętają dwa dni później , gdy znaleziono ich na obrzeżach lasu).

 

Na pytanie co się z nimi stało odpowiadali tylko ogólnikowo, że "Przeklęty las ich dopadł". Tydzień później sąd skazał ich za to że …"podstępem wyprowadzili swoich kolegów do lasu aby ich ograbić i zabić". Warto jednak wspomnieć, że oskarżycielami w tej sprawie byli właśnie... ludzie, którzy sprowadzili sektę do miasteczka. A że byli wysoko postawieni sprawa była krotka. Za dwa tygodnie grzybiarze mieli zostać powieszeni Tu muszę przerwać. Wszystkie materiały, wywiady z ludźmi doprowadziły Nas do tego momentu. Jak zauważyliście, opisując wydarzenia lub raczej relacjonując je, wszystko to zostało oparte na tekstach źródłowych z tego okresu, wywiadach z potomkami ludzi wtedy żyjących, oraz archiwach sądowych tej sprawy.

 

Wszystkie jednak wydarzenia urywają się w tym miejscu. Wiadomo było tylko, że trzy tygodnie później spłonęła wioska, a ocalała jedynie niewielka część jej mieszkańców, głównie matki z dziećmi. Ale co doprowadziło do jej zagłady? Wtedy przeszukując archiwa, szperając w najbardziej odległych zakamarkach internetu oraz krakowskich bibliotek i czytelni trafiliśmy na jakiś ślad.

 

Kilka dni później udało nam się skontaktować z pewnym człowiekiem. Dostaliśmy od niego tajemniczego maila Była tam tylko data spotkania i miejsce. Stawiając wszystko na jedną kartę, udałem się na spotkanie. Jakież było moje zdumienie, gdy ujrzałem siwego duchownego, tzn. księdza. Uśmiechając się, przywitał mnie i zaproponował rozmowę. Zgodziłem się oczywiście od razu. Całą rozmowę nagrałem. W sumie była niedługa. Oto jej najciekawsze fragmenty:

 

R - redaktor, D - duchowny
D - Wiem czego szukacie, tzn. mogę się domyślać do jakiego momentu doszliście moi drodzy detektywi.
R - Naprawdę? Skąd ksiądz wie?
D - Chłopcze, to w końcu musiało zostać odkryte, ale od razu ci mówię, że zwykłe proste myślenie tego nie ogarnie.
R - Powoli ojcze, powoli. A więc czym się ojciec zajmuje, może najpierw?
D - Porządkuje i jestem, można powiedzieć strażnikiem pewnych starych zapomnianych spraw w archiwum archidiecezji krakowskiej. Także tych sięgających XVIII wieku.
R - Czy sugeruje ksiądz że....
D - Patrz chłoptasiu. Ukazuje przed tobą pamiętnik ojca Witkacego , bardzo zasłużonego w pewnych sprawach, ale mniejsza o to. I nie patrz tak na mnie, robię to po latach nieprzespanych, kiedy dręczyło mnie to wszystko. Ale to już cię nie dotyczy. Przeczytaj to i wykorzystaj właściwie. Pamiętaj , że był to dobry człowiek. Nie zhańb jego imienia dla własnych celów. A teraz zegnaj.

Po chwili jak odszedł, doszło do mnie, że po tylu tygodniach może mamy odpowiedź na pewne pytania to co przeczytałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania...

 

Zapomniany Pamiętnik ojca Witkacego

 

Dzień 1
Nazywam się ...W sumie imię i nazwisko nic dla mnie nie znaczy. Wszyscy znają mnie jako Ojciec Witkacy. Zajmuje się egzorcyzmami i takimi troszkę rzeczami dość problematycznymi. Oczywiście działam z ramienia kościoła . Dwa dni temu dostałem od Biskupa poufne zlecenie. Moim zadaniem jest zbadanie tego co się dzieje w pewnej podkrakowskiej wiosce o nazwie "Mirena". Miałem też dać ostatnią posługę dwóm skazanym grzybiarzom, oczekującym na wyrok. Do miasta przyjechałem przed nocą. Od razu widać było w powietrzu dość nerwową, czy wręcz złą atmosferę. Warto dodać, że miasteczko miasteczkiem, ale las dookoła niego robił niesamowite wrażenie, nieodparcie mnie jakoś pociągał, jednak emanowało z niego coś złego, ledwie wyczuwalnego. Wzdrygnąłem się tylko i udałem się do miasteczka. Pierwsze co zauważyłem w "Mirenie" to ludzie, psy, koty każda żywa istota miała w sobie lekko wyczuwalne emocje, konkretnie strach. Udałem się do parafii w mieście, by rozmówić się z tutejszym proboszczem. Miał na imię Jan. J - Jan , W- Witkacy (fragment rozmowy)

J - Szybko ojciec przybył.
W - Wielu ludzi jest zaniepokojonych tym, co się tu dzieje.
J - Każdy byłby, może mi ojciec wierzyć.
W -Dobrze. Niech ksiądz się uspokoi i opisze co się dzieje.
J - Zapewne ojciec wie co tu się wyprawia od przybycia tych " strażników". To doprawdy niesamowite to wszystko. A ta historia z tymi grzybiarzami. Powiem prawdę: ja im wierze. A ci wysoko postawieni magnaci chronią tą przeklętą sektę, a na dodatek ... to nie ostatni przypadek. Ludzie zaczynają znikać. Od wypadku zniknęło już oprócz nich 10 osób, w tym 5 dzieci, co poszło się bawić do lasu. Zresztą to już nie jest las, ale przedsionek piekła.
W - Spokojnie! Właśnie tym się muszę zająć...

W tym momencie fragment pamiętnika jest nieczytelny. Następna wzmianka jest za kilka dni.

 

Dzień 4
Rzeczy przybrały zły obrót. Poważnie zaczynają ginąć ludzie, a najbardziej dzieci. Przedwczoraj zaginęła następna dwójka. Wszyscy zaczynają się denerwować. Wiem z pewnych źródeł, że szykowana jest przez mieszkańców miasteczka wyprawa do lasu! To może oznaczać samosąd.

 

Dzień 6
Znalazło się jedno z zaginionych dzieci ! Jest w strasznym stanie. Choć fizycznie nie jest tak źle, ale jego umysł Cały czas wpatruje się w dal, tak jakby na cos patrzył, ale nic nie mówi, czy też nie chce. W ogóle jest jak roślina. Niektórzy bardziej zabobonni ludzie twierdzą, że opętał go szatan, ale ja widzę (mając dość rozległą wiedzę z kilku dziedzin, w tym również z psychiki ludzkiej) i wiem ze dziecko to musiało przeżyć coś strasznego. Natomiast ja podjąłem pewna decyzje. Postanowiłem udać się do lasu sam. Według mnie sytuacja jest poważna. Jeśli ludzie dokonają samosądu, a ci strażnicy mają faktycznie do dyspozycji potężne siły to nie chce mówić naprzód, ale może dojść do rzeczy strasznych. Więc jutro rano udaje się do lasu. W dzienniku będę zapisywał podczas wyprawy większe szczegóły. Oby Bóg dodał mi siły!

 

Dzień 7 - Dzień wyprawy
Świt. Patrzę na wioskę, którą zostawiłem za sobą, obym szczęśliwie wrócił. Ostatnie spojrzenie idę dalej. Mam przed sobą las. Otacza go ta dziwna zła aura, którą wyczułem, na samym początku. Ostatni oddech... i wchodzę do lasu. Południe.

Stało się to co przewidziałem. Ludzie z miasta nie wytrzymali w końcu i zrobili najazd na wioskę "strażników". Kiedy dotarłem na miejsce, zobaczyłem że kilku z nich nie żyje, przeżyło tylko dwóch i właśnie z nich ludzie postanowili urządzić kaźń w mieście. Boże, byleby się tylko wydostać z lasu. Przed północą.

Jutro ich proces, wiem że działałem samowolnie, ale dałem znać ludziom i większość dzieci i kobiet udało się do sąsiedniej wsi. Spodziewam się, że las upomni się o kapłanów, niestety też tych martwych. Wiem, że sam mogę nie przeżyć. Ale muszę tu być.

 

Dzień 8
Południe. Rozprawa sądowa odbyła się tak jak myślałem. Obydwoje zostali skazani na śmierć, dziś po zmroku. Jednocześnie odzyskali wolność grzybiarze, ale oni sami maja złe przeczucia, mówią nawet by zaniechać zemsty i puścić "strażników". Niech się wynoszą jak najdalej stąd. Trójka tutejszych możnowładców, tych którzy sprowadzili sektę do miasteczka, zniknęła. Ale nikt tu nie ma ochoty puszczać strażników wolno. Wszyscy czekają w napięciu na egzekucje. Już po egzekucji. Wykonana została dość szybko, kiedy nagle wszystko umilkło. Było już po zmroku, coraz więcej ludzi zaczęło się wpatrywać w las, a ich oczy i wyraz twarzy stawały się coraz bardziej przerażone, pełne strachu, wiec i ja spojrzałem w kierunku lasu. Zobaczyłem niesamowite i mrożące krew w żyłach zjawisko! Z lasu zaczęła się dość szybko "wylewać" zielonkawa, na wpół świecąca mgła To niesamowite... Ona pędzi tak szybko Wszyscy ludzie jak stali, rzucili się z krzykiem do ucieczki, ale nie z miasta, ale do swoich domów. Ja sam schroniłem się w tutejszym kościele. Teraz pisze te słowa i widzę mgłę "wlewającą" się na ulice Boże! Co myśmy zrobili? Po co ta egzekucja? Niepotrzebna zemsta... Boże! Co się dzieje? Mgła w tym momencie zaczęła sięgać już pierwszych domów przy brzegu lasu, natomiast ludzie z tamtej strony gdzieś poznikali. Zaczynam mieć pierwsze problemy ze wzrokiem. Obraz Chrystusa przy oknie powoli traci ostrość, kształty zaczynają się lekko zamazywać . Nie mam jednak odwagi wyjrzeć już na ulice. Wiem, że to chyba moje ostatnie chwile , jednak postaram się pisać dopóki będę mógł. Od czasu ataku mgły na miasteczko, cały czas było słychać krzyki paniki ludzkiej. Nagle wszystko umilkło, tylko ten szelest drzew... Zaraz!!! Przecież drzew w obrębie wioski prawie w ogóle nie ma. O nie! To straszne! Pobliskie domy zaczęła ogarniać już mgła... Już coraz mniej widzę...
Głębia się rozszerza...

 


https://steemit.com/polish/@hyubi/las-w-witkowicach-czyli-polskie-blair-witch
https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/9-osob-zaginelo-lesie-w-witkowicach-wielka-zagadka/hb7yfpj
https://1001miejsc.pl/las-w-witkowicach-polski-blair-witch-project/
https://forumarchiwum.gry-online.pl/S043archiwum.asp?ID=4960389
Inscenizacja
https://youtu.be/lDAkvFXvPtk

 

Artykuł pochodzi z „Anatomia Zła - Sprawy Kryminalne w Polsce i nie tylko "”


60 sześcianów z Coventry

$
0
0

                       cubes-z-coventry-622x415.jpg

                       fot/coventrytelegraph.net

 

Nie tylko Stonehenge kryje tajemnice na terenie Albionu. Właśnie w rzece w środkowej Anglii odkryto dziwne historyczne artefakty.

 

O zdarzeniu donoszą nie brukowce, lecz na przykład lokalny magazyn Coventry Telegraph. Oto w rzece Sowe niedaleko od miasta Coventry w hrabstwie West Midlands człowiek z pobliskiego miasteczka Finham urządził sobie nieoficjalny połów.

 

Sowe to ustronny, liczący dwadzieścia kilometrów długości ruczaj, porośnięty w większości swojego biegu drzewami po obu brzegach. Wydawałoby się, że w takim miejscu nie czeka nic innego poza ławicą kiełbi czy innych płotek, a jednak wybierający się na połów człowiek, nazywający się Will Read, był innego zdania.

 

Przypuszczał, że może tam być zatopione coś cennego, ponieważ zabrał na łódkę sprzęt do tak zwanego „magnet fishing”, czyli penetrowania rzeki magnesem w celu wyciągnięcia za jego pomocą jakichś mniej lub bardziej cennych łupów. Nikt tego oczywiście głośno nie mówi, ale podobni Readowi spryciarze liczą w swych wyprawach na zdobycie niczego innego jak starych srebrnych monet, ewentualnie złomu mogącego znaleźć uznanie w punkcie skupu.

 

Gdy nasz bohater wyruszył, łódka sobie spokojnie płynęła, a on chwytał swym magnesem bliżej niezidentyfikowane pordzewiałe klucze, pojedyncze pensy i inne wrzucone to rzeki metalowe barachło, aż nagle… jego sieć pochwyciła grupę niewielkich kostek z tajemniczymi inskrypcjami. Jasnym było, że połów został w tym momencie zakończony, a osobliwe znalezisko zostało czym prędzej zabrane do domu.

 

Will okazał się uczciwym archeologiem-amatorem, bo zgłosił swe odkrycie oficjalnym czynnikom. Natychmiast zajęli się nim zawodowcy, jak również domorośli komentatorzy. Niemal wszyscy wskazywali, że około 60 sześcianików, liczących po 125 gramów każdy, najprawdopodobniej jest w jakiś sposób powiązanych z hinduizmem.

 

Rozpoznawalne inskrypcje są zapewne w sanskrycie, czyli literackim języku starożytnych Indii. Doszukując się w zawartych na kostkach znakach jakiegokolwiek sensu, trop zaczął powoli wskazywać na demona Rahu powiązanego z legendami o próbie uzyskiwania nieśmiertelności. Same kostki służyły zapewne komuś do odprawiania tajemnego rytuału, wiele wskazuje, że powiązanego właśnie z Rahu. Sytuacja prawie jak z Gabriela Knighta – magowie, węże, trucizna i do tego czarownik wykrzykujący niezrozumiałe słowa. Tak sobie można wyobrażać jakiekolwiek obrzędy związane z Rahu.

 

Pytania się jednak mnożą:

- skąd tyle kostek w jednym miejscu i co one robią na spokojnej brytyjskiej prowincji? Co dokładnie robiono za ich pomocą? I kiedy?

 

Sprawa jest świeża. Will Read od momentu odnalezienia podwodnych artefaktów przestał publikować na Facebooku i zapewne próbuje przeniknąć tajemnicę ze starożytnych Indii. Nie tylko zresztą on.

 

Artykuł w brytyjskim magazynie Express

 

logo_tunguska1.png

 

 

Czy dom, w którym ktoś umarł jest nawiedzony?

$
0
0

Gdy ktoś targnie się na swoje życie lub umrze nagle, dom może podobno przyjąć energię dramatycznych wydarzeń. Konsekwencje tego zjawiska odczuwamy później na własnej skórze.

 

  • Samobójstwo czy morderstwo, zdaniem mediów, pozostawia ślad w budynku.
  • W krajach azjatyckich unika się kupowania takich mieszkań.
  • Lokatorzy mogą wezwać na pomoc egzorcystę lub medium.

1.jpg

Zdjęcie pochodzi z artykułu

 

Informacja na temat tego, czy w danym domu doszło do morderstwa lub samobójstwa jest bardzo istotna dla osób, które mają zamiar kupić albo wynająć lokum. Jest to szczególnie ważne w krajach azjatyckich. Tam bowiem wiara w duchy, klątwy i tajemnicze energie jest bardzo powszechna. Dodatkowo do zakupu nieruchomości, w której ktoś poniósł śmierć w nietypowych lub krwawych okolicznościach, bądź też stracił życie w wyniku ciężkiej choroby, zwłaszcza psychicznej, zniechęcają Azjatów zasady feng shui. Ta starożytna sztuka aranżacji przestrzeni, która ma zagwarantować swobodny przepływ siły życiowej i to, że będziemy się w swoim domu czuć jak najlepiej, głosi, że w miejscu takim na zawsze zaburzona zostaje jego energia.

 

Do mieszkań, w których doszło do tragedii, negatywnie nastawieni są również Polacy.

- Po studiach postanowiłam zapuścić korzenie - mówi Ewelina, nauczycielka z Katowic. - Zaczęłam przeglądać ogłoszenia o sprzedaży mieszkań, chodziłam oglądać poszczególne oferty i w końcu natrafiłam na coś w sam raz dla mnie.‹ wróć

     Samobójstwo czy morderstwo, zdaniem mediów, pozostawia ślad w budynku.
    W krajach azjatyckich unika się kupowania takich mieszkań.
    Lokatorzy mogą wezwać na pomoc egzorcystę lub medium.

Informacja na temat tego, czy w danym domu doszło do morderstwa lub samobójstwa jest bardzo istotna dla osób, które mają zamiar kupić albo wynająć lokum. Jest to szczególnie ważne w krajach azjatyckich. Tam bowiem wiara w duchy, klątwy i tajemnicze energie jest bardzo powszechna. Dodatkowo do zakupu nieruchomości, w której ktoś poniósł śmierć w nietypowych lub krwawych okolicznościach, bądź też stracił życie w wyniku ciężkiej choroby, zwłaszcza psychicznej, zniechęcają Azjatów zasady feng shui. Ta starożytna sztuka aranżacji przestrzeni, która ma zagwarantować swobodny przepływ siły życiowej i to, że będziemy się w swoim domu czuć jak najlepiej, głosi, że w miejscu takim na zawsze zaburzona zostaje jego energia.
Zobacz także

Polskie domy, w których straszy

W tych hotelach straszy. Raczej nie chciałbyś tu spać

Tutaj w Polsce spotkasz duchy

Do mieszkań, w których doszło do tragedii, negatywnie nastawieni są również Polacy.

- Po studiach postanowiłam zapuścić korzenie - mówi Ewelina, nauczycielka z Katowic. - Zaczęłam przeglądać ogłoszenia o sprzedaży mieszkań, chodziłam oglądać poszczególne oferty i w końcu natrafiłam na coś w sam raz dla mnie.

Było to ładne, słoneczne mieszkanie na obrzeżach miasta. Dwa niewielkie pokoje, kuchnia, łazienka. Cena była bardzo przystępna, więc nie zastanawiając się długo, Ewelina podpisała umowę.

- Byłam zachwycona i bardzo spieszyło mi się do finalizowania transakcji. Bank przyznał mi kredyt hipoteczny i już po kilku dniach byłam "na swoim". Do dziś pamiętam tę noc. Sama, w nowym miejscu, wszędzie kartony z moimi rzeczami. Cały dom pełen był złowrogich cieni. Długo nie mogłam zasnąć, a kiedy już mi się to udało, obudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałam, wyszłam do przedpokoju i spojrzałam przez wizjer - nic. Wracając do łóżka zobaczyłam w lustrze jakiś cień, ale doszłam do wniosku, że to tylko wyobraźnia.

 

2.jpeg

Zdjęcie pochodzi z Google

 

O dalszym śnie nie było jednak mowy. Gdy tylko Ewelina przycisnęła głowę do poduszki, pukanie do drzwi się powtórzyło. Już chciała spojrzeć przez wizjer, kiedy coś zaczęło wściekle szarpać za klamkę... ale od drzwi do łazienki. Zanim wstało słońce, kobieta doświadczyła jeszcze wielu dziwnych fenomenów:

 

- Skrzypienie podłogi, jakby ktoś po niej chodził, głośny, świszczący oddech, uczucie niesamowitego zimna... Myślałam, że zwariuję, zanim nastanie dzień!

 

Rano mieszkanie na powrót wyglądało normalnie. Wychodząc na klatkę Ewelina natknęła się na sąsiadkę, która spytała, jak minęła noc. Ewelina wyznała, że bardzo kiepsko, na co kobieta stwierdziła: "Bo ja to od dawna mówiłam, że tam trzeba księdza wołać. Jak się stary powiesił, to go tak łatwo do nieba nie wezmą".

 

- Byłam wstrząśnięta, kiedy się o tym dowiedziałam, ale postanowiłam, że tak łatwo nie odpuszczę. Kupiłam mieszkanie i chciałam je zatrzymać, więc postanowiłam zrobić wszystko, by było to możliwe.

Kobieta poszła do księdza, który skierował ją do innego kapłana, bardziej doświadczonego w podobnych sprawach.

 

- Egzorcysta był u mnie następnego dnia. Zmówił modlitwę, pokropił wszystkie kąty wodą święconą i obiecał, że odprawi mszę w intencji zmarłego. Choć na to przecież liczyłam, nie mogłam uwierzyć, gdy fenomeny faktycznie zniknęły. I nie ma ich do tej pory!

 

Szczęśliwego zakończenia póki co nie doczekał się Krzysztof z Łodzi.

 

- Mam mieszkanie, które wynajmowałem przez wiele lat. To był bardzo dobry zastrzyk gotówki, przydawał się naszej rodzinie. Niestety, pech chciał, że raz wynająłem lokal komuś, komu nie powinienem. Drobnemu pijaczkowi.

Mężczyzna sprowadzał do domu kolegów, urządzał głośne imprezy, wszczynał awantury. Podczas jednej z nich doszło do rękoczynów, któryś z gości wyciągnął nóż...

- Mój lokator zginął na miejscu. Koledzy uciekli i przez kilka dni nikt nawet nie wiedział, że w mieszkaniu leżą zwłoki. W końcu sąsiedzi zadzwonili na policję, bo poczuli smród.

 

Od tamtej pory Krzysztof nie może znaleźć nikogo, kto chciałby wynająć mieszkanie na stałe. Lokatorzy skarżą się, że w domu czasem unosi się dziwny odór, a woda sama zaczyna lecieć z kranów. Kiedy do wszystkich drobnych nieprawidłowości doda się opowieści "troskliwych" sąsiadów, nikt nie ma już ochoty mieszkać u Krzysztofa.

 

Z podobnym problemem musiała się zmierzyć Katarzyna, właścicielka domu w Warszawie.

 

- Kiedyś mieszkały tam całe pokolenia mojej rodziny. Babcia, ciotka, kuzynka, moi rodzice i ja. Córka ciotki cierpiała na silną schizofrenię i praktycznie całe życie spędziła w swoim pokoju. Zwykle w ogóle nie było jej słychać ani widać, jednak czasem zdarzało się, że potrafiła wyć i wrzeszczeć jak opętana w środku nocy. Kiedy ciotka zmarła, jej córkę zabrano do szpitala psychiatrycznego i tam już została.

 

Wtedy w domu mieszkała już tylko Katarzyna z mężem, ich dzieci oraz matka. W pokoju chorej kuzynki urządzili bawialnię. Wszystko było dobrze, do czasu, gdy kobieta zmarła w szpitalu.

 

- Wtedy się zaczęło. Spadające ze ścian obrazy, trzaskanie drzwi, dzieci gadające do "niewidzialnej przyjaciółki". Raz nawet szyba w oknie pękła, sama z siebie.

 

- Zabrałam z pokoju kuzynki rzeczy dzieci, zamknęłam go na klucz i nikt nie może tam wchodzić. Od tego czasu nie mamy już żadnych problemów. Czasem dochodzą stamtąd niepokojące dźwięki, ale my nie mamy już bezpośredniej styczności z czymś paranormalnym. Gorzej będzie, jeśli kiedyś ktoś wprowadzi się tutaj i otworzy pokój. Będzie jak w tanim horrorze...

 

Nie każdy wierzy w to, że umierający człowiek pozostawia po sobie jakiś ślad w miejscu, gdzie spędził swoje ostatnie chwile. Zwykle traktujemy to jako naturalną kolej rzeczy i dochodzimy do wniosku, że każdy musi gdzieś umrzeć, więc czemu nie w domu? Mało jest jednak osób, które ochoczo zamieszkają w pokoju, w którym ktoś popełnił samobójstwo, został brutalnie zamordowany lub odszedł w strasznych bólach. I, jak widać po powyższych historiach, chyba jest w tym sporo racji.

 

źródło

Co zobaczysz po śmierci? Prawdopodobnie właśnie to ...

$
0
0

Czy po śmierci trafimy do krainy wiecznego szczęścia? A może życie pozagrobowe wygląda tak samo jak nasza rzeczywistość, tyle że jest osadzone w innym wymiarze? Wskazówek w tej kwestii dostarczają relacje ludzi, którzy na chwilę znaleźli się "po drugiej stronie", choć nie zawsze czekał tam na nich tunel i kraina pełna światła…

 

  • Ciekawość odnośnie tego, co dzieje się z człowiekiem po śmierci jest pewnie tak stara jak ludzkość
  • Czy po "drugiej stronie" czeka nas inna rzeczywistość? A może z chwilą ostatniego oddechu wszystko bezapelacyjnie się kończy?
  • Plusem w tej rozterce jest to, że kiedyś każdy z nas przekona się, jak jest naprawdę

Istnieją żyjący ludzie twierdzący, że wiedzą, jak wygląda pejzaż zaświatów. Chodzi o osoby, u których doszło do śmierci klinicznej, ale które dzięki sprawnej resuscytacji zostały przywrócone do życia. Wielu miało w tym stanie doznania świadczące, że śmierć ciała nie jest końcem egzystencji jako takiej. Zgodnie z ich relacjami, po ustaniu funkcji życiowych nasza świadomość przenosi się do innego wymiaru, a wielu z tych, którzy jedną nogą byli na "tamtym świecie" miało okazję dobrze się mu przyjrzeć.

 

3.jpg

 

Krok 1: Podróż

 

Badania nad doświadczeniami śmierci zapoczątkowali w XIX w. uczeni z brytyjskiego Towarzystwa ds. Badań Parapsychicznych. Skupili się oni m.in. na wizjach z łoża śmierci - czyli przypadkach, kiedy w pełni świadomi konający zaglądali przez uchyloną dla nich bramę do zaświatów, opowiadając, co widzą. W pierwszych dekadach XX w. zjawisko to zgłębiali znany fizyk Sir William F. Barrett oraz Camille Flammarion - francuski astronom i parapsycholog. W drugiej połowie stulecia zajął się nim zaś Karlis Osis.

 

W latach 70. rozpoczęło się zainteresowanie innym tajemniczym fenomenem - wizjami podczas śmierci klinicznej. Postęp medycyny ratunkowej sprawił, że z progu śmierci zawracano coraz liczniejszą grupę pacjentów. Niektórzy z odratowanych szokowali personel medyczny i bliskich opowieściami o tym, że po drugiej stronie również toczy się życie.

 

Osobą, która wprowadziła to zjawisko do społecznej świadomości był amerykański psycholog Raymond Moody - autor bestsellera "Życie po życiu" (1975). Relacje ludzi, którzy odwiedzili zaświaty Moody poddał drobiazgowej analizie, odkrywając, że jak podróż tramwajem czy autobusem, tak samo droga w zaświaty obejmuje określone "przystanki".

 

Wszystko rozpoczynało się wraz z ustaniem funkcji życiowych. Zaraz potem ludzi tych (często świadomych własnej śmierci) trzeźwił głośny dźwięk (pisk, brzęk itp.), po czym orientowali się oni, że nadal żyją, tyle że bez cielesnej powłoki. Kolejnym etapem było wrażenie opuszczania ciała i wejścia w "tunel" prowadzący do miejsca, gdzie świadkowie spotykali zmarłych bliskich albo eteryczne istoty brane niekiedy za anioły, Boga czy przewodników duchowych.

 

Tak wygląda "podręcznikowy" przykład doświadczenia śmierci. W praktyce bywa jednak różnie. Trudno o dwa takie same scenariusze wizyty w zaświatach (choć wszystkie opierają się na tej samej kanwie, a ich "ogólne ramy" są niemal jednakowe). Jednym z niewielu wspólnych dla nich mianowników jest legendarny "tunel" będący bramą w zaświaty. Co ciekawe, niektórzy świadkowie wspominali, że wędrowali nim razem z innymi "duszami", które tak jak oni dopiero co pożegnały się z ciałem.

 

"Zdałam sobie sprawę z tego, że znajduję się w tunelu i że muszę przedostać się przez niego jak najszybciej po to, by zbliżyć się do światełka. Spostrzegłam, że nie jestem sama" - pisała Helena K. z Warszawy, która przesłała swą relację ze śmierci klinicznej do zbioru "Polskie życie po życiu" autorstwa Marka Rymuszko. "W tunelu płynęli razem ze mną inni. Wyglądali jak szare kulki z lekką powłoką, które na skutek prędkości zostawiały za sobą nieduże ogonki" - dodawała.

 

Inni, jak pan Stanisław Kwiatkowski ze stolicy, który w 1982 r. przeszedł poważny atak serca, spotkali "dusze" już po tamtej stronie. Mężczyzna relacjonował, że kiedy na szpitalnej sali doznał kolejnej zapaści, jego świadomość nagle wywędrowała poza ciało i przez "czarny tunel" dostała się do punktu zbornego dusz. Tam jednak drogę zagrodziła mu jakaś postać i wkrótce potem mężczyzna "zawrócił" do świata żywych.

 

Częstym elementem tego typu relacji była również niechęć do powrotu. Ludzie, którzy na chwilę znaleźli się "po drugiej stronie" byli zaskoczeni komfortem i lekkością tamtejszej egzystencji. Od spotkanych tam bliskich lub bytów dowiadywali się jednak, że w ich przypadku pozostanie tam jest niemożliwe, bo nie wypełnili oni swego zadania na Ziemi.

 

Ale co takiego jest w pejzażu zaświatów, że tak trudno się z nim rozstać?

 

4.jpg

 

Stacja "Niebo"

 

Moody pisał, że podróż w zaświaty wyrzuca człowieka poza czas. Chodzi o to, że po przejściu bariery śmierci niektórym przelatuje przed oczami całe życie, co daje wrażenie przeżywania go raz jeszcze. Inni potrafią godzinami rozprawiać o swoim pobycie w krainie zmarłych, choć ich śmierć kliniczna trwała zaledwie chwilę.

 

Tak rozbudowane doznania nie są jednak dane każdemu. Zdaniem psychologa prof. Kennetha Ringa - amerykańskiego badacza doświadczeń z pogranicza śmierci, tylko ok. 54 procent ludzi ma wizje podczas śmierci klinicznej. Do "nieziemskich krain" dociera niewielki odsetek, bowiem większość grzęźnie na wcześniejszych "poziomach". Ci, którym dane było dotrzeć na koniec podkreślają, że najbardziej uderzył ich tamtejszy krajobraz - często wyglądający bardzo swojsko, choć nasycony nieziemskimi kolorami i pulsujący trudną do opisania "energią".

 

Niektórzy uznają to miejsce za niebo, ale ludzie, którzy przeszli śmierć kliniczną nie spotykają tam Boga-staruszka ani skrzydlatych aniołów. Badacze tego zjawiska wskazują, że charakterystycznym elementem relacji świadków jest za to odczucie wszechogarniającej "kojącej obecności" oraz pojawianie się zmarłych bliskich lub "przewodników" (często o "świetlistym ciele"), którzy znają przeszłość i myśli danego człowieka. To oni często wyjaśniają mu sens tego, co się dzieje i mówią o konieczności powrotu.

 

Sam pejzaż zaświatów bywa trudny do uchwycenia w słowach.

 

5.jpg

 

"Po wyjściu z długiego, dziwnie ciemnego tunelu, w którym nie wiem, jak i skąd się znalazłam, ujrzałam cudownie piękną okolicę" - relacjonowała dla "Polskiego życia po życiu" pani A.K. z Kielc, opowiadając o doświadczeniu, które spotkało ją podczas operacji wyrostka w 1953 r. "Początkowo otaczała mnie delikatna, przezroczysta, dziwnie zwiewna, jasnoniebieska mgła, która powoli nikła, by odsłonić przepiękne, nie do opisania barwy otaczającego krajobrazu. Niezwykłego bogactwa tych kolorów nie da się przekazać" - dodawała.

 

Z kolei pani Anna Dulemba w 1987 r. doznała ostrych boleści, które okazały się początkiem zapalenia otrzewnej. Podczas operacji kobieta opuściła ciało i wyszedłszy za okno, wstąpiła nagle do "krainy pełnej słońca i kwiatów", gdzie spotkała zmarłego ojca i braciszka. Wkrótce rodzic powiedział jej: "Musisz wrócić!", po czym kobieta ocknęła się na sali szpitalnej.

 

Pani Edwarda Hanzel z Lisowa opowiadała, że jej podróż "tunelem" w stronę światła przypominała jazdę koleją. Po chwili znalazła się ona w cudownej scenerii: "Zobaczyłam zalany światłem inny świat, cudowną krainę. Ogarnęła mnie taka ekstaza, odprężenie, dobroć, że chciałam zapomnieć o ziemskim życiu. Widziałam też tysiące załamujących się promieni, które nie raziły oczu. Dowiedziałam się, że to są ludzie zmarli…" - mówiła.

 

Ale opisy rzeczywistości pozagrobowej nie pochodzą jedynie od pacjentów, którzy znaleźli się w śmierci klinicznej. Równie ciekawe są wizje z łoża śmierci. Osis, który wraz z dr. Erlendurem Haraldssonem przeanalizował tysiące tego rodzaju relacji pisał, że konający, którzy ich doświadczyli, mówili o "świetlnych portalach" i tunelach w zaświaty otwierających się przed nimi na chwilę przed zgonem. Najbardziej charakterystyczne dla tego zjawiska było jednak pojawianie się zjaw nieżyjących bliskich, które przybywały, by pomóc umierającemu przejść na "drugą stronę".

 

6.jpg

 

Zimne piekło

 

O ile większość osób zainteresowanych doświadczeniami śmierci słyszało o wizjach tunelu i kwiecistych krain, bardzo rzadko wspomina się o doznaniach z drugiego bieguna. Moody pisał przykładowo, że 1-2 procent ludzi przechodzących przez "tunel" dosłownie utyka w nim, co wiąże się z bardzo negatywnymi doznaniami porównywalnymi do odwiedzin w czyśćcu lub piekle. Ponieważ ich natura jest traumatyczna, większość świadków woli o tym nie mówić.

 

Coś takiego przytrafiło się Piotrowi K. z Legionowa, który chciał popełnić samobójstwo, zażywając "końską dawkę" leków. Kiedy stracił przytomność zorientował się, że jest w pustej ciemnej przestrzeni. Po chwili pojawiły się koło niego trzy postaci - jego zmarli bliscy, którzy, jak dodawał, byli przeraźliwie smutni i razem z nim mknęli gdzieś w ciemną dal. Dopiero po chwili, kiedy mężczyzna zdał sobie sprawę, że postąpił głupio i może ugrzęznąć w mroku na zawsze, zatrzymał się i usłyszał głos: "Wracaj!"

 

Niedoszli samobójcy byli grupą, która "ciemną stronę zaświatów" widywała najczęściej. Specjalistą od tego aspektu doświadczeń śmierci był amerykański kardiolog Maurice Rawlings. Na tle zebranych przez niego relacji historia pana Piotra K. brzmi jak opowieść o spacerku po lesie. Wiele osób miało bowiem iście piekielne przeżycia, w których oprócz otchłani występowały szkaradne postaci lub zwierzęta. Nierzadko pojawiało się też wrażenie opresji, a kojącą obecność zastępowała wszechobecna rozpacz i zło.

Przykładem może być relacja pewnej kobiety zza oceanu:

 

"Pamiętam, że brakowało mi powietrza, a potem zrobiło się ciemno przed oczami. Wydostałam się z ciała i znalazłam się w jakimś mrocznym pomieszczeniu. W jednym z okien stał wielki groteskowy potwór. Obserwował mnie (…) i skinął na mnie, bym z nim poszła. Nie chciałam, ale musiałam. Na zewnątrz było ciemno. Wszędzie wokół słyszałam jęczących ludzi. (…) To doznanie odmieniło moje życie".

 

Rawlings był dla niektórych "czarną owcą" w środowisku badaczy doświadczeń śmierci. Uznawano, że jako gorliwy chrześcijanin, zbyt doktrynersko podchodzi do analizowanych przypadków, chcąc wesprzeć to, w co wierzy. Mimo to Phyllis Atwater - jedna z prekursorek badań na tym polu, stwierdziła, że doszła do podobnych co on wniosków. Uznawała jednak, że nie stanowią one dowodu na istnienie piekła, ale są zetknięciem z "ciemną stroną" psyche, która drzemie w każdym z nas. Dodawała też, że w piekielnej otchłani, do której trafiali niektórzy w stanie śmierci klinicznej nie było ognia i diabłów, a tym, co najbardziej w niej przerażało była głucha pustka i ziąb…

 

Relacje ludzi, którzy rzucili okiem na zaświaty dają nadzieję na przetrwanie śmierci i zjednoczenie ze zmarłymi bliskimi, chociaż niektóre z nich przerażają. Tylko czy tego typu historie można traktować jako realny opis rzeczywistości pozagrobowej?

 

Psycholodzy i neurolodzy, którzy obok parapsychologów od kilku dekad prowadzą badania nad doświadczeniami śmierci są zdania, że wizje zaświatów to - mówiąc najprościej - halucynacje gasnącego mózgu, który, chcąc uspokoić naszą psychikę, mami ją obrazami nieistniejących miejsc i postaci. Omamy te mogą mieć różne przyczyny: od spadku poziomu tlenu we krwi lub zbytniego jej nasycenia dwutlenkiem węgla, po uwalniane endorfiny albo działanie leków.

 

Zwolenników hipotezy, że doświadczenia śmierci to twardy dowód, iż świadomość może przetrwać zgon, takie wyjaśnienia nie przekonują. Skoro to tylko halucynacje, dlaczego większość ludzi na Ziemi, niezależnie od wiary i kultury, ma doznania opierające się o ten sam schemat? I dlaczego niektórzy, mimo że według medycyny byli martwi, po reanimacji relacjonowali dokładnie, co działo się wokół nich na szpitalnej sali? Z tego punktu widzenia sprawa jest prosta - to, co ludzie obserwują po drugiej stronie to równoległa rzeczywistość niedostępna naszym zmysłom…

 

źródło

Zdjęcia pochodzą z Google.

Dlaczego czuję to, o czym pomyślę?

$
0
0

Hej,

 

Nie wiedziałem w którym dziale napisać

 

Otóż co pomyślę - czuję, np.

 

Wczoraj kiedy przestraszyłem się bytów (ktoś napisał, że go atakują), przezszło mi przez myśl (samo, że wchodzi mi przez czakrę korony.Faktycznie to czułem, mimo, że nie chciałem. Pomodliłem się ale poczułem, że byt w środku uciekł.... Pod ziemię (?) (mam czasami natrętne myśli o czakrach znajdujących się pod człowiekiem - gdzieś widziałem rysunek ale nie mówmy o tym). W nocy czułem z czakry podstawy, że strasznie wibruje i mnie coś ciągnie w kosmos. Jakby mi ciągnęło aurę czy energię nie wiem, czułem przy tym czyjąś obecność.

Co ciekawe - czasami kiedy się kładę i zasypiam to widzę i czuję dziwne rzeczy choć wiem, że są nierealne.

Przykładowo:

Kiedyś czułem, że jestem zamykany w trumnie - zacząłem się dusić

Przejdzie mi przez myśl, że ktoś mnie bije - czuję to na twarzy

Kiedyś zasypiając poczułem, że umarłem i że ciało się rozkłada - pomyślałem o czymś innym i przeszło

Kiedy przejdzie mi przez myśl pająk - boję się nagle, że jest obok i czasami czuję łaskotanie.

Kiedy mam natrętną myśl, że tworzę kulę psi - czuję to. Nawet jeśli jej nie tworzę a wyświetla mi się w głowie sama myśl - i tak to czuję. Najgorzej jak "myśli" same tę kulę wyrzucają w kosmos z jakąś informacją. Wtedy się naprawdę boję. I przez jakiś czas czuję tę myśl i tę kulę.

Wczoraj kładąc się widziałem (nie oczami ale tak realistycznie. Trudno opisać ale mniej więcej barwnie. Możliwe, że w głowie w każdym razie widziałem, nie pamiętam jak) Śmierć siedzącą w jakimś fotelu. Wyśmiałem tę wizję (?) i za chwilę widziałem jakieś diabły typowo z gier (skojarzyło mi się z Aatroxem z LoLa).

 

W każdym razie - dlaczego czuję myśli i dlaczego tego typu rzeczy "wyświetlają" mi się przed snem? Czy to kwestia podświadomości? Ostatnio mam głowę nabitą różnymi naprawdę chorymi myślami i naczytałem się różnych rzeczy i każdy (ogólnie) mówi co innego.

(czaicie myśl? myśl poszła w kosmos, że zniszczę Żródło czy coś wtf).

Czy to wszystko to nerwica?

$
0
0

Hej,

 

postaram się to wszystko opisać w miarę przyzwoicie.

 

Zacznijmy od kwestii typowych zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych

 

Mam je od iluś lat - chyba od 2008 roku (pamiętam, ktoś mnie kiedyś straszył i wtedy musiałem poprawić pluszaka z myślą, że "nie dorwą nas" - byłem wtedy młody i tak zaczynała się u mnie nerwica)

polega na tym, że kiedy chce coś zrobić (np. coś zjeść, wziąć butelkę wody, coś kupić, włączyć komputer itp.) mam wtedy myśl typu "stanie się to" (i obawa - najczęściej problemu, który mam w danej chwili).

np., chce wziąć butelkę wody - i myśl "nie bo sprzedasz duszę diabłu i jak nie teraz to kiedyś". Jeśli np. ignoruję tę myśl to czasami czuję jakby świat mi podpowiadał, żeby nie brać tej butelki (przyciągam informacje (?))

może przykładowo:

chce wziąć wodę - jest myśl "schlejesz się" i myslę sobie, że mam to w d. i wtedy spojrzę gdzieś - widzę butelki

np. włączę telewizor - mówią o np., pijakach

wtedy odkładam wodę z powrotem.

 

Co ciekawe - czasami słuszne są te myśli - tak jakby podświadomość coś podpowiadała.

np. dzisiaj - rodzice chcieli pojechać do kfc, ja nie chciałem i miałem akurat te odczucia tego typu kiedy pomyślałem, że poproszę by coś wzieli. Za chwilę ojciec chciał żeby pojechać z nimi aby pomóc obsłużyć kiosk. Wtedy zrozumiałem co te odczucia miały na myśli.

 

 

Czy to podświadomość? Czy ZOK? Nie leczyłem się na to - dostałem do dupy leki, drugi lekarz przepisał mi to samo.

A kiedyś miałem te myśli naprawdę chore.

 

 

 

Druga kwestia - natrętne myśli.

 

 

Kiedy byłem młody (w 2007 roku) przeczytałem na tym forum o kulach psi. Do dziś mam natrętne myśli o tym, że ją tworzę i komuś szkodzę (owszem, dwa razy rzuciłem negatywną kulą, po czym nawiedzały mnie byty.

 

 

Mam tez natrętne myśli typu, że myśli wołają jakiegoś byta (najczęściej demona).

I kiedy np. skupiam się na czymś to myśli same mówią mu "sprzedam duszę " albo proszą o coś.

i wtedy muszę mówić, że nie i kropka.

 

To podświadomość takie coś zapamiętała skądś? Czy to program? Skąd takie chore myśli?

 

 

sry ale zapomniałem co chciałem napisać xD jak sobie przypomnę to napiszę.

 

edit:

Przykład dziwnych myśli z uczuciami - że wyciągam mentalne ręce. nie wiem po co.

 

pozdr.

Tajemnicze wideo z kosmosu. Rosyjski astronauta twierdzi, że sfilmował UFO

$
0
0

Ivan Wagner przebywa obecnie na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Jego zdaniem na nagraniu, które zarejestrował, widać coś bardzo nietypowego. Nie chodzi tu bowiem o zorzę polarną, a o coś więcej.

 

                                         536194dd-49d5-442a-ab3c-c353cc49e6c4.jpg

                                         Czy rosyjski astronauta nagrał UFO? (Twitter.com, @ivan_mks63)

 

Na nagraniu widać przesuwającą się po powierzchni Ziemi zorzę polarną. "Po 9-12 sekundach na nagraniu pojawia się 5 obiektów, które lecą obok siebie w tej samej odległości" - napisał Wagner w kolejnym opublikowanym wpisie. Astronauta zwrócił się do internautów. "Jak myślicie, co to jest? Meteory, satelity, czy... ?".

 

Wideo zostało nakręcone w trybie poklatkowym - długie nagranie można skompresować do postaci krótkiego filmu. W rzeczywistości widoczne na nagraniach błyski 5 obiektów trwały ok. minuty.

 

Rosyjski astronauta sfilmował UFO?

 

Wagner przyznał, że sam nie widział zjawiska, które zarejestrowała kamera. Nie podał również dokładnej daty nagrywania materiału. Nagranie udostępniła również rosyjska agencja kosmiczna, Roscosmos. "Ciekawe i jednocześnie tajemnicze wideo wykonane przez kosmonautę Roscosmos Ivana Wagnera z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej" - napisano na Twitterze.

 

https://publish.twitter.com/?query=https%3A%2F%2Ftwitter.com%2Fivan_mks63%2Fstatus%2F1296030323806003205&widget=Tweet

 

Astronauta miał przekazać wideo kierownictwu Roscosmos, które następnie przekazało je do badań, którymi zajmuje się Instytut Badań Kosmicznych Rosyjskiej Akademii Nauk. "Na razie jest za wcześnie na wyciąganie wniosków, dopóki nasi badacze z Roscosmos i naukowcy z Instytutu Badań Kosmicznych Rosyjskiej Akademii Nauk nie powiedzą nam, co myślą" - stwierdził rzecznik Roscosmosu Władimir Ustimenko.

 

Kwestia UFO powróciła na języki większości osób po tym, jak "New York Times" ujawnił, że rząd USA finansował badania nad niezidentyfikowanymi obiektami. Co więcej, trwają one do dziś. Niecodzienną informacją okazała się również ta, która mówi o tym, że Pentagon powołał specjalną grupę zadaniową, której celem jest badanie UFO.

 

imagesO2.png

 

Największe mity II wojny światowej. Polska kawaleria na czołgi, blitzkrieg i niemieckie czołgi

$
0
0

Kampania wrześniowa obrosła wieloma mitami. Część z nich to echa skutecznej propagandy Goebbelsa, inne to ślady prób tłumaczenia rozmiarów klęski, a jeszcze inne to po prostu zwykłe przekłamania czy niedomówienia. Z którymi warto się rozprawić?

 

OTE4MjQ3YDUkVjtZfkhtIGcObwM4EWN2MBZ3SH58YGJxADVeYQdgMixYKBg0QyB6IkY4GjBEP3o1WGILIVpgInQbKQMiQyM1PBsoBzNWK3sjAHUJYVUtbWhRLgxiHnswdAFgU2cCLHlwAykIMAAuYyNSelxzTg==.jpg

Wolica Śniatycka, 30.08.2020. Święto Kawalerii Polskiej (mr) PAP/Wojtek Jargiło (PAP, Fot: PAP/Wojtek Jargiło, Wojtek Jargi³o)

 

Mit: kawaleria była anachronizmem

 

Prawdopodobnie najsłynniejszą bitwą polskiej kawalerii jest bitwa pod Mokrą. Wołyńska Brygada Kawalerii, wsparta batalionem piechoty i pociągiem pancernym, starła się wówczas z niemiecką 4 Dywizją Pancerną. Ułani przeciwko czołgom? Oczywiście. I ułani wygrali.

 

Wyposażona w broń przeciwpancerną, walcząca w oparciu o własne umocnienia polska kawaleria jednego tylko dnia zniszczyła około 100 niemieckich pojazdów pancernych. I sprawiła, że niemiecka dywizja po stracie ponad 1000 ludzi przez kolejne dwa dni przestała być zdolna do działania.

 

Wbrew stereotypom polscy kawalerzyści (szwoleżerowie, ułani i strzelcy konni) nie walczyli jak średniowieczni rycerze, atakując konno z lancą w dłoni, ale raczej jak piechota zmotoryzowana. "Kawaleria porusza się konno, walczy pieszo" – głosiła przedwojenna instrukcja. Konie służyły przede wszystkim do szybkiego przemieszczania się, zapewniając zdolność manewru niedostępną dla jednostek piechoty. Jednocześnie pozwalały działać tam, gdzie brak dróg uniemożliwiał wykorzystanie samochodów.

 

OTE4MjQ3YDUkVjtZfkhtIGcObwM4EWN2MBZ3SH58YGJxADVFN1ojMTdRPQV_VD0hNVU6Gn9DI3skRCRFJwJgMCxHPQYwSmAxKFYoDn4LdzYgUHhZNB5_YHcCYF5gUXd5J1cvDnwAfGJ3ByhTZVZ4bXIWMA==.jpg

Wielkopolska Brygada Kawalerii w 1939 r. (Domena publiczna)

 

Jednostki kawalerii były stosowane przez całą drugą wojnę światową. Ostatnia szarża polskiej kawalerii, wsparta czołgami i artylerią, miała miejsce pod koniec II wojny światowej, w marcu 1945 roku pod Borujskiem.

 

Mit: ułani atakowali szablami niemieckie czołgi

 

Z mitem rzekomo przestarzałej formacji związany jest inny, na szczęście coraz częściej dementowany. Chodzi o rzekome szarże polskich kawalerzystów z szablami i lancami na niemieckie czołgi, będące wytworem propagandy Goebbelsa (a w zasadzie pomyłki włoskich korespondentów). Niestety, szkodliwą narrację podtrzymał i utrwalił reżyser Andrzej Wajda, który w filmie "Lotna" zawarł absurdalne sceny z polskimi ułanami, szarżującymi konno na niemieckie czołgi i tnącymi szablą ich lufy.

 

Mit ten opiera się na przebiegu bitwy pod Krojantami, gdzie polska kawaleria zaatakowała i rozbiła zaskoczone siły niemieckie, ale poniosła straty w wyniku kontrataku, wykonanego przez niemieckie samochody pancerne.

Niezależnie od tego kawaleria przeprowadzała szarże, ale w określonych, uzasadniających to warunkach: na zaskoczonego, nieumocnionego przeciwnika czy na rozproszony oddział.

 

23 września 1929 roku doszło do bitwy pod Krasnobrodem - prawdopodobnie jedynego klasycznego starcia polskiej i niemieckiej kawalerii. Szarżowały na siebie oddziały niemieckiego 17 Pułku Rajtarów Bamberskich i polski 1 szwadron 25 pułku ułanów, a kawalerzyści walczyli ze sobą przy pomocy szabel. Polska jazda zmusiła wówczas niemiecki oddział do odwrotu.

 

Mit: kampania w Polsce była blitzkriegiem (wojną błyskawiczną)

 

Wojna w Polsce nie była wojną błyskawiczną, na co zwraca uwagę m.in. brytyjski korespondent wojenny i popularyzator historii, Richard Hargreaves. Występowały tam, co trzeba podkreślić, elementy blitzkriegu - w postaci szybkich uderzeń jednostek pancernych. Sprawdzały się jednak tylko w początkowych dniach.

 

OTE4MjQ3YDUkVjtZfkhtIGcObwM4EWN2MBZ3SH58YGJxADVFN1ojMTdRPQV_VD0hNVU6Gn9DI3skRCRFJwJgMCxHPQYwSmAxKFYoDn5WejAgUisLNx55NXRVYF5jC3p5fVUsDnwLfWZwUnQIYld7NicWMA==.jpg

Niemiecka broń pancerna (Domena publiczna)

 

Wbrew założeniom, które udało się zrealizować np. we Francji czy w Rosji, Niemcy nie byli w stanie odcinać od reszty sił i niszczyć dużych jednostek w tzw. kotłach, polskie oddziały mimo strat były w stanie wycofywać się, zachowując zdolność bojową.

 

Niemiecki plan kampanii, zakładający odcięcie i zniszczenie głównych sił Polski na zachód od Wisły, okazał się niemożliwy do zrealizowania i musiał być modyfikowany. Co więcej, tempo natarcia szybko spadło, a od drugiego tygodnia wojny ciężar prowadzonych działań spoczywał na jednostkach piechoty.

 

Mit: Niemcy zwyciężali, bo mieli potężne czołgi

 

Podczas kampanii wrześniowej Niemcy nie mieli żadnych czołgów ciężkich, a czołgi średnie stanowiły około 10 proc. ogólnej liczby broni pancernej. 90 proc. niemieckich czołgów była czołgami lekkimi, z czego połowę stanowiły przestarzałe i symbolicznie uzbrojone w karabiny maszynowe Panzerkampfwagen I.

Siła niemieckiej broni pancernej w pierwszej, zwycięskiej dla Niemców połowie wojny, opierała się nie na technicznej doskonałości czołgów, ale na taktyce, umiejętności współdziałania wielu rodzajów wojsk, koncentracji sił i dobrze działającej łączności.

 

Swoje największe sukcesy III Rzesza osiągnęła do 1942 roku, gdy podstawę Panzerwaffe stanowiły czołgi lekkie. Lata, gdy na froncie walczyły słynne Pantery i Tygrysy to czas, gdy III Rzesza ponosiła klęski.

 

Mit: Niemcy mieli samochody, Polacy wozy zaprzężone w konie

 

Kolejny "konny" mit dotyczy organizacji transportu. To prawda, że polska armia bazowała na transporcie konnym, a poziom zmotoryzowania był niski. Ale na transporcie konnym bazował także Wehrmacht.

 

OTE4MjQ3YDUkVjtZfkhtIGcObwM4EWN2MBZ3SH58YGJxADVFN1ojMTdRPQV_VD0hNVU6Gn9DI3skRCRFJwJgMCxHPQYwSmAxKFYoDn5RLDIgBHpYaB5_ZyFSYF5mByp5fAV8D3wHdmB0VS5dMgN6ZHUWMA==.jpg

Niemieccy kawalerzyści przekraczają granicę z Polską (Bundesarchiv, Bild 183-E10457 , CC-BY-SA 3.0)

 

Choć Niemcy dysponowali większą liczbą samochodów (ok 1500 samochodów i motocykli na dywizję), przez całą II wojnę światową byli całkowicie zależni od transportu konnego. Na początku wojny każda z niemieckich dywizji piechoty miała na stanie 4-6 tys. koni pociągowych. Wehrmacht zaczynał wojnę z około 600 tys. koni. W 1945 roku miał ich na stanie około 1,5 mln.

 

Mit: wojna we wrześniu 1939 roku toczyła się tylko na terenie Polski

 

1 września 1939 roku to Niemcy byli agresorem. Mimo tego na początku wojny, na etapie tzw. "bitwy granicznej" niektóre z polskich związków taktycznych nie broniły się, ale przeszły do kontrataku. 2 września, na rozkaz gen. bryg. Romana Abrahama, dowódcy Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, polskie oddziały wkroczyły na terytorium III Rzeszy, po walkach docierając do miejscowości Geyersdorf i Fraustadt (Wschowa).

 

Wypad został przeprowadzony siłami 55 pułku piechoty, wspartymi przez samochody pancerne, tankietki i artylerię, wywołał po niemieckiej stronie panikę, której efektem był m.in. zamiar ewakuacji Głogowa. Po kapitulacji Polski dowódca grupy, która zaatakowała niemieckie terytorium, kapitan Edmund Lesisz, został w oflagu odnaleziony przez Gestapo i rozstrzelany.

 

wp.png

 


jestem nowa- potrzebuje porady

$
0
0

Przypadkiem trafilam na to forum, szukajac informacji o zjawiskach co najmniej hmmm....niecodziennych.

 

Wszystko zaczelo sie kilkanascie lat temu, ale wtedy jakos to ignorowalam. 

Przedstawie pokrotce niektore z dziwnych przypadkow:

 

Rok 2011

Wyjechalam do pracy za granice. Mialam sen, ze ktos umarl w domu babci. Oczywiscie pomyslalam, ze to pewnie jakis znak, ze cos sie stanie mojej 80 letniej babci...dwa dni pozniej dostalam maila od rodziny, ze wujek, ktory mieszka w tym samym domu co babcia niespodziewanie zmarl.

 

Rok 2012/2013., UK, 

Siedze sobie w domu z kilkumiesieczna corka na rekach i naraz czuje jakby ktos doslownie obok mnie usiadl. Czuje bardzo bliska obecnosc i straszne zimno bijace z tej strony. Nie, w domu nie bylo przeciagow. Dziecko naraz zrobilo sie troche niespokojne.

 

Grudzien  2015 UK, 

Wlasnie zakupilimy nowy dom, chociaz trudno nazwac go nowym - przeszlo 120 lat (niektore czesci sa dobudowane), czyli maja ok +40 lat. Zaraz po odebraniu kluczy pojechalam do domu, zeby troche posprzatac przed przeprowadzka. Maz wczesniej byl w domu i wymienil klucze na nowe, zeby nikt poza nami nie mial wejscia do domu. Przez caly wieczor dziwnie sie czulam, jakby ktos mnie obserwowal - stwierdzilam "nowe miejsce, nie panikuj"

Nastepnego dnia - sprzatalam pokoj na parterze, (ok.godziny 22). Nagle slysze straszne trzaskanie na pietrze. W pierwszej chwili strach mnie sparalizowal, chcialam uciekac z domu i wracac do rodziny, ale wkoncu sie przelamalam i poszlam sprawdzic, co jest grane. W jednej z sypialni okno sie otworzylo, a wiszace w niej pionowe zaluzje wywialo na zawnatrz. Wydalo mi sie to strasznie dziwne, bo wiem, ze nie bylo w domu przeciagu, okno ma dwie klamki, ktore trzeba otworzyc jednoczesnie a poza tym jest to takie malenkie okienko (gorna czesc okna), wiec zeby zaluzje mogly sie znalezc na zawnatrz, to trzebaby sie bylo porzadnie nameczyc, zeby je wypchnac. Zamknelam okno i pojechalam do domu. Maz potwierdzil, ze wczesniej dokladnie sprawdzil wszystkie okna, czy sa dokladnie zamkniete.

 

Styczen 2016

Mieszkamy juz w naszym "nowym domu". Jednego dnia o polnocy radio w kuchni samo sie wlaczylo. Po prostu full volume w srodku nocy. Jak poszlam je wylaczyc znowu mialam wrazenie, ze ktos inny jest jeszcze na parterze domu.

 

21 styczen - od dzis postanowilam zapisywac co niektore fakty. Dzisiaj siedzialam w sypialni, czytajac ksiazke przed snem. Ktos trzykrotnie zapukal w sciane dwoma krotkimi puknieciami. Pokoj na pietrze, za owa ściana jest moja garderoba, wiec nie ma mozliwosci, zeby ktos zapukal z zewnatrz. 

 

28 stycznia - wlasnie wrocilam z zakupow. Zaczelam wnosic zakupy do domu, gdy tablet na stole w kuchni sam sie wlaczyl. Powiedzialam o tym slubnemu, a on sie tylko zasmial, ze pewnie dzieciaki zapomnialy wlaczyc. Zaznacze, ze bateria w tablecie wytrzymuje niecale 5 min, wiec nie ma mozliwosci, zeby gral na full volume gdy bylismy na zakupach.

 

29 Stycznia - Czytalam ksiazke w salonie - nagle uslyszalam krakanie w kacie pokoju . Myslalam, ze moze to jakas zabawka porzucona przez dzieciaki. Niczego tam nie bylo. Wiecej takich glosow nie slyszalam.

 

31 Stycznia. Przechodzac przez lazienke nagle drzwi prysznicowe sie otwarly mi prosto w twarz...moja reakcja? zasmialam sie i glosno powiedzialam do nie wiadomo czego " naprawde na tyle cie tylko stac?)

 

Rok 2017 

Lalka mojej corki oszalala i bardzo czesto sama sie wlaczala - za pierwszym razem dostalam zawalu, bo bylo to ok polnocy i juz wszyscy spali. Od tego czasu bylo to dosc czeste zjawisko i nawet corka zwrocila mi na to uwage.

Radio ponownie samo sie wlaczylo tylko raz i zaponialam zapisac dokladnie w ktorym miesiacu.

Tablet ponownie sam sie wlaczyl moze 3 razy. Dalej wyczuwam czyjas obecnosc w domu, ale nie jest to juz tak intensywne jak na samym poczatku.

 

Wrzesien 2017

Jechalam do pracy, naraz w mojej glowie "pojawil sie " obraz - takie cos jakby sen na jawie - pogrzeb...cmentarz, grupka ludzi zgromadzona nad grobem ktory byl w podobnym miejscu do miejsca spoczynku mojego dziadka ...no i trebacz grajacy cisze. To cale"cos" wydawalo mi sie tak intensywne, ze lzy same zaczaly mi splywac po twarzy i musialam zjechac z drogi, bo nie bylam w stanie prowadzic samochodu. Nastepnego dnia moja lampka nocna sama sie wlaczyla. Moj syn akurat byl u mnie w lozku i az sie zerwal na nogi, bo pomyslal, ze tata jest w pokoju. Maz byl w tym czasie w kuchni jedzac sniadanie i potwierdzil, ze nie wchodzil do pokoju i nie zapalam lampki. Zreszta slyszalabym jego kroki gdyby bylo inaczej. Dwa dni pozniej moja babcia zmarla.

 

Styczen 2018

Ponowne pukanie w sciane. Tym razem postanowilam poradzic sie ksiedza z polskiej parafii (zazwyczaj chodze do innego kosciola, blizej domu, ale jest to kosciol protestancki, dlatego postanowilam porozmawiac z kims "bardziej swoim"). Przedstawilam mu kilka faktow. Ksiadz dal mi butelke z woda i stwierdzil, ze mam dwa wyjscia - pokropic dom woda i dac na msze lub po prostu zaprzyjaznic sie z duchem (nie wiem dokladnie co mial na mysli, a nie mogl wiecej nic mi powiedziec bo sie spieszyl). Ksiadz stwierdzil tez, ze w przypadku tak starych domow takie rozne odglosy to rzecz normalna. 

Wode wzielam i jakos jeszcze jej nie uzylam. Po prostu myslalam, ze moze skoro jest to jakas duszyczka potrzebujaca pomocy, to moze jej pomoge...sama nie jestem pewna jednak, czy moje nerwy sa wystarczajaco silne na takie doswiadczenie.

 

Kolejne miesiace 2018 roku. Dzwonek do drzwi sam sie zaczal wlaczac. Oczywiscie zaczelam juz spogladac z okna, czy ktos jest przy drzwiach zanim zbiegne na dol.

 

Czerwiec 2018. Postanowilam poszukac swoich "zaginionych krewnych". Moze powiem troche dokladniej o nich - brat mojej babci po wojnie wyemigrowal do Ameryki. W Ameryce mial corke - oficjana werjsa byla , ze corka adoptowana po przyjacielu ktory zmarl. Wujek nigdy nie byl zonaty. Nigdy jednak nie przylecial do Polski z corka czy tez pozniej z zadna ze swoich dwoch wnuczek. Po wojnie dlugo rodzina nie miala zadnej informacji o wujku. Przylecial niespodziewanie. Widzialam go moze 2 razy gdy tutaj byl. Rodzina zawsze bardzo serdecznie go przyjmowala. Zazwyczaj zatrzymywal sie u mojej babci. Sama tez bardzo go polubilam. Wujek zmarl 16 lat temu. Przez rok od jego smierci nikt nie wiedzial co sie z nim dzialo. Nikt nie dostawal zednego listu. Wkoncu rodzina znalazla tlumacza hiszpanskiego, ktory zadzwonil do jego sasiadki, ktora potwierdzila, ze wujek odszedl rok temu. Od jego przybranej corki czy wnuczek nigdy nie dostalismy zadnej wiadomosci.

W grudniu 2017 tak ze spontanu wyslalam kartke swiateczna pod jego adres. Zero odpowiedzi. Postanowilam tez zaczac sie uczyc hiszpanskiego "w razie czego". W czerwcu 2018 cos nie dawalo mi spokoju. Ja to sobie tlumacze taka empatia, ze jednak ktos tam daleko jest, bez rodziny, nie wiem czy "polaczony krwia" z nasza rodzina czy nie, ale to dla mnie nie mialo az takiego znaczenia. Po prostu pragnelam nawiazac kontakt z rodzina wujka. Chcialam im powiedziac, ze jednak dalej maja rodzine i jesli chca z nami utzymywac jakis kontakt, to jak najbardziej ja jestem za. Dalam ogloszenie na jakiejs polskiej stronce na fb (miasta w ktorym mieszkal moj wujek w Ameryce). Ludzie pytali sie o nazwiska corki i wnuczek, ale ja ich nie widzialam. Po kilku dniach napisal do mnie pewien mezczyzna. Zapytal, czy przynajmniej znam adres wujka i date smierci. Znalam jedynie adres i mu go wyslalam. Po kilku godzinach dostalam wiadomosc, z data urdzenia, smierci, i kilkoma innymi danymi wujka. W skrocie w ciagu tygodnia owy Pan pomogl mi ich znalezc - jedna z wnuczek do mnie napisala na fb. Co do owego Pana ktory mi pomogl - wygladal tak identycznie jak moja zmarla babcia, ze nawet wyslalam jego zdjecia do moich braci, mamy i ciotki z zapytaniem co mysla o tym zdjeciu. Wszyscy zgodnie stwierdzili, ze to babcia ale z mlodszych lat.

W przeddzien gdy znalazlam wujka rodzine w moim domu dzwonek do drzwi nie przestawal dzwonic. Zebym tylko co chwile odchodzila od komputera. W kuchni zegar sie zatrzymal, corki lalka tez wlaczyla sie kilkanascie razy a poza tym czulam straszny smrod padliny przez jakies pol godziny. Gdy tylko moja nowa kuzynka do mnie napisala i przegadalymy 4 godziny to nastepnego dnia obudzilam sie niezwykle spokojna. Poprostu w domu panowal niesamowity spokoj.

 

Sierpien 2020

Radio ponownie samo sie wlaczylo, ale teraz kompletnie bez muzyki, tylko szum na cala glosnosc.

 

Moznaby wszystkie te zjawiska przypisac mojemu domu, gdyby nie ostatnie dwa wydarzenia

 

Sierpien 2020 pojechalam z rodzina do Polski. Pozno wieczorem gdy juz wszyscy poza mna i ojcem spali, zeszlam do kuchni. Schodzac zauwazylam wlaczone swiatlo w piwnicy. Swiatlo widzialam, gdyz od piwnicy dzielily mnie 2 pary drzwi - jedna calokowicie przeszklona a inna z matowym szklem. Swiatlo na czujnik ruchu. Nie ma mozliwosci wlaczenia sie gdy ktos chodzi po domu. Jedynie wychwytuje ruchy w piwnicy na klatce schodowej. Ojciec sam byl zaskoczony, gdyz od kilku godzin nikt tam nie schodzil.

 

Wrzesien 2020. Znowu musialam poleciec do PL. Tym razem sama. Rodzina brata wpadla na kawe. 10 minut po ich wjezdzie drzwi w korytarzy sie otworzyly, a w piwnicy znowu wlaczylo sie swiatlo (drzwi do piwnicy byly zamkniete) najpierw pomyslalam, ze brat czegos zapomnial i po prostu sie wrocil, ale nie. Przeszukalimy cala piwnice i nic. Myszy, szczurow itp tam nie ma na 100%.

 

Teraz krotko o mnie . Jestem osoba wierzaca - moze nieregularnie prektykujaca przez ostatnie 10 lat, ale dalej postepuje wg zasad kosciola. Mam 37 lat i rodzine, wiec uwierzcie mi, nie mam czasu pisac historyjek dla zabawy czy nastrasznia kogos. Jesli ktos chce jakis dokladniejszych info co do jakiegos wydarzenia to postaram sie ich dostarczyc. Nie mam zadnych zdjec czy nagran, wiec wiem, ze pewnie znajdzie sie zaraz jakis admin, ktory z gory zaklada, ze takie historie sa zmyslone. Poprostu nie wiem sama czy jestem przez cos "przesladowana" czy to moj dom....Za wszelka porade dotyczaca co dalej robic, zeby sie od tego "czegos "uwolnic bede wdzieczna. Pragne jedynie zaznaczyc, ze jakos nie usmiecha mi sie bawic "w duchy" specjalnie, ze nie mam w tym zadnego doswiadczenia.

 

Pozdrawiam i przepraszam z brak PL czcionki(ewntualne bledy)

 

Edit by TT.

Mam "nie swoje mysli"

$
0
0

Emm nie  wiem czy wybralem dobry dzial, ale chyba bedzie on najlepszy

Ogolnie jakos 15 min temu, mialem dziwna sytuacje ktora juz mi sie przytrafila

Przegladalem sobie facebook'a i trafilem na jakis typowy filmik o jakims psie czy cos
i no mialem przeblysk, ze juz go widzialem i w tym samym momencie dostalem jakies mysli o grupie ludzi ktorzy sie przygladaja jednemu z nich ktory ma plame na koszulce i czulem, ze te mysli byly prawdziwe i ze ta sytuacja sie gdzies zdarzyla, ale to nie  bylem ja i to nie byly moje mysli tak jakby czytal komus w myslach
I mowilem sam do siebie w myslach, ze ten filmik i ta mysl juz gdzies widzialem, ale tak nie bylo
zdarzylo mi sie to juz 2 raz, o poprzednim zapomnialem ale po tym mi sie przypomnial
pisze tutaj, zeby to gdzies to zapisac i porozmawiac o tym z wami

Czy ktoś mial cos podobnego?

pozdrawiam
 

Donald Trump planuje hoax death? Michael Jackson miał covida?

$
0
0

Ostatnie BREAKING NEWS, HOT NEWS. POTUS Donald Trump przewieziony DO SZPITALA z powodu koronawirusa! Wg mnie to wszystko idzie nie w kierunku śmierci Donka tylko ,,śmierci''. Tam w USA przecież hoax death, HD, jest przecież popularne. Zrobić HD, na ,,pogrzebie'' trumna zamknięta lub otwarta ale w niej kukła woskowa, a potem byczenie się na nieznanej, prywatnej wyspie pod palmami. Tak zrobili przecież Elvis Presley, 2Pac Amaru Shakur i Król Popu Michael Jackson. Tak samo może zrobić Trump. Why not?

 

Z tym, że mimo, że byłem od początku believersem czyli wyznawcą HD MJ'a to teraz podczas covida mam wątpliwości. Teraz my, tak samo  jak MJ, nosimy maseczki, wyglądamy jak On. Może wiec już ON, już wtedy miał covida* a maseczki były z tego powodu co nasze? Zaczynam myśleć, ze umarł niestety naprawdę :( No ale ta cała historia z zawałem serca i moim imiennikiem, Murrayem, to zasłona dymna. Bali się ogłosić, że umarł na (wtedy jeszcze nieznanego) wirusa, na to co dziś nazywamy SARS-Cov-2 i COVID-19 no więc wymyślono tą całą hecę. Nie można było przecież ogłosić urbi et orbi, że MJ miał jakiegoś nieznanego medycynie wirusa i że na niego umarł, Bano się IMO paniki, czegoś takiego jak po słuchowisku wg Wellsowskich "The Day The Earth Stood Still" i "The Independence Day". Z tym, że jak się okazało jednak, żadna taka panika jednak nie wybuchła. Ogłoszono w tym roku (11 lat po śmieci MJ'a) covida i jednak ludzie nie panikują, niektórzy wręcz nie wierzą w pandemię i protestują p/maseczkom (co moim zdaniem jest przyczyną, że wczoraj mieliśmy już aż 2292 przypadki, no ale to nie na ten wątek). 

 

---------------

* przecież na ostatnich próbach do trasy This Is It miał dreszcze, trudności z oddychaniem, gorączkę wysoką, kaszel. Być może też utratę smaku i węchu. To są przecież jak wiadomo klasyczne objawy covida. 

Rozmowa z aniołem

$
0
0
Czy rozmawiacie ze swoim Aniołem Stróżem ? Albo innymi Aniołami?

Dziwne zdarzenia w moim domu

$
0
0
Witam. Od około roku czasu w moim domu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. 4 razy po przebudzeniu w nocy widziałem białą postać stojąca w moim pokoju. Wyglądała mega realistycznie. Myślałem że to moja mama lub babcia ale gdy zadałem pytanie "co ty robisz" nie otrzymałem odpowiedzi a po zapaleniu światła postać zniknęła. Druga bardzo dziwna rzecz to szept który usłyszałem idąc w nocy do łazienki "daleko". Trzecia bardzo dziwna rzecz jest taka że często słucham muzyki przez słuchawki bluetooth. Trzy razy w ciągu ostatniego miesiąca wystąpiły zaklucenia trfajace od 3 do 7 sekund. Dodam że telefon był w odległości nie większej niż 0,5m od słuchawek. W najdziwniejsze na koniec. Wczoraj obudziłem się w nocy leżąc na brzuchu i czulem się przygnieciony do łużka. Dosłownie czułem że coś na mnie leży. Nie mogłem wydać z siebie dźwięku ani podnieść się. Z trudem po 15s udało mi się ruszyć ręka. Położyłem ją w okolicy pośladka i poczułem jakby pod palcami jakby skórę z krótkimi włoskami (dodam że leżałem cały pod kołdrą więc nie mogła być to moja skóra. Zabrałem reke. Po 20s od przebudzenia poczułem że ciężar że mnie zszedł. Najdziwniejsze w tym jest to że wcale nie bałem się podczas tego incydentu. Nie czułem strachu. Poprostu nie mogło do mnie dotrzeć co tak naprawdę się przed chwilą stało.
Viewing all 3198 articles
Browse latest View live